Czy niedawne zabójstwa przywódców Al-Kaidy, Abu Omara al-Bagdadiego oraz Abu Ajuba al-Masriego będą miały jakiś wymierny wpływ na „wojnę z terroryzmem”? Wiceprezydent Joe Biden – który, skomentował te śmierci jako „katastrofalne ciosy dla Al-Kaidy w Iraku” – wydaje się być tego pewny.
Sytuacja przypomina tę, gdy inny przywódca Al-Kaidy, Abu Laith al-Libi, został zabity w 2008 roku. Wtedy to kongresman Peter Hoekstra wydał oświadczenie mówiące, że śmierć al-Libiego „będzie miała niszczący wpływ na radykalny ruch dżihadu”. Kto zapomniałby o zgiełku, który zapanował po zabójstwie niesławnego kata Abu Musaba al-Zarkawiego? Właśnie wtedy prawie wszyscy ważniejsi politycy, w tym prezydent Bush i premier Iraku Maliki świętowali zwycięstwo.
Oczywiście dobrą rzeczą jest pozbywanie się terrorystów, ale po pierwsze, czy śmierć poszczególnych przywódców islamskich – w tym Aymana al-Zawahiriego czy samego Osamy bin Ladena – wykorzeni ideologię, która takie osoby kreuje?
Odpowiedź dyktuje nam historia. Przyjrzyjmy się rozwojowi Bractwa Muzułmańskiego, największej i najstarszej organizacji islamskiej. Założona w 1928 roku w Egipcie przez Hasana al-Bannę, dziadka Tariqa Ramadana, pierwotnie cieszyła się zaledwie sześcioma członkami. Przez następne dziesięciolecia, częściowo dzięki radykalnym pismom Sayyida Qutba – którego Al-Kaida cytuje w wielu swoich pismach – Bractwo, pomimo ciągłych starć z Egipskim rządem, stale wzrastało.
Jako liderzy, zarówno al-Banna jak i Qutb zostali namierzeni i w końcu zabici przez egipski reżim. Jednakże Bractwo nadal rozwijało się w podziemiach. Następnie w 2005 roku, ku zaskoczeniu całego świata, częściowo zakazane, nieustannie ograniczane Bractwo wygrało 88 z 454
miejsc w wyborach parlamentarnych w Egipcie – co uczyniło je największym blokiem opozycji w rządzie. Po tym jak jej dwóch najważniejszych przywódców zginęło, po tym jak tysiące jej członków było szykanowanych, osadzanych w więzieniach lub w inny sposób eliminowanych, dziś Bractwo jest silniejsze, bardziej wpływowe i bezpieczniejsze niż w jakimkolwiek innym momencie w historii.
Sam palestyński Hamas, wywodzący się z Bractwa, dostarcza innych przykładów. Założony w 1987 roku przez Szejka Ahmeda Yassina, od początku był określany jako organizacja terrorystyczna przez władze wielu państw, w tym przez Stany Zjednoczone, w szczególności w odniesieniu do operacji samobójczych wymierzonych przeciwko Izraelowi. Yassin w końcu został zamordowany w marcu 2004 roku. Wynik? Hamas wcale nie ucichł i podobnie jak Bractwo, w styczniu 2006 odniósł przytłaczające zwycięstwo w wyborach do parlamentu Autonomii Palestyńskiej, co utwierdziło jego pozycję bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Następnie pojawia się oczywiście ajatollah Chomeini – pierwotna twarz radykalnego islamu. Obalając świecki rząd w 1979 r. Chomeini przekształcił Iran w kraj teokratyczny – dokładnie tego pragną wszyscy islamiści dla całej reszty świata. Począwszy od intensyfikowania amerykańskiego kryzysu zakładników, poprzez wydanie fatwy skazującej na śmierć Salmana Rushdiego, a skończywszy na naciskach na USA – które nazwał ‘Wielkim Szatanem’ – przez dekadę Chomeini był zmorą dla Zachodu. Dzisiaj, ponad 20 lat po jego śmierci, w Iranie zmieniło się niewiele: prawem nadal jest szariat. Prowokowana przez szariat wrogość wobec Zachodu nadal jest żywa. Tak naprawdę jedyną rzeczywistą różnicą jest to, że irańskie aspiracje nuklearne są już prawie całkowicie spełnione.
Istnieje wiele innych historycznych przykładów, zarówno w przeszłości jak i obecnie, kiedy popularni przywódcy islamscy byli zabijani (lub zmarli naturalnie), tylko po to, by zwiększyć rozrost ruchów islamskich i je umocnić. Ayman al-Zawahiri świetnie podsumował to zjawisko. Zapytany kiedyś w wywiadzie o stan bin Ladena i talibańskiego mułły Omara, pewnym głosem odpowiedział:
„Dżihad na ścieżce Allaha jest większy niż jakakolwiek osoba lub organizacja. To jest walka pomiędzy prawdą i kłamstwem, aż do czasu kiedy Allah Wszechmogący odziedziczy ziemię i tych, którzy w niej żyją. Mułła Muhammad Omar i Osama bin Laden Sheikh – niech Allah chroni ich od wszelkiego zła – są tylko dwoma z żołnierzy islamu w wyprawie dżihadu, a walka pomiędzy prawdą (islam) i fałszem (nie-islam) wykracza poza czas („The Al-Kaida Reader”, str.182).
W skrócie, islamiści – czy to Chomeini, al-Banna, Qutb, Yassin, bin Laden, Zawahiri, al-Bagdadi, czy al-Masri – nie są przyczynami wrogości, lecz wywodzi się ona z o wiele głębszego źródła – „walki pomiędzy prawdą a fałszem, która wykracza poza czas”. Indywidualnie rozprawianie się z nimi – jakkolwiek słuszne – załatwia problem chwilowo, jednak nie można w ten sposób trwale pozbyć się przyczyn, które nimi powodują.
Dlatego Zachód powinien nauczyć się czegoś z legendarnego spotkania Herkulesa z Wielogłową Hydrą. Za każdym razem, gdy mityczny siłacz odciął jedną z wężowatych głów, dwie nowe wyrastały na jej miejsce. Aby zabić bestię raz na zawsze, Hercules musiał spalić kikuty, uniemożliwiając tym samym wyrastanie nowych głów.
Podobnie, podczas gdy nad Zachodem nadal wiszą islamskie „głowy potwora” – ostatnio byli to al-Bagdadi i al-Masri – aby osiągnąć prawdziwe i trwałe zwycięstwo należy najpierw przypalić faszystowską ideologię, która te głowy generuje. Jednocześnie wiara w to, że indywidualne śmierci przywódców terrorystów (którzy są postrzegani jako męczennicy żyjący w wiecznej szczęśliwości) mogą mieć jakiś negatywny wpływ na postępy radykalnego islamu, jest tak samo błędne jak myślenie, że śmierć amerykańskiego przywódcy mogłaby zaszkodzić amerykańskiemu stylowi życia.
Raymond Ibrahim
(Zastępca dyrektora Middle East Forum, autor The Al-Kaida Reader i gościnny wykładowca na The National Defense Intelligence College.)
na. podst. meforum.org