Heretyczka na misji

Ayaan Hirsi Ali jest obecnie jednym z najbardziej prowokacyjnych, krytycznych feministycznych głosów kwestionujących islam. Pozostaje także w ukryciu.

Andy Martin spotkał się z nią w sekretnym miejscu i poznał kobietę na misji. Kobietę, która odnalazła moc powiedzenia „nie” i płynącą z tego wolność.

Jakie są, zaraz po „mama” i „tata”, pierwsze słowa wypowiadane przez małe dzieci, dopiero uczące się mówić? Zapytałem o to pisarza Paula Theroux, ojca Louisa i Marcela. Twierdzi, że takim słowem jest „dlaczego”. W moim doświadczeniu (mam dwóch synów), pierwszym poważnym słowem, które dzieci wypowiadają jest „nie”. Opcja „tak” przychodzi później, chyba dlatego że, biorąc pod uwagę fonetykę, trudniej jest to słowo wypowiedzieć.

Ale pod względem intelektualnym, „tak” stanowi mały problem. Kto by chciał tylko przytakiwać? Czyż nie byłoby to wysługiwaniem się? Może dlatego Jean-Paul Sartre twierdził w „Bycie i nicości”, że akt negacji leży w naszej naturze. Istotę ludzką definiuje stan opozycji, jej zdolność powiedzenia „nie”. Że „nie jest tak”. Że nie jestem rzeczą. Albo po prostu, że (podążając za klasycznym przykładem Sartre’a) Pierre nie pojawił się w kawiarni na spotkanie i dlatego cała kawiarnia jest „nawiedzona jego nieobecnością”.

Możliwe, że Ayaan Hirsi Ali czuła coś podobnego w stosunku do mnie. Było późno na spotkanie, które odbyło się w tajemnym miejscu gdzieś na zachodnim wybrzeżu USA. O pewnym nieokreślonym czasie w tym tygodniu. A klimatyzacja szalała. Nic dziwnego, że moja rozmówczyni pociągała nosem. Pozwolę jednak sobie nadmienić, że nie wystawiłem jej na wiatr całkowicie, spóźniłem się tylko 10 minut. Cholerne korki. Chociaż pewnie nie tylko one. Umięśniony, ale zupełnie uprzejmy ochroniarz musiał mnie przeszukać… Stwierdził, że jestem w miarę niegroźny. Oto, przez co musisz przechodzić, będąc Hirsi Ali: przesterowana klimatyzacja i bardzo rośli ochroniarze. Musiała też założyć chustę, choć tylko na szyję.

Pomimo tego wszystkiego była w dobrym humorze. Lubię ją. Nie każdy ją lubi. Ona o tym wie. Nie chodzi tylko o trolli internetowych. Kiedyś napisała i użyczyła głosu krótkiemu filmowi „Submission” (Poddanie), który przyjrzał się traktowaniu muzułmańskich kobiet w Holandii. Z powodu filmu reżyser Theo van Gogh został zamordowany w 2004 r. Jego zabójca, Moahmmed Bouyeri, przybił nożem do jego martwego ciała kartkę z napisem, że Ayaan Hirsi Ali będzie następna. Od tamtego czasu wiele osób powtórzyło podobne pogróżki. I stąd cała ta ochrona.

2

Kadr z filmu „Submission”

Urodziła się w muzułmańskiej rodzinie w Somalii. Jako dziecko była przerzucana pomiędzy Kenią, Etiopią i Arabią Saudyjską, a później, jako 22-latka poślubiona wybranemu przez ojca mężczyźnie w Kanadzie. Nie podobał jej się: był łysy, nie czytał książek (w książce „Infidel” z 2007 r. Hirsi Ali w zabawny sposób opisuje spotkanie z nim). Wysiadła więc z samolotu po drodze, w Niemczech i uzyskała status uchodźcy w Holandii, gdzie porzuciła islam i zasiadła w parlamencie. Następnie wyjechała i stamtąd, by wylądować ze swoim pięcioletnim synem na Zachodnim Wybrzeżu USA i wyjść za mąż za historyka.

Dostawała mnóstwo złośliwych anonimów. Kiedy zdarzyło mi się wspomnieć jej nazwisko mojej somalijskiej znajomej (chyba muzułmance), wysłała mi najdłuższego smsa w moim życiu, niemal w całości demaskującego somalijską rodaczkę jako kłamczuchę i co tam jeszcze. Kiedy indziej dostałem wiadomość od starszej muzułmanki z Ameryki, która nazwała Hirsi Ali „rzeczniczką dobrze zorganizowanej islamofobicznej sieci”.

Samą zainteresowaną rozśmieszył ten przytyk. „Nie istnieje żadna konspiracja. Niestety. Ale jeśli porzucisz islam, to są ludzie chcący cię za to zabić. Lekkie zaniepokojenie ma sens. To nie jest fobia, lecz racjonalna obawa”.

Ayaan Hirsi Ali jest osobą, z którą chciałoby się godzinami spędzać czas i plotkować o tym i owym. Czytanie jej książek robi podobne wrażenie. Mówi w sposób klarowny. Kiedy w końcu zdjęła chustę, czekała aż ogarnięciu pożądaniem kierowcy autobusów spowodują wypadek. Kiedy do niego nie doszło, była raczej rozczarowana.
Powiedziała już wcześniej „nie” małżeństwu z facetem, którego nie wybrała. To bohaterski wyczyn, biorąc pod uwagę, że całe jej wychowanie i edukacja były zaprojektowane na mówienie „tak”.

Mocno wybrzmiewa zdanie z jej książki „Nomadka”, o tym jak słabo radziła sobie z pieniędzmi: „Ponieważ wychowano mnie, żebym mówiła 'tak’, nie umiem powiedzieć 'nie’ ekspedientkom”. Co poniekąd wyjaśnia, dlaczego jej ojciec przeżył szok, kiedy odrzuciła męża. Powiedział: „Nie akceptuję twojego „nie”. Więc zgodziła się na ślub – ale bez swojej na nim obecności. Rzeczywiście, nie musiała tam być i się pokazać. Wszystkim było tak łatwiej. Nikt nie był „nawiedzony jej nieobecnością” ani niczym podobnym. Przybyli na ślub faceci nie przejęli się. Będąc tam, tylko by skomplikowała sprawy.

Michel Houellebecq napisał powieść „Uległość”, która być może świadomie rezonuje z filmem Ali i Van Gogha. Wydano ją w dniu masakry w paryskiej redakcji „Charlie Hebdo” w 2015 r. W tej dystopijnej satyrze na Francję islamska partia wygrywa wybory i typowy Houellebecq’owski, sfrustrowany seksualnie, żałosny bohater – tutaj profesor Sorbony – w końcu przechodzi na islam, nabywając tym samym „prawa pierwszej nocy” w stosunku do swoich żeńskich studentek.

Hirsi Ali pisze, że „islam” znaczy uległość albo posłuszeństwo – nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. „Patrząc z zewnątrz można odnieść wrażenie, że chłopcy mają tam więcej wolności, ale naprawdę tak nie jest” – mówi. Jako młoda dziewczyna musiała radzić sobie z potężną hierarchią – rodziców, klanu i „brodatych mężczyzn nauczających praw z VII wieku” w indywidualistycznym holenderskim społeczeństwie. „Zdobycie się na to, żeby powiedzieć 'nie’ i czuć się z tym porządku, było dla mnie prawdziwym wyzwoleniem”.

Odtąd często mówiła „nie” i chyba o to chodzi w jej byciu „heretyczką” (tytuł jej książki z 2015 r.). Nikogo nie zaskoczyło, że stowarzyszenie Atheist Alliance International przyznało jej nagrodę imienia Richarda Dawkinsa. Została także uhonorowana nagrodą Simone de Beauvoir za działalność na rzecz wolności kobiet.

Minimalnym żądaniem Hirsi Ali jest powszechne, choć zwłaszcza dla kobiet, prawo do mówienia „nie” mężczyznom czy Bogu – kiedy tylko mają na to ochotę. Bez poczucia wewnętrznej tortury. Oraz bez doświadczenia tortur dosłownie. Mnie to żądanie wydaje się w porządku. Bez wątpienia próby kontrolowania kobiet i dyktowania im, jak mają żyć i kochać, sięgają czasów sprzed jakichkolwiek religii. Natomiast religie, zwłaszcza te monoteistyczne, przysposobiły sobie te pomysły i uświęciły poddaństwo i służebność.

W „Heretyczce” Hirsi Ali pisze, że muzułmanie muszą na nowo przemyśleć trzy sprawy: seks, pieniądze i przemoc. „Chcę dodać do tej listy jeszcze jedną rzecz – mówi. – Czas”. Hirsi Ali chętnie porozmawia o wszystkim. O ile wystarczy czasu. Czułem, że subtelnie nawiązuje do mojego swobodnego traktowania punktualności. „W Somalii ludzie mówili: 'Spotkajmy się w południe’ – wspomina. – Nie było wiadomo, kto i o której się pojawi. Zatem przyjazd do Holandii był szokiem. Musiałam się dostosować. Jako nauczycielka miewałam uczniów, którzy, podobnie jak ja dawniej, przychodzili pół godziny czy godzinę po czasie. Musiałam im tłumaczyć, że przychodzenie godzinę później nie ma sensu, bo już mnie tam nie będzie. Zajęcia trwały godzinę.”

Wszystkie jej wielkie idee są zbudowane na podobnych, małych doświadczeniach. Problem z islamskim pojęciem czasu jest taki, że zwyczajna chronologia, newtonowski zegar odliczający godziny, porządkujący wszystko, jest nieistotna, kiedy wziąć pod uwagę teologiczną wieczność, w której czas zostaje zniesiony. Hirsi Ali twierdzi, że taki sposób myślenia interesuje się tylko życiem po śmierci, czyli niebem i piekłem. Zwykły, ziemski czas postrzega się jako ograniczony i względnie bez znaczenia. Jest tylko jednym z kroków w stronę wieczności.

Takie rozumowanie stanowi „rdzeń” islamu. „A więc ciężka praca i zarabianie pieniędzy, rozrywki, takie jak wyjście do pubu, obejrzenie meczu czy kino – wszystko to odrzuca się jako grzeszne i bezcelowe” – wyjaśnia Hirsi Ali. Zastanawia się, czy „pozbawienie młodych, podatnych na wpływy mężczyzn rozrywki i towarzystwa kobiet nie czyni ich bardziej skłonnymi do autodestrukcji”.

Jest kobietą na misji, co niektórych bardzo irytuje. Pewna rzecz uderza mnie szczególnie w jej sposobie wypowiadania się: przestała uznawać islam za coś osobliwego, szczególnego, odrębnego. Wyjmuje ten temat ze znaczeniowego getta. W rzeczywistości islam jest częścią ludzkiej kultury, historii i filozofii, i dlatego może być poddany takiej samej analizie jak wszystko inne.

Na przykład to samo nielinearne, nieewolucyjne pojęcie czasu nie jest obce ani Platonowi (u którego ponadczasowe archetypy i episteme muszą być nadrzędne wobec ziemskich istot i wiedzy), ani wielu wschodnim systemom („maya” w Upaniszadach, życie ludzkie sprowadzone do iluzji, zbioru wyobrażeń).

Za sprawą szybkiego metafizycznego fikołka to, co rzeczywiste, staje na głowie, by stać się nierzeczywistym. Dlatego Dobro, Prawda i Piękno rezydują gdzie indziej, w jakimś nieśmiertelnym, ponadzmysłowym królestwie. Mamy nawyk desperackiego uganiania się za tym, co transcendentne. Żyjemy wewnątrz mitów.

Przyszło mi na myśl, że historia Hirsi Ali nie jest bardzo odległa od historii Jamesa Joyce’a. Jego na wpół autobiograficzny „Portret artysty z czasów młodości” traktuje o tym, jak zostać wyrzuconym z zakonu jezuitów, jak być byłym jezuitą w Irlandii. Jieś stulecie temu młody James Joyce, podobnie jak Dante w XIV-wiecznej „Boskiej komedii”, obsesyjnie myślał o piekle. Nie dziwi więc, że ludzie także dzisiaj o nim myślą. Najmniej dziwi to w Ameryce, która wyrosła na dążeniu do religijnej wolności.

„Islam jest zbiorem idei, a nie kolorem skóry albo orientacją seksualną” – mówi Hirsi Ali. Ale zgodziłaby się z Joyce’em, że idee dotyczące piekła i nieba mogą poważnie wpływać na nasze zachowanie w realnym świecie. Hirsi Ali jest jednak bardziej jak John Lennon: nie ma piekła, nie ma nieba. Nade wszystko jednak, chodzi po prostu o „nie”, o prawo, żeby to powiedzieć i nie być za to bitą, wyzywaną od zdrajczyń i kurew, albo skazaną na śmierć jako apostatka.

Ayaan Hirsi Ali nie określa siebie jako eks-muzułmanka. Myślę o niej jak o: a) dobrej pisarce (prychnęła) i b) neo-egzystencjalistce. Zwraca uwagę na zwykłe, małe rzeczy, raczej „pod-zwyczajne” niż nadzwyczajne. Powiedziałaby (i ja też), że to życie i ten świat są warte zainteresowania choćby dlatego, że najpewniej nie udamy się do żadnych innych światów i chyba nie reinkarnujemy się w żadnej innej formie. Nie mając lepszego miejsca do wyboru, nie spieszno nam do unicestwienia i zapomnienia.

Inną rzeczą, która mi się spodobała u Ayaan Hirsi Ali jest to, że kiedy zapytałem, czy chce sprawdzić swoje wypowiedzi przed publikacją, powiedziała, że nie musi tego robić. „Ufam ci” – stwierdziła z uśmiechem. Podoba mi się to. To zaufanie jest odwzajemnione. Być może jest to fundamentalny problem wszystkich religii – nie mają zaufania do człowieka. Zatrudnia się Wszechmogącego w roli moralnego arbitra, żeby podejmował za nas decyzje. Wolałbym raczej zaufać komuś, kogo widzę i słyszę, nawet jeżeli jest niedoskonały, niż aniołom i bogom w niebiosach, choćby nie wiem jak cudownych.

Wreszcie musimy się nauczyć ufać samym sobie. Jak ujął to Joyce w ostatnich zdaniach „Portretu artysty w czasach młodości”, umieć powiedzieć: „Witaj, życie! Po raz milionowy ruszam na spotkanie prawdziwego doświadczenia”.

 

Tłum. LO, na podst. www.independent.co.uk

3

Andy Martin jest pisarzem i wykładowcą francuskiego na uniwersytecie Cambridge, komentatorem (BBC) i publicystą („New York Times”).

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign