Anne Marie Waters
W sobotę miałam zaszczyt znaleźć się na inauguracji International Sindhi Women’s Organisation. To grupa odważnych, inteligentnych, wiernych zasadom, mieszkających w Wielkiej Brytanii Pakistanek które spotkały się, by rozmawiać o swojej przyszłości, obawach i – przede wszystkim – o swoich prawach.
Poruszyły między innymi kwestie przymusowych małżeństw (i co z nimi zrobić), „honorowych” zabójstw i szariatu. Można by zgadywać, co miałyby tym muzułmańskim kobietom do powiedzenia dwudziestokilkulatki, w większości białe i z klasy średniej – jakie spotkałam z kolei w niedzielę – ale zapewne byłby w tym silny podtekst w stylu „siedź cicho i akceptuj swoją kulturę”.
W niedzielę mówiłam na temat: „Równość: czy już ją mamy?” podczas konferencji Critical Law Society na uniwersytecie w Kent.
Zaproszono mnie tam obok zwolenniczki szariatu Ainy Khan (więcej na jej temat później) oraz pewnej doktorantki (o niej również więcej później) i znalazłam się w nieobcej mi sytuacji występowania przeciwko przemocy domowej przed salą pełną „feministek”.
Po przedstawieniu, jak to szariat w Wielkiej Brytanii pozwala mężczyznom bić swoje żony – co potwierdzają zeznania kobiet, które tego doświadczyły – „feministki” nie były do końca pewne, czy to aprobują, czy nie. Usłyszałam bardzo oskarżycielskie pytania w stylu: „Jak możemy być wielokulturowi, skoro nie zezwalamy na szariat?” oraz komentarze: „Musimy tolerować…”, cóż, właściwie wszystko, z tego co udało mi się zrozumieć. Po szmerach i aplauzie dla moich oponentek nie miałam wątpliwości, w jakim znalazłam się towarzystwie.
Można to streścić mniej więcej tak: „Jesteśmy feministkami. Jesteśmy niesamowicie świetne. Czytamy „Guardiana”. Nie zgadzamy się na publiczne pokazywanie w mediach kobiecych piersi i mocno sprzeciwiamy się temu, że rady nadzorcze nie składają się w 50% z kobiet. Wściekniemy się, jeśli ktokolwiek ośmieli się zbagatelizować nikczemność przemocy domowej albo ją usprawiedliwiać. Widzicie, jesteśmy feministkami. Aha, ale tylko w odniesieniu do białych kobiet – czy o tym już wspomniałyśmy?”.
W tym miejscu możecie, tak jak ja to robię, wyobrazić sobie, że pochylają się nieco do przodu, trzymając złożone dłonie pomiędzy kolanami i mówią dalej: „Wy jesteście inne. Pochodzicie z dziwnych krajów, w których żyją nieco dziwni ludzie i gdzie kobietom uderzenie w twarz nie wydaje się przeszkadzać tak bardzo, jak nam. Nie możecie oczekiwać, że będziemy was wspierać w walce z przemocą. Przemoc to wasza kultura. Więc przestańcie być takimi rasistkami i zaakceptujcie to”.
Teraz wrócę do doktorantki siedzącej obok mnie i wychodzącej z siebie, żeby nam sprzedać piękno szariatu. Po zebraniu spytałam ją: „Na pewno uważasz się za feministkę?” Odpowiedziała bardzo stanowczym „Tak”. Zapytałam więc, czy potępia szariat. – „Nie”.
W takim razie nie jesteś feministką.
Teraz pozwólcie, że wytłumaczę. Feministka broni praw kobiet dlatego, że są kobietami, a nie dlatego, że są białe, pochodzą z klasy średniej, mówią po angielsku, są chrześcijankami, ateistkami, żydówkami czy muzułmankami – ale ponieważ są kobietami. Feministka występuje przeciwko każdej przemocy wobec kobiet, ponieważ chodzi o kobiety. Feministki występują przeciwko gwałtom na kobietach, ponieważ chodzi o kobiety. Feministki nieustannie występują przeciwko takim zjawiskom i robią to w imieniu wszystkich kobiet.
Nie to jednak usłyszałam od studentek w tamtą niedzielę. Ich przekaz był jasny – przemoc domową można zaakceptować w pewnych okolicznościach. Jak wtedy powiedziałam – gdybyśmy rozważali jakąkolwiek inną sytuację, nie mam wątpliwości, że jednogłośnie wyrażałybyśmy wstręt wobec ”damskich bokserów”… ale niech tylko padnie słowo ”szarłat” i nagle to bokser staje się ofiarą, niewinnym widzem, który wybucha, ponieważ sam doświadcza ucisku. To nie jego wina (czyż nie słyszeliśmy tego argumentu już wcześniej?). To wina Zachodu/Izraela/Ameryki.
Wyjaśnijmy to raz na zawsze – mężczyzna, który bije swoją żonę, jest przestępcą i w imię obrony praw wszystkich kobiet musi zostać ukarany, a jego działania potępione. Koniec, kropka. Jeśli uważasz, że to dotyczy jedynie białych kobiet i nie obchodzi cię sytuacja tych o innym kolorze skóry, to jesteś rasistką. Koniec, kropka.
Muszę powiedzieć coś więcej o Ainie Khan – najbardziej lubianej w Wielkiej Brytanii prawniczce propagującej szariat. e szariatu, która wyrabia sobie niezłą markę w takich środowiskach. Wiele razy słyszałam jej wypowiedzi, ale w tamten weekend jej uwagi były jeszcze dziwniejsze niż zwykle. Kiedy zorientowała się, że próbuje bronić czegoś, czego obronić się nie da, oświadczyła, że nie wysyła swoich klientek do Islamskiej Rady Szariatu (Islamic Sharia Council) ani do Muzułmańskiego Trybunału Arbitrażowego (Muslim Arbitration Tribunal) – dwóch największych sądów szariackich w kraju. „To, co oni robią, to nie jest prawidłowy szariat”, powiedziała. Dziwi fakt, że stwierdzenia te pojawiły się dopiero po przytoczeniu przeze mnie wypowiedzi „sędziów” zarówno Islamskiej Rady Szariatu jak i Muzułmańskiego Trybunału Arbitrażowego, zezwalających na przemoc domową i gwałt małżeński (Khan uprzednio chwaliła tychże sędziów za to, z jakim szacunkiem ją traktują, jednak tym razem zaprzeczała jakimkolwiek z nimi powiązaniom).
Spytałam Khan w tę niedzielę i teraz pytam ją ponownie, gdzie posyła swych licznych klientów korzystających z prawa szariatu, jeśli nie do Islamskiej Rady Szariatu czy Muzułmańskiego Trybunału Arbitrażowego? Gdzie w Wielkiej Brytanii istnieją sądy prawa szariatu, które nie uważają, że zeznania kobiet są warte połowę tego, co zeznania mężczyzn, lub gdzie kobiecie nie mówi się, żeby wracała do domu jeśli akurat ma okres („przyjdź jak będziesz czysta”), gdzie nie odbiera jej się dzieci kiedy osiągną określony wiek lub gdzie ma ona prawo do rozwodu na własnych warunkach i nie musi znosić przemocy? Gdzie są te wspaniałe sądy, Aina? Gdybyś tylko mogła je wskazać, moglibyśmy to wszystko załatwić raz na zawsze. Moglibyśmy mieć pewność, że oddane swej wierze muzułmanki będą szukać islamskich rozwiązań tylko w przyjaznych im sądach i moglibyśmy mieć pewność, że Al Haddad*, Szejk Abu Sayeed** i Suhaib „kamieniowanie zamieni Wielką Brytanię w niebo na ziemi” Hasan*** wypadną z obiegu raz na zawsze.(pj)
Anne Marie Waters jest aktywistką organizacji One Law for All, zwalczającej stosowanie szariatu w Wielkiej Brytanii.
* Sędzia szariacki w Londynie.
** Przewodniczący Islamic Sharia Council
*** Sekretarz ISC; cytowaną tu wypowiedź przytoczył dziennik The Daily Telegraph
Tłumaczenie: ND
Źródło: http://www.secularism.org.uk/blog/2012/03/sharia-law-and-middle-class-feminism