Szef Pegidy Lutz Bachmann na własne życzenie pożegnał się ze swoją funkcją umieszczając selfie, w którym pozuje na Hitlera.
Chociaż to nie jest wyraz sympatii, a żart powiedzmy szczerze dość często spotykany, to w świetle medialnej nagonki na ruch była to nieodpowiedzialna zagrywka. Ta zwiększona wrażliwość pokazuje jednak, że sama organizacja chce przejąć odpowiedzialność za dbałość o to, by elementy skrajnej prawicy nie zdominowały ruchu.
Zresztą nawet Henryk M. Broder z „Die Welt” wytyka histerię związaną z Bachmannem i podaje przykłady gdzie nadgorliwi chłopcy z Antify ścigali wszelkie podobne dowody nazistowskich „sympatii”, a było to długo przed Pegidą. Jeden z nich to żaden antysemita ani zwolennik neonazistów, tylko pijany muzyk, który podpisał w hotelowym barze w Tel Awiwie rachunek aka Adolf Hitler. Żart głupawy, ale w jego wyniku pod presją skrajnej lewicy muzyk stracił pracę i zniknął z życia, po tym jak całe Niemcy oświadczyły, że jest dla nich wstydem. W Izraelu sprawa przeszła bez większego echa.
Idealnie byłoby, gdyby podobną wrażliwość można spotkać po stronie lewicy krytykującej Pegidę. Niestety ta lewica nie widzi problemu w tym, że za jedną z nadziei integracji muzułmanów w Niemczech uważa imama Bajrambejamina Idriza. Imam słynny jest z chęci budowy mega meczetu, a jednocześnie za wzór stawia zbrodniarza wojennego, oficera i imama bośniackich oddziałów Waffen-SS, Husseina Dzozo. I to nie jest głupawy żart, jak w przypadku Bachmanna.
Cem Ozdemir, były lider Zielonych, także nie spotka się z ostracyzmem, z powodu używania antysemickiej terminologii. Mówiąc o Pegida „Mischpoke” skorzystał ze słownika niemieckich faszystów lat 30-tych, nazywających Żydów „sitwą, kliką”. Demonstracja z hasłami „Hamas, Hamas, Żydzi do gazu” odbyła się bez przeszkód w Berlinie.
Wyłania się z tego smutny obraz. Oskarżenia o faszyzm tracą swoją siłę, kiedy używane są tylko wyłącznie dla politycznych korzyści zepchnięcia przeciwnika w niebyt polityczny. Kiedy przyjdzie prawdziwy faszyzm zabraknie nam słownika.
Może warto by do polityki wprowadzić internetową zasadę, że kto pierwszy używa argumentu „ad Hitlerum” oznacza, że zgrał się z argumentów i przegrywa dyskusję.
Jan Wójcik