Dwójmyślenie o mowie nienawiści

Jonathan Rosenblum

Prawa dotyczące mowy nienawiści są stosowane na Zachodzie przeciwko tym, którzy są krytyczni w stosunku do islamu, jednak nigdy nie stosuje się podobnych praw przeciwko imamom muzułmańskim, którzy drwią z niewiernych pochodzenia żydowskiego i chrześcijańskiego.

Islamiści, na całym świecie, żądają szacunku dla islamu, jego proroka i Koranu. Grożą śmiertelnym okaleczeniem wszystkim, którzy ich nie szanują. Jednocześnie, bez zahamowań, wyrażają pogardę dla innych religii i ich wyznawców, a także dla praw demokratycznych – chroniących wolność wyznania.

_44638313_rosenblum226Groźby te powinny być traktowane poważnie. Ponad 50 osób zginęło w wyniku fali przemocy, wywołanej w 1989 roku edyktem ajatollaha Chomeiniego, skierowanym przeciwko Salmanowi Rushdiemu, autorowi „Szatańskich Wersetów” oraz wszystkim osobom, związanym z publikacją i dystrybucją tej książki. Dziesiątki Europejczyków przebywa obecnie w ukryciu lub jest pod ochroną policji ze względu na groźby śmierci ze strony muzułmanów.

Smutne jest to, że Zachód ma szokująco wysoki stopień przyzwolenia na takie rozbieżne traktowanie. „Washington Post” usunął ze swojej strony internetowej karykaturę z pytaniem „Gdzie jest Mahomet?”, mimo że na rysunku prorok nie był przedstawiony. Producenci „South Parku” wprowadzili zmiany w odcinkach nawiązujących do islamu, lecz nie dokonali takich zmian w przypadku odcinków ośmieszających chrześcijaństwo. Wydawnictwo Uniwersytetu w Yale usunęło wszystkie karykatury [Mahometa] z książki na temat duńskiej kontrowersji związanej z tymi właśnie karykaturami. Australijscy proboszczowie zostali natomiast ukarani za cytowanie Koranu, a holenderskiego polityka Geerta Wildersa postawiono w stan oskarżenia za ostrą krytykę islamu. Tatiana Susskind została skazana na dwa lata więzienia za umieszczenie wizerunku Mahometa na ciele świni. Z drugiej strony, kaznodzieje Islamic Movement mogą głosić co chcą na temat żydów i judaizmu.

Ta rozbieżna postawa komunikuje wyznawcom islamu dwie niebezpieczne wiadomości. Pierwsza z nich mówi, że przemoc przynosi pożądane skutki, a Zachód jest skutecznie sterroryzowany. Druga potwierdza natomiast, że islam jest jedyną religią, która jest prawdziwa. Warto zwrócić uwagę, iż nawet obywatele Zachodu traktują islam z wielkim szacunkiem. Nie obserwuje się tego w odwrotnym kierunku, względem chrześcijaństwa czy judaizmu.

Intelektualiści oraz elity kulturalne odegrali kluczową rolę w kreowaniu dobrowolnej akceptacji tej uległej postawy przez Zachód. Nastawienie to jest po części motywowane strachem, a po części niechęcią do przyznania się, iż starcie cywilizacji pomiędzy Zachodem a ekspansjonistycznym islamem właśnie trwa. Dla niektórych dreszczyk, związany z wizją ataku na ich własne burżuazyjne społeczeństwo, jest wręcz atrakcją.

Niedawne zamieszanie wokół gróźb spalenia Koranu przez nieznanego pastora z Florydy stanowi klasyczny przykład rozbieżności w odbiorze takich dyskusji, w zależności od tego czy islam jest postrzegany jako „agresor”, czy „ofiara”. Spalenie Koranu byłoby bez wątpienia chronione przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, jako „symboliczna wypowiedź”. Spalenie flagi amerykańskiej, jako podobne działanie, było chronione przez Sąd Najwyższy. Jednocześnie musimy jednak pamiętać o tym, że spalenie Koranu jest dla muzułmanów wysoce obraźliwe i nie ma innego celu niż ta obraza.

Porównajmy reakcje na groźbę spalenia Koranu z inną aktualną sprawą: meczetem przy Strefie Zero. Podczas dyskusji na temat meczetu, prezydent Obama skupił się – lub przynajmniej twierdził, że się skupia – na niedopuszczalności, w świetle Pierwszej Poprawki, zakazywania budowy wyłącznie meczetów w jakiś konkretnych obszarach. Nie wyraził jednak – ani nie twierdził, że wyraził – żadnej opinii na temat stosowności realizacji tego projektu.

Kwestia stosowności projektu oraz zawartego w nim przesłania, jakie dotrze do świata islamu, w ogóle nie może być przedmiotem dyskusji – oznajmił burmistrz Nowego Jorku Mike Bloomberg. Zaznaczył, że jest zupełnie niezainteresowany faktem, iż inicjator projektu, Imam Feisal Abdul Rauf, wspiera ideę rozprzestrzeniania islamskiego prawa szariatu, jak również przypisuje Ameryce część winy za wydarzenia z 11/9, czy że początkowo opisywał miejsce budowy meczetu, jako na tyle bliskie Strefie Zero, iż spadły na nie szczątki jednego z porwanych samolotów. Bloomberg uważa ponadto, że postrzeganie budowy meczetu przez wyznawców islamu jako świadectwa triumfu islamskich struktur religijnych nad pokonanymi strukturami niewiernych, jest bez znaczenia.

Pastor Terry Jones, dla kontrastu, został natychmiast potępiony przez Obamę („nie-Amerykanin”), przez Sekretarz Stanu Hillary Clinton („haniebny”) i przez najwyższego przywódcę NATO w Afganistanie, generała Davida Petraeusa. Ten ostatni argumentował, że spalenie Koranu naraziłoby siły alianckie na większe niebezpieczeństwo i ułatwiłoby talibom rekrutację.

Krytycy Jonesa – czyli mniej więcej każdy mieszkaniec Ameryki – zamknęli dyskusję o jego zamiarach w ramie ich stosowności oraz skutków, ignorując aspekt ochrony tego działania przez Pierwszą Poprawkę. Za to obrońcy meczetu w Strefie Zero mówili wyłącznie o Pierwszej Poprawce i zupełnie ignorowali kwestie stosowności budowy oraz fakt, iż uskrzydli ona wszystkich, głoszących narrację islamskiego triumfalizmu.

Jeszcze wyraźniejszy jest kontrast pomiędzy niesłusznym oskarżaniem Jonesa, a publiczną dyskusją na temat przykładów wyraźnie obrażających chrześcijaństwo. Chrześcijanie, którzy protestowali przeciwko wystawieniu przez Muzeum Sztuki w Brooklynie (wspierane przez podatników), zdjęcia matki Jezusa na tle pośladków i żeńskich narządów płciowych oraz przeciwko wykorzystaniu funduszy Narodowej Fundacji Sztuki w celu stworzenia słoja z plastikowymi krzyżami, pływającymi w moczu („Piss Christ”), zostali postawieni pod pręgierzem przez, co bardziej, kulturalnych znawców, uznani za prostaków i pouczeni na temat przywileju życia w społeczeństwie, gdzie – najbardziej nawet wykraczająca poza zasady przyzwoitości – sztuka może się znaleźć się na publicznym forum.

Zauważona zostaje tylko taka, wykraczająca poza zasady, forma sztuki, która może zirytować notorycznie poirytowanych muzułmanów. Sędzia Sądu Najwyższego, Stephen Breyer, bardzo poważnie rozpatrywał tezę, że palenie Koranu można porównać od krzyknięcia „pożar!” w teatrze, jeżeli muzułmanie w Afganistanie zabiliby kogoś w odpowiedzi. Potraktował więc muzułmanów, jako jednostki z wrodzonym instynktem szaleńczej reakcji, całkowicie tłumiącego wszystkie wyższe funkcje mózgu.

Uwaga mediów skupiła się na Jonesie zupełnie bez poczucia proporcji, co przysłużyło się sprawie islamu, który chce wykluczyć debatę nad tą religią z wolnego rynku idei, szermując ciągle oskarżeniami o islamofobię. Felietonista „New York Timesa”, Nicholas Kristof, poczuł się zmuszony do „przeproszenia muzułmanów za falę bigoterii i zwykłej głupoty skierowaną w ich stronę”.

Islamofobia jest jednak w dużym stopniu tylko fikcją. Jones – jedna osoba w ponad trzystumilionowym społeczeństwie – nie był przecież żadną falą czegokolwiek. Przestępstwa skierowane przeciwko muzułmanom są w Ameryce bardzo rzadkie – nawet po wydarzeniach z 11/9. Masakra w Fort Hood, próba zdetonowania bomby na Times Square i kilkanaście innych nieskutecznych prób terrorystycznych, pokazują zupełnie coś innego. Akty nienawiści muzułmanów przeciwko Żydom i ich instytucjom wydarzają się osiem razy częściej, niż te przeciwko muzułmanom.

Zachodnie media nieustannie bagatelizują zakres islamskiego zagrożenia, być może starając się uśmierzyć lęk przed nim. Jesteśmy zapewniani, że zdecydowana większość muzułmanów to kochający pokój współobywatele i tylko garść zgniłych jabłek zniekształca obraz całości. Ignoruje się globalną sieć sponsorowanych przez Saudyjczyków wahabistycznych meczetów, wielką liczbę organizacji będących odnogami Bractwa Muzułmańskiego – nie tylko al-Kaidy czy Hamasu, lecz także grup na Zachodzie, promujących szariat jako jedyny uzasadniony system prawa.

Problemy, powszechne w niemal całym świecie arabskim i muzułmańskim, są ignorowane. Według skali wolności przygotowanej przez organizację Freedom House (na której wartość 7 oznacza najmniej wolności), średnia dla krajów arabskich wynosi 5,5. Dla reszty świata wynosi ona 2,5. Czy są to kilkuletnie narzeczone w Gazie, czy zinstytucjonalizowana selekcja niedojrzałych płciowo chłopców-tancerzy wybieranych w Afganistanie przez starszych mężczyzn na kochanków, media unikają tych tematów. Wszystkie te zjawiska wymagają jednak o wiele więcej uwagi niż wybryk Jonesa.

Kiedy ajatollah Chomeini ogłosił, że obowiązkiem każdego muzułmanina jest zabicie Salmana Rushdiego i wszystkich osób, które promują jego książkę, intelektualiści brytyjscy działali w jego obronie. Obecnie, kiedy Mollie Norris, autorka rysunków dla alternatywnego tygodnika w Seattle, wpadła na poroniony pomysł promowania akcji „Draw Muhammad Day” (Dzień Rysowania Mahometa), FBI poradziło jej, żeby zmieniła tożsamość i zeszła do podziemia. Jej własna gazeta zadowoliła się lakonicznym komunikatem: „Mollie Norris już nie istnieje”. Historia amerykańskiej dziennikarki żyjącej w obawie o swoje życie w Ameryce nie spotkała się jednak z dużym rozgłosem.

Nic więc dziwnego, że Paul Berman zatytułował swoją ostatnią książkę na temat odpowiedzi świata Zachodu na islam: „Ucieczka intelektualistów”. (ziu)

Jonathan Rosenblum jest dyrektorem Jewish Media Resources i autorem stałego felietonu „Think Again” w „The Jerusalem Post Magazine”. Napisał osiem biografii współczesnych przywódców żydowskich.

Tłum.: Rigor/PJ  na podst.  www.jpost.com

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign