Jan Wójcik
Lewicę zaczęło ostatnio uwierać wieloletnie popieranie ideologii wielokulturowości, na której to glebie rozwijał się w Europie swobodnie radykalny islam.
Stąd prawdopodobnie atak na wypowiedź ministra Błaszczaka, że za zamachy na Zachodzie odpowiada wielokulturowość.
Problem z wypowiedzią ministra spraw wewnętrznych jest taki, że ona i tak była skażona poprawnością polityczną. Mówiąc, że multikulti nie działa, w większości przypadków ma się na myśli, że są problemy z integracją muzułmanów. Skąd ta pewność? Bo nikomu naprawdę nie chodzi o Hindusów, Wietnamczyków, Chińczyków itp.
Ideologia wielokulturowości miała tę zasadniczą wadę, że zapomniała o wspólnych ramach, w których musi funkcjonować społeczeństwo. Nie było problemu, dopóki nie pojawiła się silna grupa kulturowo-religijna z odmiennym projektem organizacji ładu społecznego – islam. Jakub Majmurek w artykule „Klęska multi-kulti? Czym jest multikulturalizm” w swojej krytyce tego, jak polska prawica postrzega wielokulturowość (że to niby nowy chłopiec do bicia po gender), dorabia teraz do tej ideologii mechanizm bezpieczeństwa, który mówi o akceptowaniu wspólnego minimum przez wszystkie grupy żyjące w ramach wielokulturowego społeczeństwa.
Jest to jednak naprędce wymyślana nowość, kiedy już widać, że ład wielokulturowy wkrótce legnie w gruzach. Trzy lata temu pisał o tym jedynie może na łamach „Gazety Wyborczej” profesor Andrzej Szachaj, argumentując, że grupa przybywająca powinna zaakceptować ramy stworzone przez większość państw, do których przybywa, ale nie było to stwierdzenie powszechne.
Lewica atakowała przez lata zajadle każdego, kto wytykał islamowi podrzędną pozycję kobiety w społecznościach muzułmańskich, mówił o jego nienawiści do homoseksualistów, nieuznawaniu świeckiego państwa itd. Dzisiaj Majmurek próbuje nam wmówić, że wielokulturowość była poddawana krytyce ze strony lewicy ze względu na to, że „utrwala stosunki władzy w mniejszościowych społecznościach, np. podporządkowaną pozycję kobiet wśród muzułmanów”.
Coś takiego miało jednak miejsce tylko na marginesie lewicy i były to ruchy takie, jak „One law for all” z Maryam Namazie, krytykujące w czambuł lewicę za jej odejście od świeckich ideałów i sprzyjanie teokratycznym środowiskom w imię idei wielokulturowego społeczeństwa.
Kilka lat temu przedstawicielka Feminoteki wyzywała od seksistów Lesława Dobruckiego, reżysera filmu „Przyrzeczona” o honorowych morderstwach w Niemczech. A jeszcze nie dalej jak dwa miesiące temu, nowa nadzieja polskiej lewicy, partia Razem odmówiła środowiskom ateistów i humanistów z portalu Racjonalista.tv prawa do dyskusji, ze względu na ich krytyczny stosunek do religii Mahometa. To zrozumiałe, że dzisiaj trochę wstyd i chciałoby się odsunąć od siebie tego trupa.
Lewica atakowała przez lata zajadle każdego, kto wytykał islamowi podrzędną pozycję kobiety, mówił o jego nienawiści do homoseksualistów, nieuznawaniu świeckiego państwa itd.
Pozostaje pytanie, czy we Francji funkcjonowała wielokulturowość, którą minister Błaszczak obwinił za zamachy? Majmurek twierdzi, że nie, bo Francja w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii stawiała na model asymilacyjny, laickiej republiki, w której nie ma miejsca na religię w przestrzeni publicznej. Stąd zakazy noszenia chust w szkołach, w miejscach administracji publicznej i całkowity zakaz zasłaniania twarzy. Wszystkie, pamiętajmy, okupione licznymi protestami i gorącą debatą.
To jednak jest część prawdy, bo chociaż rząd francuski nigdy oficjalnie nie przyjął polityki pozwalającej na istnienie równoległych zasad w społeczeństwie, to jednak to tolerował. Dalej, mimo licznych gróźb, we Francji funkcjonuje co najmniej 300 salafickich meczetów, w których ustrój Francji przedstawia się jako zło, które trzeba zlikwidować. Istnieją całe dzielnice wyłączone z głównego obiegu, gdzie życie toczy się w inny sposób niż we Francji. To jest, zdaje się, praktyczna realizacja wielokulturowego ideału.
To, że zamiast wzajemnej akceptacji pojawia się wzajemna wrogość, to nie skutek tego, że Francuzi za mało zaakceptowali tą radykalną odmienność, ale właśnie skutek błędu leżącego w samym sercu wielokulturowej utopii. Skutek przyjęcia za pewnik, że ludzie mogą funkcjonować bez przeszkód obok siebie, wyznając stanowczo odmienne hierarchie wartości. To, co dla jednych jest ochroną moralności, dla drugich dyskryminacją płci. To, co dla jednych jest obroną, dla drugich atakiem. To, co dla jednych święte, dla drugich plugawe.
Nie są to jakieś skrajne wymysły, które miałyby ukazać świat w krzywym zwierciadle. Wynika to wprost z wypowiedzi wielkiego szejka uniwersytetu Al-Azhar, Ahmeda Al-Tajeba.
To prawda, że we Francji, która oficjalnie prezentuje model asymilacyjny, jest więcej zamachów niż obecnie ma to miejsce w Wielkiej Brytanii, bardziej przypominającej wielokulturowy tygiel. Tylko czy to powinno nas cieszyć? Z drugiej strony bowiem większa tolerancja dla islamistów powoduje, że funkcjonują tam sądy szariackie, w których łamane są prawa kobiet. Wyszły też na jaw poważne skandale z przejmowaniem przez islamistów szkół, czy wieloletnim funkcjonowaniem gangów gwałcicieli i stręczycieli, co miało miejsce dlatego, że policja przymykała oczy na tzw. „wątki rasowe”. I chociaż na zewnątrz realia brytyjskie mogą sprawiać wrażenie akceptowania wielokulturowości, to jednak kraj ten, korzystając z tego, że jest wyspą, zamierza stanowczo ograniczyć imigrację, która była jednym z motorów dla Brexitu.
Toteż analizując błędy w postępowaniu Francji, czy też dyskutując o konflikcie pomiędzy wielokulturowością, a asymilacją, mimo wszystko powinniśmy się dziś cieszyć, że lewica odsuwa tego trupa od siebie i mówi o potrzebie istnienia wspólnych dla wszystkich ram. Problem Francji nie polega na tym, że było tam za mało wielokulturowości, lecz za mało asymilacji.
Dopóki nie zdelegalizuje się ideologii działających przeciwko demokracji, ideologii, które sączą w umysły młodych muzułmanów poczucie bycia ofiarą Zachodu, budując w nich chęć odwetu, dopóty problem będzie istniał. Takie stanowcze podejście narazi oczywiście Zachód na otwarty konflikt z islamizmem, ale może ten konflikt trzeba w końcu wywołać, bo im później nastąpi, tym będzie tragiczniejszy w skutkach.
Jest jeszcze jedno działanie, którego – w co trudno wręcz uwierzyć – żaden rząd w Europie dotąd nie próbował: odrzucenie dialogu z politycznym islamem i wzmocnienie tych muzułmanów, którzy przyjęli nasze wartości. Ciekawe, kiedy lewica oznajmi, że już dawno to postulowała?