Jan Wójcik
Stara, zmęczona Europa. Takie przekonanie od lat pokutuje na naszym kontynencie. Nie dotyczy ono jedynie demografii, która jest tylko namacalnym dowodem trendu. To coś, co Ibn Khaldun w swoich studiach nad rozwojem cywilizacji określał ostatnią fazą, zmierzchem, kiedy nie tylko przestajemy być dumni z wartości własnej cywilizacji, ale także je negujemy.
Podobieństwo, które nasuwa się miłośnikom fantasy, to złożony niemocą król Rohanu z „Władcy Pierścieni” Tolkiena. Czytając różne analizy i opinie odnośnie islamu i Europy natknąć się na osobników przypominających Grimę (Gadzi, Żmijowy bądź Smoczy Język). Grima to doradca króla Rohanu, Théodena, sączący do uszu władcy jad niemocy, skłócający go z poddanymi.
I tu zakończyłbym snucie podobieństw, bo nie chodzi nawet o jedną osobę ani szukanie wyimaginowanego Mordoru. Jednak istnienie doradców, analityków, publicystów, którzy podkopują wartości Zachodu jest faktem, o czym mogli przekonać się czytelnicy artykułu Kto się dostosuje? Bractwo Muzułmańskie czy Zachód?. Za publikacją Lorenza Vidino wymieniam tam tych doradców Białego Domu, którzy widzieli w islamistach siłę demokratyzującą Bliski Wschód. Dzisiaj widać te przebłyski islamskiej demokracji w Egipcie – na wierzchu dyktatura islamistów w niejasnej relacji z wojskiem, a na dole społeczeństwa samosądy, wieszanie złodziei, próby batożenia nieislamsko ubranych kobiet, podpalenia kościołów.
Weźmy na przykład Shadiego Hamida. Dyrektor Badań w Brookings Doha Center dziś na Twitterze dziwi się, że ludzie, którzy uwierzyli w Arabską Wiosnę, są zaskoczeni, iż Bractwo Muzułmańskie jest przeciwko równouprawnieniu kobiet. A w 2011 dziwił się, że zachodni analitycy oczekiwali, iż rewolucja w Egipcie będzie świecka. Przecież poglądy Bractwa są takie, jak poglądy większości Egipcjan w tej sprawie. Przypomnijmy, co pisał w roku 2007 w prestiżowym „Democracy”: Tylko islamiści mają zdolność mobilizacyjną i poparcie w terenie, żeby naciskać na bliskowschodnie reżimy w kierunku demokratyzacji (podkreślenie JW).
To o co chodzi z tą demokratyzacją? Więcej można się dowiedzieć się z krótkiego artykułu Hamida w „The Atlantic” z roku 2011 „Główny problem muzułmańskiej asymilacji w Europie”. Nawet jakbyś, drogi czytelniku, zgadywał do pięćdziesięciu razy, to bez przeczytania wywodów Hamida nie zgadniesz, kto jest problemem. To europejska liberalna lewica, która nie jest dość pewna i silna we wprowadzaniu wielokulturowości. W artykule reprezentują ją przyjeciele Hamida, którzy oczekiwaliby, że to muzułmanie się zasymilują i przyjmą wartości krajów gościnnych.
Na drodze do tego, zdaniem Hamida, stoi europejski sekularyzm, który nie jest wartością neutralną, ponieważ praktykę religijną spycha do sfery prywatnej, a to jest nie do pogodzenia z islamem, tak jak chcieliby go praktykować muzułmanie. Wobec tego to Europa ma jakieś niezrozumiałe oczekiwanie, a raczej nadzieję – że islam przestanie być tym czym jest. Przepaść dzieląca obydwie kultury, zdaniem Hamida, znakomicie ilustruje przypadek Tariqa Ramadana, który zaproponował moratorium na karę kamienowania cudzołożników. Takie moratorium Europejczycy przyjęli (i słusznie) jako brak jednoznacznego potępienia tych kar, natomiast 82% Egipcjan uważa taką karę za słuszną i prawdopodobnie Ramadan w ich oczach wprowadza jakieś nowinki niezgodne z islamem.
Gdyby na tym Hamid poprzestał, można by go traktować jako naukowca, który może się mylić, ale jego opisy sytuacji i wnioski są warte uwagi. Oskarża on laicyzm i sekularyzm o niedemokratyczność. Niedemokratyczne i nieliberalne mianowicie byłoby oczekiwanie od salafitów w Egipcie, że przestaną być salafitami i przestaną domagać się bezkompromisowego wprowadzenia prawa szariatu (niedemokratycznego i nieliberalnego). Niedemokratyczne i nieliberalne jest też oczekiwanie od europejskich muzułmanów, żeby praktyka ich religii miała wymiar prywatny, a nie publiczny (chusty w szkołach, oddzielne godziny na pływalniach dla różnych płci, własne sądy w sprawach cywilnych, zawłaszczanie ulic na modły itp.).
W polskim czasopiśmie muzułmanów „As Salam” podobnie pisze socjolog Daniel Płatek, który zarzuca amerykańskim konserwatystom wykorzystywanie teorii społeczeństwa otwartego Karla Poppera do tworzenia społeczeństwa tak naprawdę zamkniętego. Zdaniem Płatka, przypisując muzułmanom te cechy, które akurat przypisał im w tym przypadku także Hamid (w oparciu o obiektywne badania Gallupa), amerykańscy konserwatyści tworzą obraz wroga społeczeństwa otwartego, którego należy powstrzymać. W ten sposób tworzy się islamofobię i produkuje nienawiść, uważa islamski publicysta.
Hamid pobrzmiewa też jak dr Nabil Shabib z europejskiego Bractwa Muzułmańskiego, który chciałby uwolnić demokrację z okowów sekularyzmu (Uwalniając demokrację dla ludzi). Shabib traktuje sekularyzm jako odchylenie, dewiację demokracji.
I mimo że Hamid jest świadom przyczyn (wymienia je w artykule), które w Europie doprowadziły do idei rozdziału państwa i kościoła, to dalej uważa, że to Europa powinna porzucić te idee, żeby mniejszość muzułmańska mogła się integrować. W przeciwnym razie, grozi Hamid, czeka nas konflikt cywilizacji, gdy skrajna prawica za milczącym przyzwoleniem liberałów zderzy się z coraz bardziej radykalizującymi się muzułmanami.
Co więc radzą Gadzie Języki Europie? Krótko mówiąc, żeby porzuciła swoje historyczne doświadczenia, porzuciła świeckość jako gwaranta tolerancyjnego społeczeństwa oraz gwaranta braku ingerencji państwa w prywatne przekonania obywateli. Oczekują od demokracji i liberalizmu pasywności w akceptowaniu ruchów wrogich demokracji. Bierności i ustępstw wobec propozycji niszczenia kultury politycznej Europy, bez której system – demokracja liberalna – nie będzie funkcjonował; patrz Egipt.
I chociaż oskarżają nas, że nie pozwalamy muzułmanom być muzułmanami, to mają czelność oczekiwać, że Europejczycy przestaną być Europejczykami. Może mają rację i może doprowadzi to do konfliktu. Ale jeżeli alternatywą na przyszłość miałoby być zdobycie władzy przez polityczny islam, to niech tak będzie.