Barry Rubin
Zawsze powtarzam, że najważniejsze informacje na temat Bliskiego Wschodu, które naprawdę mówią nam coś o tym rejonie, są w zasięgu ręki, jednak są często ignorowane.
Na przykład fakt, iż w Egipcie nie miała miejsca ani jedna demonstracja przeciwko politycznemu islamizmowi. Zastanawiające, nieprawdaż? Mamy tam przecież bardzo silne Bractwo Muzułmańskie, otwarcie dążące do objęcia władzy państwowej i przekształcenia Egiptu w państwo islamskie. Poza tym są tam tak zwani „salafici”, czyli grupy jeszcze bardziej radykalnych islamistów, co do których dawniej używano nazw poszczególnych organizacji. Kiedyś istniały tylko dwie. Dlaczego więc dziś używa się ogólnego terminu „salafici? Ponieważ jest ich niezliczona ilość.
I jednak, mimo tego oczywistego zagrożenia, nie tylko dla Egiptu jako państwa ale także dla zwykłego, codziennego życia, nie została zorganizowana ani jedna demonstracja, czy kampania publiczna, czy chociażby kampania na Facebook’u przeciwko tym, którzy z dużym prawdopodobieństwem wprowadzą nową dyktaturę. To prawda, że chrześcijańscy Koptowie bronią swoich praw, jednak to nie to samo. W rzeczywistości wydarzenia z Egiptu wyraźnie ukazują, że muzułmanie w żaden sposób nie zamierzają sprzeciwiać się islamizmowi. Pojedynczy muzułmanie mogą czasem zdobyć się na odwagę i bronić publicznie praw chrześcijan, jest ich jednak niewielu i są rozproszeni.
Dlaczego zatem w Egipcie nie działa żaden ruch antyislamski? Są ku temu trzy powody.
1. Obawy i zastraszanie.
2. Widoczna nawet u liberalnych, umiarkowanych reformatorów chęć zaiwerania sojuszów z Bractwem. Egipt jest jedynym krajem arabskim, gdzie reformatorzy nie mieli nic przeciwko postrzeganiu Bractwa Muzułmańskiego jako sojusznika w walce z istniejącym reżimem (istnieją tutaj wyjątki, jak na przykład obecność Bractwa w koalicji opozycyjnej w Syrii, jej rola jest jednak bardzo ograniczona). Ruch młodzieżowy z 6 kwietnia, zwany „dzieciakami z Facebooka”, ściśle współpracował z Bractwem. Również Mohammed El-Baradei chciał być pieszczochem Bractwa, jednak doszło do konfliktu między stronami. Partia Wafd też działa w porozumieniu z Bractwem, podobnie jak wielu innych.
3. Przekonanie, iż Bractwo ochroni ludzi przed salafitami. Niestety są to tylko pobożne życzenia. Oczywiście Bractwo może przyczynić się do ograniczenia przemocy, dlatego, że jest przekonane, iż może osiągnąć zwycięstwo pokojowo, a ponadto chce przeprowadzić islamizację nieco wolniej. Lecz idę o zakład, że członkowie BM nie staną do walki w obronie chrześcijan, kobiet, czy sekularystów, jeśli ci nie będą chcieli podporządkować się salafitom.
To, co dzieje się w Egipcie, to na przykład malowanie sprejem krzyża i półksiężyca z podpisem „almaniya” (sekularyzm), który jest natychmiast poprawiany przez islamistów na „islamiya” (państwo islamskie). Nie wiadomo jednak, ilu z tych, którzy wykonują te napisy, jest muzułmanami.
Dla porównania dodam, że w Libanie, Algierii, Maroku, Iraku, Tunezji, Syrii oraz (niearabskiej) Turcji czy Iranie, wśród opozycji panują silne przekonania antyislamistyczne.
Możemy porównać Egipt z Tunezją, arabskojęzycznym krajem, gdzie europejski wpływ intelektualno-kulturalny oraz umiarkowany islam mają najsilniejszą pozycję. W tamtejszym kinie ukazał się śmiały antyislamski film tunezyjsko-francuskiej reżyserki Nadii El-Fani pt. „No God, No Master” (Żadnego Boga, żadnego Pana). Nawet w takim względnie umiarkowanym i świeckim mieście jak Tunis, islamiści zaatakowali kino i obecnych w nim widzów.
Aby zrozumieć konsekwencje jakie posiadanie takich „norm” społecznych niesie ze sobą, warto zastanowić się, jakie szanse na przetrwanie miałaby demokracja, gdyby np. w Teksasie czy Nowym Jorku wściekły tłum wtargnął do kina, zniszczył budynek i zaatakował członków widowni tylko dlatego, że nie podobał im się film. Po całym zajściu nie tylko nikt nie został aresztowany a grupa spotkała się z bardzo ograniczoną krytyką, lecz także zwiększyła tym samym swoje poparcie przed następnymi wyborami.
Należy pamiętać, że problem w rejonach o większości muzułmańskiej leży nie tylko w sile islamistów, ale także w słabości ich opozycji. W Tunezji około tysiąca osób wzięło udział w demonstracji przeciwko przemocy religijnej i radykalnemu islamowi, niosąc banery z hasłami „Wolna Tunezja, precz z ekstremizmem” oraz „Wolność religii, wolność myśli”.
Wybory w Egipcie zaplanowane na wrzesień będą poprzedzać październikowe wybory w Tunezji. Przewiduje się, że radykalna islamska partia Ennahda odniesie tam spory sukces, ale nie zwycięży. Okaże się, czy Tunezję czeka rewolucja październikowa, czy też może stanie się (tymczasowo? stabilnym?) państwem demokratycznym.(pj)
Barry Rubin, analityk polityczny i publicysta, wydawca Middle East Review of International Affairs
Tłum. totty
http://pajamasmedia.com/barryrubin/2011/07/13/the-incredibly-significant-missing-element-in-egypts-revolution/