Sarkozy kontra islamiści – lepiej późno niż wcale?

Jan Wójcik

Prezydent Sarkozy wykorzystuje zamachy w Tuluzie i gra na nucie islamofobii, żeby uzyskać reelekcję – taka analiza sytuacji we Francji i samych zamachów bardzo upraszcza sprawę.

Trzeba przypomnieć, że Sarkozy, nim zwrócił się przeciwko islamistom, będąc jeszcze ministrem spraw wewnętrznych wyniósł Związek Francuskich Organizacji Islamskich (UOIF), francuską organizację Bractwa Muzułmańskiego, do rangi reprezentanta społeczności muzułmańskiej w rozmowach z rządem. Jeżeli teraz blokuje przyjazd radykalnych kleryków na konwencję UOIF to krytycy z pewnością wytkną mu, że to Sarkozy popełnił błąd, zbytnio wierząc UOIF.

Na decyzję Sarkozy’ego, który nie zgodził się na wjazd na terytorium Francji Jusufa Al-Qaradwiego miał też wpływ francusko-algierski intelektualista Mohamed Sifaoui, który w liście otwartym do prezydenta Francji przedstawił „dorobek” duchowego lidera Bractwa.

Z drugiej strony społeczeństwo francuskie jest oburzone nie tylko zamachami, ale i reakcjami muzułmanów. Część z nich chciała upamiętnić terrorystę marszem, ojciec zamachowca domaga się od Francji pieniędzy oraz pojawiają się inne, wcale nie tak nieliczne wyrazy poparcia, a nawet, jak ogłosił właśnie minister spraw wewnętrznych, plany „pomszczenia” śmierci zabójcy z Tuluzy. Zarzut traktowania islamu jako straszaka przed wyborami to łatwe zrzucenie z siebie odpowiedzialności przez muzułmanów, a przecież okazało się, że „samotny wilk” Mohammed Merah nie był wcale samotnym wilkiem. Na początku kwietnia aresztowano we Francji 10 islamistów z ugrupowania Forsane Alizza (Rycerze Dumy) podejrzanych o spisek terrorystyczny w celu porwania sędziego.

Nawet jeżeli muzułmanom nie są na rękę wszelkie próby badania powiązań pomiędzy religią a przemocą, to politycy, służby specjalne oraz media, nie powinni ignorować religijnych i ideologicznych korzeni islamskiego terroryzmu. „Ma to swoją wysoką cenę”, uważa Daniel Pipes, dyrektor Middle East Forum.

Tymczasem mamy do czynienia z odwrotną reakcją. Brytyjska prasa (i to nawet konserwatywny „Daily Telegraph”) zastanawia się, jak ciężko być muzułmaninem w dzisiejszej Francji i czy po wyborach sytuacja muzułmanów się unormuje? Podobnie było po zamachach majora Nidala Hassana w Fort Hood. Pojawiły się głosy, że „strzelanina spowoduje strach przed muzułmanami służącymi w amerykańskiej armii”. Po zamachach w londyńskim metrze także dominowało w mediach zaniepokojenie, czy muzułmanie nie staną się przedmiotem odwetu.

Czy tak trudno jest zauważyć, że islamofobia to już bardzo zgrana karta? Nim jeszcze poznano, kto był sprawcą morderstw w Tuluzie, a w domysłach prasy dominował „biały rasista”, FEMYSO, francuska organizacja studentów powiązanych z Bractwem Muzułmańskim, głośno protestowała przeciwko nasilaniu się islamofobii, której ofiarami mieli być muzułmańscy żołnierze.

Jeżeli więc Sarkozy podejmuje teraz działania nie tylko wobec terrorystów, ale także wobec islamskich radykałów, to może i robi tak również dlatego, że chce zapewnić sobie prezydenturę, ale może też właśnie dlatego, że radykalizacja muzułmanów stanowi dla Francji poważny problem.

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign