John Robert Gallagher
John Robert Gallagher był Kanadyjczykiem, który zgłosił się na ochotnika do wojsk kurdyjskich w północnej Syrii, żeby walczyć z ISIS. Został zabity w walce 4 listopada 2015 r.
W maju napisał esej, w którym wyjaśniał, co skłoniło go do pójścia na wojnę z ISIS.
Na początek to, co oczywiste: nie oczekuję od nikogo, by zgadzał się ze mną, że jest mądrym posunięciem zgłoszenie się na ochotnika do walki z ISIS. Potencjalni terroryści z całego świata, włącznie z Kanadą (w tym kilka osób, z którymi prawdopodobnie chodziłem do szkoły), tysiącami zalewają Bliski Wschód. Mają po swojej stronie przewagę liczebną i broń dającą szansę wygrania tej wojny, więc stawanie po drugiej stronie pola bitwy jest, obiektywnie, rzeczą szaloną.
Szanuję także pogląd, że ostatnią rzeczą, jaką powinien zrobić jakikolwiek mieszkaniec Zachodu, jest zaangażowanie się w kolejny konflikt bliskowschodni. Już wyrządziliśmy temu regionowi olbrzymie szkody; powstanie ISIS jest bezpośrednim wynikiem błędów polityki ostatnich dwóch prezydentów (co najmniej!). Jeśli uważacie, że dla dobra tego regionu wszyscy powinniśmy ten konflikt przeczekać z boku, mogę to zrozumieć. Ale nie mogę się z tym zgodzić.
Sprawa wolnego i niepodległego Kurdystanu jest wystarczająco ważna, by warto się było o nią bić. Naród kurdyjski jest najstarszą grupą etniczną na świecie, która nie ma własnego kraju i doznaje olbrzymich cierpień pod butem mocarstw regionalnych. Obecnie zagraża mu kolejny ludobójczy wróg, ale ci ludzie nie ulegają zbiorowej manii fanatyzmu religijnego ani samobójczych morderstw. Już to powinno być wystarczającym powodem dla Zachodu, by dać im wszelkie wsparcie, jakiego potrzebują w tej godzinie kryzysu. Istnieje jednak jeszcze lepszy powód.
Od dziesięcioleci już jesteśmy w stanie wojny. Nasi przywódcy nie uznali tej wojny, ale nasi wrogowie entuzjastycznie ją proklamowali. Ta wojna spowodowała ofiary na każdym kontynencie, niemal w każdym narodzie na ziemi. Były okresy intensywnych walk, po których przychodziły długie okresy ponownego zbrojenia i przegrupowania, ale ta wojna nigdy się nie skończyła. Nie jest nawet bliska wygrania. Pewnego dnia historycy spojrzą wstecz i zdumieją się, ile wysiłku wkładaliśmy w oszukiwanie samych siebie o naturze tego konfliktu i będą zastanawiali się, jak udało nam się przekonać samych siebie, że w ogóle go nie ma. Ta wojna mogła zacząć się w 1979 r. lub wcześniej; w 2001 r. wzrosło natężenie konfliktu; najnowszą jego fazę rozpoczęło wycofanie się z Iraku. Jak amerykańska wojna secesyjna, II wojna światowa i zimna wojna, jest to wojna o idee w równym stopniu, jak wojna armii. Niewolnictwo, faszyzm i komunizm były złymi ideami, których zniszczenie wymagało kosztownych poświęceń. W naszych czasach mamy nową złą ideę: teokrację.
Żyjemy w społeczeństwie, które wzrosło wokół podstawowej zasady filozoficznej: że można przy pomocy naszych zmysłów i naszych umysłów zrozumieć świat istniejący wokół nas. Z tego prostego spostrzeżenia wynika objawienie moralne, że wszyscy ludzie są równi. Ta radykalna myśl była punktem zwrotnym w historii ludzkości. Przed nią we wszystkich cywilizacjach dominował idea, że hierarchie klas i rasizm są całkowicie uzasadnione; idea potwierdzona „mądrością” starodawnych tekstów, uświęconych przez świętych mężów, którzy mieli specjalne stosunki z jakąś „boską” władzą. Zaczęliśmy teraz widzieć sprawiedliwość jako coś, co można mierzyć jej oddziaływaniem na życie na żywych ludzi, nie jako zabobon.
Ta idea była zagrożona od chwili jej powstania, ponieważ jest najpotężniejszą siłą emancypacji ludzkiej jaka kiedykolwiek istniała, a więc jest śmiertelnym zagrożeniem dla uprzywilejowanych. Jest także zagrożeniem dla tych, którzy boją się świata, w którym ludzi sądzi się po ich czynach. Niektórzy wolą podporządkować własną moralność doktrynie, o której wiedzą, że nigdy jej w pełni nie zrozumieją; jest to przyjemniejsze niż myśl, że jesteśmy sami na tym świecie. To przerażenie własną wolnością i nienawiść wobec rozumu, który czyni to zrozumienie czymś nieuniknionym, zrodziło ruchy obiecujące zwrócenie nam pocieszających urojeń. Komunizm i faszyzm były odpowiedziami na problem wolności ludzkiej. Te idee zostały pokonane. W tle jednak zarodki tych idei agresywnie mnożyły się. Teokracja jest nie tylko równie niebezpieczna jak faszyzm; była modelem faszyzmu i wszystkich totalitaryzmów. Komunizm mówił: „zamiast boga, Partia”. Faszyzm mówił: „zamiast boga, Naród”. Teokracja mówi po prostu: “Bóg”.
Nie ma niczego wyjątkowo islamskiego w tym trendzie, poza tym, że tak się złożyło, iż najbardziej agresywnymi orędownikami teokracji są dziś muzułmanie. W XVI stuleciu byli to chrześcijanie. Ciężką walką i odważną obroną naszych zasad udało się siłom świeckości wydrzeć panowanie nad społeczeństwem Europy z rąk teokratów i od tego czasu musieliśmy walczyć z ruchami reakcyjnymi, które próbowały zająć ich miejsce. Świat muzułmański już od dziesięcioleci zdominowany jest przez politykę teokratyczną i ta wojna wylewa się, by ogarnąć resztę świata.
Jesteśmy na pierwszych liniach frontu tego konfliktu, niezależnie od tego, czy wiemy o tym, czy nie. Możemy mierzyć rozmiary tego konfliktu nie tylko badając liczby zabitych w zabójczych atakach terrorystycznych, w „masowych demonstracjach”, napadach na ambasady i zabitych artystach; możemy także mierzyć to wielkością strachu, terroru wywołanego wśród karykaturzystów, satyryków, wydawców i księgarzy, w mediach i wśród nauczycieli, którym nie pozwala się na wykonywanie ich niezbędnej pracy podtrzymywania maszynerii oświecenia. Nie tylko zagrożono nam wszystkim; pod wieloma względami już jesteśmy ofiarami tej wojny.
Postawa w tej sprawie pacyfistów i ugłaskującej wroga lewicy nie wypływa z tolerancji. Jak na ironię, jest wręcz odwrotnie, wbrew temu, co twierdzą: jest sianiem paniki i w rzeczywistości, zarazą „islamofobii”, ponieważ zdradza ich totalne przerażenie przed obrażeniem wrażliwości społeczności imigranckich i niezdolność do przeciwstawienia się tak zwanym „przywódcom społeczności”, którzy nimi dyrygują. Ich prewencyjna apologetyka wobec barbarzyństwa zdradza głęboką pogardę dla charakteru muzułmanów, ponieważ zakłada, że cieszy ich psychiczne zniewolenie i wolą moralny zastój praw szariatu i hadisów od przyjemności otwartego, kosmopolitycznego, świeckiego społeczeństwa.
Spotkałem wielu ludzi, mówiących o sobie, że są muzułmanami, którzy nigdy nie czytali Koranu, nie obchodziło ich, co ta księga mówi o roli kobiet lub o karze za bluźnierstwo, którzy nie wiedzieli i nie dbali o to, jak Mahomet traktował jeńców wojennych lub sprzeciwiających mu się poetów w Mekce. W porządku. Osobiście wolałbym, żeby dowiedzieli się czegoś o tych ostatnich punktach i przyjęli na siebie nieco więcej odpowiedzialności za towarzystwo, w jakim się obracają, ale chodzi o to, że nie są oni aktywną częścią problemu. Niemniej część naszego rządu jest całkowicie gotowa zaakceptować, że agresja jest czymś, czego musimy automatycznie i bezkrytycznie oczekiwać od muzułmanów i że to MY musimy dopasować się do NICH. To, czego naprawdę potrzebujemy, to jest więcej edukacji historycznej, a mniej „wrażliwości” kulturowej.
Wojna, która trwa na Bliskim Wschodzie, jest wojną przeciwko teokracji. Pod wieloma względami jest to wojna domowa i uważam, że więcej zależy od jej wyniku niż ktokolwiek u władzy jest gotowy przyznać. Jest to jednak również odległy front w wojnie domowej w społeczeństwie zachodnim, bo wysyłamy żołnierzy, by walczyli po obu stronach. A tutaj stawki mogą być jeszcze większe. W naszej wojnie nie chodzi tylko o teokrację; jest to wojna między tymi, którzy nadal wierzą w oświecenie, wierzą, że samostanowienie jest najbardziej podstawowym i najważniejszym ze wszystkich praw człowieka, że pierwszym obowiązkiem każdego człowieka w społeczeństwie jest obrona mechanizmów, dzięki którym jesteśmy wolni; a tymi, którym brak zdolności wiary w cokolwiek. Ci ludzie zostali skorumpowani przez masochistyczne bajki rozpuszczane przez lewicę i ideologówtożsamości, którzy mówią nam, że społeczeństwo zachodnie jest z natury rasistowskie, z natury seksistowskie i z natury imperialistyczne, podczas gdy to właśnie społeczeństwo zachodnie zapoczątkowało ideę, że rasizm, seksizm i imperializm są problemem.
Z powodu naszych przekonań żyjemy w społeczeństwie najbardziej otwartym na wszystkie rasy, wyzwolonym seksualnie i antyimperialistycznym, jakie kiedykolwiek istniało w historii ludzkości, i uczenie młodzieży, że jest inaczej, jest zbrodniczym aktem intelektualnego zakłamania. Kryzys zaś, przed którym stoimy dzisiaj, jest bezpośrednim rezultatem tego „postępowego” myślenia: jesteśmy zagrożeni przez tych, którzy wykorzystują masochizm i apatię wyhodowane przez lewicę do rekrutowania ludzi, którzy wolą zatwierdzającą przemoc ideologię od nihilistycznego pesymizmu, nawet lub zwłaszcza, jeśli oznacza to popełnianie potworności, które spowodowałyby wymioty przeciętnego „imperialisty”. Ci, którzy przyczyniają się do wzmocnienia tego środowiska rozkładu moralnego i bezbronności, są użytecznymi idiotami dżihadu i sympatykami teokracji, i jest obowiązkiem ludzi myślących przeciwstawianie się ich wpływom wszystkimi środkami, jakie mamy do dyspozycji.
Wychowałem się w środowisku fundamentalistycznie religijnym. Jeśli mam dzisiaj jakiekolwiek wartości intelektualne i duchowe, o które warto walczyć, to dlatego, że siły religijne w moim życiu nie były w stanie przeważyć i odseparować mnie od ataków rozumu i sumienia. Mogli mnie uczyć, że ewolucja jest kłamstwem, ale nie mogli zapobiec, bym o niej czytał ani nie mogli zakazać szkole publicznej, by mnie o niej uczyła. Mogli mi powiedzieć, że bluźnierstwo jest grzechem, ale nie mogli zapobiec, bym ukradkiem oglądał Monty Pythona i South Park. Innymi słowy, mechanizmy w społeczeństwie dały mi narzędzia, przy pomocy których mogłem się wyzwolić. Uratowały mi życie. Kto pilnuje teraz tej maszynerii społecznej? Tylko wsobnie hodowana elita polityczna i inteligencja, które bełkoczą o pilnej potrzebie ostrożności, by nigdy nikogo nie obrazić. Jest to nie tylko haniebna porażka; jest to stan zagrożenia społecznego.
Podobnie jak teokracja dzisiaj, faszyzm był ruchem międzynarodowym z partiami faszystowskimi we wszystkich krajach zachodnich. A potem przyszła II wojna światowa. Niemcy nazistowskie stały się chorążym faszyzmu i kiedy zostały zmiażdżone, ruch nie został jedynie zniszczony – został zdyskredytowany na zawsze. Jak na ironię, powstanie ISIS daje nam obecnie tę samą szansę. Mamy możliwość wyplenienia dżihadyzmu za naszego życia. Terroryści, zgodnie ze swoimi regułami, uważają podbijanie i utrzymywanie terytorium za niezbędny krok, by zdyskredytować demokrację zachodnią i dowieść, że kalifat jest realną możliwością polityczną w XXI wieku. Musimy dowieść, że nie jest. I podobnie jak to zrobiliśmy z nazistowskimi Niemcami, musimy zmiażdżyć ich przytłaczającą, nieubłaganą siłą. Musimy to zrobić, póki masowe groby nadal są świeże, póki nadal są ci, którzy przeżyli, by złożyli zeznania o potwornościach, jakich byli świadkami, póki nadal są tam mordercy, których można będzie postawić przed sadem. Tylko przez bezlitosne zniszczenie ISIS możemy zdyskredytować ideę i zmusić potencjalnych dżihadystów i sympatyków, by zrezygnowali ze swojego szalonego marzenia o Nowej Mekce i dołączyli do współczesnego świata.
Jestem gotowy oddać życie w sprawie zapobieżenia katastrofie, ku której zmierzamy jako cywilizacja. Wolny Kurdystan byłby wystarczająco dobrą sprawą dla każdego internacjonalisty, ale mamy szczęście, że możemy ryzykować nasze karki dla czegoś ważniejszego i słuszniejszego niż cokolwiek, przed czym staliśmy od pokoleń. Z odrobiną hartu ducha i odwagi możemy wyrugować chorobę, która zatruwa nasze społeczeństwo i razem pokonać najwyższe zło. W ten lub inny sposób prowadziłem tę walkę przez całe życie, Mam nadzieję na sukces. Reszta jest w rękach bogów.
We are all on the front lines: Canadian killed fighting ISIS wrote essay about why he went to war
5 listopada 2015
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
źródło: http://www.listyznaszegosadu.pl/