W wywiadzie udzielonym po śmierci Oriany Fallaci, Lech Wałęsa przyznał, że czyta głównie tytuły, a nie treść artykułów. Może nie chwalebne to spostrzeżenie, ale trafne. Zalew informacji uczy nas pobieżnego przeglądania prezentowanych przez nie treści.
Znajomy ostatnio podesłał mi linka do artykułu Reutersa pod tytułem Internet staje się coraz częściej bronią w azjatyckiej radykalizacji. Przed oczami staje oczywiście obraz Pakistanu, ale może też chodzić o bojówki buddyjskie w Tybecie, czy młodych Japończyków i Koreańczyków buntujących się przeciwko robotyzacji społeczeństwa, a może to cała Azja obawia się utraty pracy w związku z kryzysem?
Może więc pierwsze dwa akapity pozwolą dowiedzieć się, o kogo konkretnie chodzi? Bingo! Grupy ekstremistów w Południowej Azji coraz bardziej używają internetu i sieci społecznych do radykalizowania młodzieży w regionie. To te diabły tajwańskie na pewno (tasmańskie to już inny kontynent), albo chrześcijanie znowu się burzą we Wschodnim Timorze, może obywatele Tajlandii, przecież jakieś demonstracje ostatnio tam były. Coś gdzieś dzwoni, ale nie w tym kościele.
Dopiero po przeczytaniu całego artykułu widać, że jedynym wspólnym i w tym przypadku węższym kryterium łączącym wspomniane ugrupowania ekstremistyczne jest religia islamu. Czy Reuters mógł użyć innego tytułu? Mógł. Spokojnie bez żadnych zarzutów o nietolerancję wskazać, że są to ekstremistyczne ugrupowania islamskie. Przecież wymienia tylko Dżemaa Islamija, Dżihad al-Fridaus, Forum al-Tawbah, Szura Mudżahedinów, Hizb-ut-Tahrir. Raport mówi o dżihadzie, kalifacie itp.
Reuters poddał się autocenzurze wywołanej przez polityczną poprawność i strach. Tytuł nadany przez Reutersa nie tylko nie oddaje pełnej prawdy, ale nawet jest kłamstwem. Poza miejscem pobytu ugrupowania te nie mają jakichś ogólnoazjatyckich celów, lecz cele religijno-polityczne. To tak jakby ojca Rydzyka nazwać dzisiaj europejskim fundamentalistą. Kongres w Częstochowie zgromadził europejskich fundamentalistów.
Całe szczęście, że Reuters jeszcze w ogóle chce pisać o takich zjawiskach. Miejmy nadzieję, że autocenzura nie pójdzie dalej.
Jan Wójcik