Ponowna analiza Arabskiej Wiosny

George Friedman


17 grudnia 2010 roku tunezyjski sprzedawca uliczny Mohammed Bouazizi podpalił się publicznie na znak protestu. Samospalenie wywołało zamieszki w Tunezji i ostatecznie doprowadziło do dymisji prezydenta Ben Alego.

Następnie doszło do zamieszek w innych krajach arabskich; wydarzenia te globalne media ochrzciły wspólnym mianem 'Arabskiej Wiosny’. Standardowa analiza sytuacji brzmiała tak: represyjne reżimy siedziały na wulkanie liberalno-demokratycznego niezadowolenia. Założono, że Arabska Wiosna jest politycznym powstaniem mas, żądających liberalnych, demokratycznych reform. Wyrażano też nadzieję, że powstanie to, wspierane przez zachodnie demokracje, przyniesie radykalne zmiany polityczne w świecie arabskim.

Minęło właśnie pół roku od początku Arabskiej Wiosny i przyszedł czas na podsumowania: co się wydarzyło, a co się nie wydarzyło? Przyczyny dokonujących się właśnie zmian wykraczają poza świat arabski, choć oczywiście dynamika tamtejszych wydarzeń sama w sobie odgrywa dużą rolę. Wiara w Arabską Wiosnę wpłynęła na politykę europejską i amerykańską w tym regionie, i na całym świecie. Jeśli analiza i założenia dotyczące sytuacji ze stycznia i lutego okażą się niepełne, a nawet błędne, będzie to miało konsekwencje regionalne i globalne.

Zacznijmy od bardzo ważnego faktu: do tej pory żaden arabski reżim nie upadł. Ben Ali w Tunezji czy egipski prezydent Hosni Mubarak zostali zastąpieni innymi osobami, ale same reżimy kontynuujące ich styl nie zmieniły się. Niektóre reżimy stały się obiektem zmasowanego ataku, ale jeszcze nie upadły – tak jest na przykład w Libii (tekst ukazał się 15.08, przed uapdkiem Kaddafiego – red.), Syrii i Jemenie. W innych krajach, na przykład  w Jordanii, zamieszki nigdy nie stały się  realnym zagrożeniem dla reżimu. W świecie arabskim nie nastąpił szybki i całkowity upadek systemu, jakiego byliśmy świadkami w Europie Wschodniej w 1989 roku. Co więcej, zmiany jakie mogą przynieść wojny domowe w Libii i Syrii nie zakończą się całkowitym zwycięstwem. Jeśli zakończą się całkowitym zwycięstwem, nie będą miały charakteru demokratycznego, a nawet jeśli będą miały charakter demokratyczny, nie będą krokiem w kierunku liberalizacji. Pogląd, że każdy Libijczyk jest jak francuski republikanin pragnący wolności, jest tylko mitem.

Rozważmy przypadek Mubaraka, który został odsunięty od władzy i postawiony przed sądem. Sam system rządów o charakterze militarnym pozostał nienaruszony. Egipt jest obecnie rządzony przez radę składającą się z dowódców wojskowych, którzy byli częścią reżimu Mubaraka. Zbliżają się wybory, ale opozycja jest wyraźnie podzielona na dwie frakcje: islamistów i działaczy świeckich. W obrębie tych frakcji również istnieje wiele podziałów ideologicznych i osobistych animozji. Prawdopodobieństwo, że w wyniku wyborów pojawi się silny prezydent o demokratycznej orientacji, który będzie w stanie kontrolować nadmiernie rozbudowane i opieszale działające kairskie ministerstwa oraz służby bezpieczeństwa i armię, jest bardzo nikłe. Egipska junta wojskowa już teraz próbuje tłumić zbyt radykalne i nieprzewidywalne elementy.

Powstaje ważne pytanie: jak to możliwe, że te reżimy przetrwały do tej pory? W wyniku prawdziwej rewolucji dotychczasowy reżim traci władzę. W 1989 roku siły antykomunistyczne w Polsce obaliły rząd komunistyczny mimo podziałów wewnątrz samej opozycji. Upadający reżim nie był w stanie decydować o swojej przyszłości ani o przyszłej sytuacji w kraju. Podobnie w 1979 roku, kiedy szach Iranu został obalony, jego służby wojskowe i policyjne nie kierowały sytuacją jaka powstała po opuszczeniu kraju przez szacha. To one zostały postawione przed sądem. W Egipcie w styczniu i lutym tego roku wybuchły zamieszki, ale pogląd, że doprowadziły do prawdziwej rewolucji, jest niedorzeczny w odniesieniu do obecnej, rzeczywistej sytuacji Egiptu.

Zachodnie interpretacje

Na sposób opisywania i relacjonowania przez Zachód Arabskiej Wiosny, wpłynęły trzy założenia. Założenie pierwsze – reżimy sprawujące władzę były zdecydowanie niepopularne. Założenie drugie – opozycja reprezentowała wolę większości narodu. Założenie trzecie – nikt nie był w stanie powstrzymać już rozpoczętego powstania. Jeśli dorzucimy jeszcze przekonanie, że to portale społecznościowe (np. Facebook, przyp. red.) ułatwiły zorganizowanie rewolucji, łatwo zrozumiemy, dlaczego wiara w radykalną transformację całego regionu stała się tak silna.

W przypadku Libii te założenia okazały się najbardziej problematyczne. Tunezję i Egipt pozostawiono mniej lub bardziej samym sobie. Natomiast Libia stała się głównym obiektem interwencji Zachodu. Muammar Kaddafi rządził Libią przez 42 lata. Nie mógłby rządzić tak długo  bez znacznego poparcia. Nie znaczy to, że miał on poparcie większości (albo, że go nie miał). Tak długi okres rządów oznacza po prostu, że nie tylko garstka ludzi była zainteresowana przetrwaniem jego reżimu. Znaczna grupa Libijczyków odnosiła korzyści z rządów Kaddafiego i miała dużo do stracenia w przypadku jego upadku. Ci ludzie byli gotowi walczyć w obronie reżimu.

Opozycja sprzeciwiająca się jego rządom istniała, ale należy mocno wątpić, czy reprezentowała większość narodu. Wielu liderów opozycji było częścią reżimu Kaddafiego i zapewne nie zostali wybrani na stanowiska rządowe z powodu osobistej popularności. Inni byli członkami klanów przeciwnych reżimowi, ale niespecjalnie przyjaznych wobec siebie nawzajem. W mitologii Arabskiej Wiosny wschodnia koalicja reprezentowała gniew zjednoczonego narodu libijskiego przeciwko uciskowi Kaddafiego. Kaddafi, ponoć słaby i osamotniony, miał wciąż lojalną armię, która mogłaby wziąć straszliwy odwet na libijskiej ludności. Ale jeśli Zachód pokazałby, że jest w stanie zapobiec masakrze w Benghazi, wojsko uświadomiłoby sobie swoją własną izolację i przeszłoby na stronę rebeliantów.

Tak się nie stało. Po pierwsze, reżim Kaddafiego okazał się czymś większym niż tylko garstka ludzi terroryzująca naród. Z pewnością był to brutalny reżim, ale nie przetrwałby on 42 lat tylko dzięki brutalności. Miał znaczące poparcie w armii i wśród najważniejszych klanów. Nie jest pewne, czy stanowił większość, ale tak samo nie jest pewne, czy wschodnia koalicja stanowi większość. Była to z pewnością silna grupa, która miała wiele powodów do walki i wiele do stracenia w przypadku upadku reżimu. Tak więc wbrew oczekiwaniom Zachodu reżim nadal walczył i utrzymał lojalność wielu osób. W międzyczasie sojusz wschodni nadal trwał pod ochroną NATO, ale nie był w stanie sformować zjednoczonego rządu ani obalić Kaddafiego. Co ważne, przekonanie, że po usunięciu Kaddafiego uda się ustanowić demokratyczny ustrój, nie mówiąc już o liberalnej demokracji, było zawsze wątpliwe. Stawało się to coraz bardziej oczywiste w miarę przedłużającej się wojny. Ktokolwiek zastąpi Kaddafiego nie będzie od niego dużo lepszy.

Bardzo podobny proces obserwujemy w Syrii. Tam, mniejszościowy, alawicki rząd rodziny Assadów, która rządziła Syrią przez 41 lat, stoi w obliczu powstania prowadzonego przez większość sunnicką albo przynajmniej jej część. Tu też założono, że reżim był nielegalny, a więc słaby i upadłby w obliczu zdecydowanego oporu. To założenie okazało się błędne. Reżim Assadów, mimo że jest w mniejszości, ma znaczne poparcie wojska, gdzie alawiccy przeważnie oficerowie dowodzą armią sunnickich poborowych. Wojsku reżim Assadów przynosi olbrzymie korzyści, tak naprawdę to armia umożliwiła im objęcie władzy. Assadowie zadbali o stworzenie systemu, w którym lojalność bardzo się opłaca wojsku i służbom bezpieczeństwa. Jak na razie w dużej mierze pozostały więc lojalne. Nadchodzącym niebezpieczeństwem dla reżimu może być rosnące napięcie w jednostkach zdominowanych przez alawitów, które może doprowadzić do rozłamu w społeczności alawickiej i w samej armii. Przyniosłoby to potencjalną możliwość wojskowego zamachu stanu.

Tak naprawdę arabscy przywódcy nie mają zbyt wielkiego wyboru. Dowódcy wojskowi wyższego szczebla mogą zostać osądzeni w Hadze, a woskowi niższej rangi paść ofiarą zemsty rebeliantów. W sztuce wojennej istnieje pewna zasada – zawsze powinniśmy dać wrogowi możliwość odwrotu. Zwolennicy Assadów, Kaddafiego czy Alego Abdullaha Saleha z Jemenu nie mają możliwości odwrotu. Walczą więc już od miesięcy i nie wiadomo czy skapitulują w najbliższym czasie.

Rządy państw takich jak USA albo Turcja wyraziły irytację w związku z sytuacją w Syrii, ale żaden z nich nie rozważa na serio interwencji. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, po interwencji w Libii wszyscy wiedzą, że arabskie reżimy nie są tak słabe jak zakładano i nikt nie chce ostatecznej konfrontacji ze zdesperowaną armią syryjską. Po drugie, obserwatorzy stali się ostrożniejsi ze stwierdzeniami, że są to rewolucje cieszące się wielkim, społecznym poparciem, a rewolucjoniści chcą stworzyć system liberalnej demokracji. Sunnici w Syrii może i chcą demokracji, ale równie dobrze mogą być zainteresowani stworzeniem sunnickiego państwa islamskiego. Będąc tego świadomym, trzeba być ostrożnym w formułowaniu życzeń. Wszyscy wysyłają do Damaszku ostro brzmiąco ostrzeżenia, ale w praktyce niewiele robią.

Syria jest ciekawym przypadkiem, ponieważ zarówno Iran jak i Izrael całkowicie się zgadzają w ocenie sytuacji tego kraju. To chyba jedyna taka sytuacja. Iran wiele zainwestował w reżim Assadów i martwi się wrastającymi wpływami sunnitów w Syrii. Izrael jest równie głęboko zaniepokojony perspektywą upadku tego reżimu. Bo lepszy znany już diabeł, niż mogący go zastąpić sunnicki islamizm blisko powiązany z Hamasem i pozostałościami Al Kaidy na Bliskim Wschodzie. Są to na razie tylko obawy, nic pewnego, ale sam fakt, że obawy wyrażają dwa tak różne państwa, stanowi dość ciekawe zestawienie.

 

Znaczenie geopolityki

Począwszy od końca 2010 roku, byliśmy świadkami trzech rodzajów powstań w świecie arabskim. Pierwszy rodzaj to te, które tylko lekko wstrząsnęły reżimem. Drugi rodzaj spowodował zmiany przywódców, ale nie zmienił samego systemu. Trzeci rodzaj to te, które zamieniły się w wojnę domową, jak w Libii i w Jemenie. Istnieje również ciekawy przypadek Bahrajnu, gdzie reżim został uratowany dzięki interwencji Arabii Saudyjskiej. Chociaż tamtejsze powstanie przebiegało zgodnie z ogólnym modelem wydarzeń Arabskiej Wiosny (zawiedzione nadzieje), to z powodu położenia Bahrajnu między wpływami Arabii Saudyjskiej i Iranu powstanie to należy zaliczyć do odrębnej kategorii.

Te trzy przykłady nie oznaczają, że w świecie arabskim nie ma niezadowolenia czy pragnienia zmiany. Nie oznacza to, że nic się nie zmieni, albo że niezadowolenie nie stanie się wystarczająco silne, by obalić reżimy. Nie oznacza to również, że cokolwiek się wyłoni, będą to liberalne, demokratyczne państwa przyjazne Amerykanom i Europejczykom.

Tu dochodzimy do znaczenia geopolityki. Wśród Europejczyków, w Departamencie Stanu USA i wśród członków administracji Obamy niezwykle ważną rolę odgrywa kwestia ochrony praw człowieka. Istnieje przekonanie, że jednym z głównych zobowiązań krajów Zachodu powinno być wspieranie tworzenia systemów podobnych do ich własnych krajów. Taki pogląd zakłada wszystko to, co właśnie sobie wymieniliśmy: że istnieje silne niezadowolenie w posiadających represyjny ustrój państwach, że to niezadowolenie jest wystarczająco silne do obalenia reżimu i że z systemem, który się wyłoni w wyniku przemian, Zachód będzie mógł współpracować.

Nie chodzi tutaj o kwestionowanie wagi praw człowieka, ale o zastanowienie się, czy wspieranie powstań w takich państwach automatycznie poprawia sytuację w dziedzinie ochrony praw człowieka. Ważnym przykładem jest Iran w 1979 roku. Wtedy opozycja wobec autorytarnych rządów szacha była postrzegana jako ruch w kierunku liberalnej demokracji. To, co się wydarzyło, być może wydarzyło się demokratycznie, ale na pewno nie miało charakteru liberalnego. Wiele mitów o Arabskiej Wiośnie powstało na bazie wydarzeń rewolucji w Iranie w 1979 roku oraz wydarzeń z 2009 roku (Zielony Ruch), kiedy to małe powstanie, łatwo stłumione przez reżim, było powszechnie postrzegane jako masowy sprzeciw i szerokie poparcie dla liberalizacji.

Świat jest jednak bardziej skomplikowany i zróżnicowany. Jak zobaczyliśmy w trakcie Arabskiej Wiosny, autorytarne reżimy nie zawsze stają w obliczu zmasowanych powstań, a zamieszki nie muszą koniecznie oznaczać masowego poparcia. Alternatywa też niekoniecznie musi być lepsza niż dotychczasowy reżim, a wyrażanie niezadowolenia przez Zachód nie wzbudza aż takiego strachu, jak lubimy sobie wyobrażać. Libia to laboratoryjny przypadek pokazujący konsekwencje rozpoczęcia wojny z niewystarczającymi siłami. Przypadek Syrii pokazuje wyraźnie ograniczenia metody wywierania łagodnych nacisków. Egipt i Tunezja to podręcznikowe przypadki pokazujące, jak ważne jest nie uleganie złudzeniom.

Popieranie praw człowieka wymaga bezwzględnej jasności kogo popieramy i jakie są szanse tych ludzi. Ważne, by pamiętać, że to nie zachodni zwolennicy obrony praw człowieka cierpią z powodu konsekwencji nieudanych powstań, wojen domowych czy obejmowania rządów przez rewolucyjne reżimy, których nie interesuje liberalna demokracja.

Niezrozumienie sytuacji może także stworzyć niepotrzebne problemy geopolityczne. Upadek reżimu w Egipcie, mało prawdopodobny w tym momencie, może w równym stopniu doprowadzić do utworzenia islamistycznego reżimu, co do powstania liberalnej demokracji. Przetrwanie reżimu Assadów może doprowadzić do jeszcze większej masakry niż ta, która obecnie trwa w Syrii i jeszcze silniejszego oparcia się na Iranie. Żaden reżim jeszcze nie upadł w wyniku Arabskiej Wiosny, ale jeśli nawet upadnie, należy pamiętać o roku 1979 i powszechnym wtedy przekonaniu, że nic nie może być moralnie i geopolitycznie gorsze niż Iran pod rządami szacha. Okazało się to nieprawdą.

Nie oznacza to, że w świecie arabskim nie ma ludzi, którzy pragną liberalnej demokracji. Nie są oni jednak dość silni, żeby obalać reżimy albo utrzymać kontrolę nad nowymi reżimami, jeśli udałoby im się wygrać. Arabska Wiosna to podręcznikowy przykład na to, jak się mają pobożne życzenia do rzeczywistych wydarzeń na świecie.(rol)
George Friedman – amerykański politolog, doktorat uzyskał na Cornell University. Jest założycielem i dyrektorem Stratfor, prywatnej agencji wywiadu,nazywanej niekiedy „cieniem CIA”. Zajmuje się geopolityką i współczesną doktryną wojenną. Pracował jako doradca w kwestiach bezpieczeństwa dla czołowych amerykańskich dowódców wojskowych.


tłum. Robert FreeMan

http://www.stratfor.com/weekly/20110815-re-examining-arab-spring?utm_source=freelistf&utm_medium=email&utm_campaign=20110816&utm_term=gweekly&utm_content=readmore&elq=1ab642385c2a4ad698a5e42534f3f6c3


Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign