Czy meczet pogrąży Obamę?

Dziewięć lat po 11 września 2001, obszar Twin Towers wciąż jest otwartą raną na obliczu Nowego Jorku – jako jątrzące się wspomnienie o ataku terrorystycznym, który pochłonął niemal 3000 istnień ludzkich.

"Aktualizacja amerykańskiej flagi" - karykatura opublikowana przez duńską gazetę Jyllands Posten, sławną z publikacji karykatur Mahometa

Aby dolać oliwy do ognia, na oczach rodzin ofiar i większości Amerykanów właśnie wydano zgodę na budowę meczetu zaledwie dwie przecznice od Strefy Zero. To, co zaczęło się jako dyskusja nad lokalnym planem zabudowy, może przesądzić o losie prezydentury Baracka Obamy. To kosztowny ruch: Barack Obama poparł udzielenie pozwolenia na budowę meczetu w pobliżu Strefy Zero, za co był zajadle krytykowany zarówno w kraju, jak i za granicą.
Za: liberalna elita Ameryki. Przeciw: 70 % narodu amerykańskiego. W przededniu odbywających się w listopadzie kluczowych wyborów do Kongresu, prezydent znajduje się w połowie swej kadencji po niewłaściwej stronie opinii publicznej. To może go kosztować utratę kontroli nad Kongresem, a w perspektywie najbliższych dwóch lat także i utratę Białego Domu.
Podczas imprezy z okazji muzułmańskiego święta Ramadan Obama wsparł plany budowy meczetu i islamskiego centrum kulturalnego, mającego się mieścić niecałe 400 metrów od Strefy Zero, mówiąc: „Jako obywatel i jako prezydent wierzę, że muzułmanie mają to samo prawo do praktykowania swojej religii jak ktokolwiek inny w tym kraju. Obejmuje to także prawo do budowania miejsca kultu i centrum kulturalnego na prywatnej posesji na Dolnym Manhattanie, w zgodzie z lokalnym prawem i rozporządzeniami”.
Obamie udało się także rozwścieczyć Pas Biblijny (głównie południowe stany USA – przyp.tłum.) i bogobojnych umiarkowanych, przeciętnych Amerykanów, oznajmiając, że islam jest główną siłą ”w rozwoju sprawiedliwości, postępu, tolerancji i godności wszystkich istot ludzkich” i „zawsze był częścią Ameryki”. Tym samym wykazał się taką nieznajomością historii, przy której ostatnia pomyłka Davida Camerona na temat momentu przystąpienia Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej wygląda jak nieistotny błąd urzędniczy.
Słowa Obamy zdziwiłyby nie tylko Ojców Założycieli, którzy utworzyli Stany Zjednoczone na solidnej podbudowie zasad chrześcijańskich, ale także zaskoczyłyby wszystkie te nieszczęsne kobiety ukamieniowane i ubezwłasnowolnione w co bardziej barbarzyńskich ostojach Islamu. Niekompetentna wypowiedź prezydenta dolała oliwy do ognia wściekłości tlącej się od miesięcy. Jego wysiłki, by wycofać się z tej wypowiedzi, podjęte 24 godziny później, sprawiły jedynie, że wyszedł na słabego i niezdecydowanego.
Zaczęło się to wszystko, gdy grupa muzułmanów złożyła plany przekwalifikowania dawnej fabryki odzieży. Wbrew lokalnym protestom miejscy oficjele nie dopatrzyli się żadnych prawnych uchybień w planach budowy meczetu i centrum kulturalnego. W tym kontekście Obama ma całkowitą słuszność, gdy mówi o „lokalnym prawie i rozporządzeniach”. Jest także doskonale usprawiedliwiony, broniąc amerykańskiej, konstytucyjnie chronionej wolności religijnej. Ale jego reakcja była legalistyczna, podczas gdy powinna być empatyczna. Skoncentrował się na procesie, podczas gdy powinien skoncentrować się na polityce i reakcji publicznej.
Gdy odwiedziłem USA przed kilkoma tygodniami, było oczywiste, że ta sprawa niesie ze sobą potencjał wybuchu na scenie ogólnokrajowej. Radiowe talk-shows aż huczały z oburzenia. Sarah Pallin, dziewczyna z plakatów Tea Party (ruch społeczny, odwołujący się do wartości konserwatywnej Ameryki; powstał w 2009 r. – red.), aktywnie atakowała opozycję w swoim blogu na Twitterze.
Po tym, gdy Newt Gingrich, potencjalny republikański kandydat na prezedenta w wyborach w 2012 roku, porównał całą sytuację do ataku na Pearl Harbour, sprawa przybrała rozmiary wybuchu atomowego. Rozmyślnie prowokująca analogia Gingricha trafiła w zamierzony cel. Amerykańska liberalna elita aż wiła się w spazmach oskarżając przeciwników meczetu o bigoterię i nienawiść religijną, w dążeniu do zduszenia tej debaty.
Rzeczniczka Białego Domu, Nancy Pelosi oskarżyła uczestników kamapanii o bycie częścią urojonej przez Hilary Clinton „szeroko zakrojonej prawicowej konspiracji”. Było to tak samo przewidywalne jak lista osiągnięć brytyjskiego samozwańczo ‘liberalnego’ establishmentu w dziedzinie oczerniania i nazywaniu rasistą z BNP (British National Party, skrajna prawica w UK – red.) każdego, kto wyrażał wątpliwości w kwestii nieograniczonej imigracji. Za jednym zamachem niemal trzy czwarte Amerykanów  zostało spisanych na straty jako bigoci. Jednakże w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, milcząca większość Ameryki nie chce się temu podporządkować.
Oczywiście szaleństwo też zaczęło wypływać na wierzch. Osoba Obamy zawsze przyciągała zwolenników teorii spiskowych, którzy twierdzą, że jest ‘uśpionym’ muzułmaninem. Podkreślają przy tym jego drugie imię, Hussein, i nie chcą nawet przyjąć do wiadomości, że urodził się w Stanach Zjednoczonych.
Co bardziej radykalni oponenci wskazują, że grupa stojąca za planem chce nazwać projekt ‘Cordoba House’. Miałoby to służyć uhonorowaniu hiszpańskiego miasta, w którym średniowieczni islamscy najeźdźcy wznieśli meczet w miejscu zrównanej wcześniej z ziemią katedry rzymsko-katolickiej, żeby w ten sposób zaznaczyć swoje zwycięstwo nad chrześcijaństwem.
Lecz samo to, że przeciwniczką meczetu jest szurnięta Sarah Pallin, nie oznacza automatycznie, że nie ma ona racji.
W swej determinacji okazywania ”tolerancji” wobec innych religii, zwolennicy meczetu zaprezentowali głęboko zakorzenioną nietolerancję wobec każdego, kto się z nimi nie zgadza. Głosząc swą wrażliwość wobec islamu, zaprezentowali kompletny brak wrażliwości wobec znaczącej większości Amerykanów, przede wszystkim rodzin ofiar wydarzeń 11/9. Zasadniczym błędem establishmentu była próba potraktowania wniosku o budowę meczetu jako sprawy lokalnej, w nadziei, że nikt niczego nie zauważy. Jednak Srefa Zero nie jest własnością tylko do Nowego Jorku, jest własnością całej Ameryki. Robotnicze New Jersey i rolnicze Kentucky mają tak samo duży udział w przyszłości tego tragicznego miejsca, jak bogaci, prawomyślni obywatele dzielnicy Upper East Side, uosabiani przez nowojorskiego miliardera – Demokratę, który stał się Republikaninem, by stać się następnie bezpartyjnym – burmistrza Michaela Bloomberga.
To miejsce uświęcone, świątynia równie święta jak którekolwiek z muzułmańskich ‘świętych miast’, które, jak utrzymują wiodące amerykańskie media, są bezczeszczone przez oddziały USA.
Entuzjazm dla budowy tego meczetu jaskrawo kontrastuje z oczywistym  fiaskiem odbudowy wieżowców WTC na przestrzeni ostatnich dziewięciu lat. A także z odmową udzielenia pozwolenia na odbudowę pobliskiego greckiego kościoła prawosławnego, zniszczonego podczas ataku 11 września. Oraz klęską realizacji obietnicy pokrycia kosztów opieki medycznej ratowników, którzy w wyniku tego ataku odnieśli obrażenia i cierpią na przewlekłe choroby.
W każdej debacie dotyczącej islamu obowiązkowo trzeba podkreślać, że znaczna większość muzułmanów to miłośnicy pokoju itp. Nikt nawet nie podważa tego określenia. Bezdyskusyjnym jednak pozostaje to, że 11 września był atakiem przeprowadzonym przez muzułmanów, w imię niezaprzeczalnie obłąkanej formy ich wiary. W tej sprawie wszyscy jakby zapomnieli, co jest już regułą w odniesieniu do islamu, że tolerancja działa w obie strony. Tu nie chodzi o wolność wyznania. W tej chwili w pięciu dzielnicach Nowego Jorku istnieje już 100 oficjalnych meczetów, a całych Stanach ponad 1800.
Powstaje więc pytanie: Dlaczego tutaj? Dlaczego teraz? Dlaczego o rzut kamieniem od Strefy Zero? W tej części Manhattanu nie mieszkają muzułmanie. To jest dzielnica biznesowa. Gubernator Nowego Jorku Davis Paterson zaoferował zwolennikom meczetu alernatywne miejsce, z dala od Strefy Zero, ale jak dotąd spotkał się jedynie z odmową. Trudno oprzeć się wrażeniu, że lokalizacja tego projektu została celowo wybrana, by prowokować.
Podczas gdy Pelosi i inni poddawali w wątpliwość motywację przeciwników meczetu, niewiele uwagi zwrócono na jego zwolenników. Mówi się, że większość pieniędzy na jego budowę pochodzi z Arabii Saudyjskiej, która nigdy nie zezwoliłaby na wybudowanie w Rijadzie chrześcijańskiego kościoła. To oczywiście powinno być bez znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę amerykańską tradycję wolności religijnej, ale jakoś, w tym kontekście, nie jest.
Imamem tego ośrodka  jest uważany jest za ‘umiarkowanego’ Faisal Abdul Rauf, który doradzał FBI i w Departmencie.Stanu. Jednak ten imam, jak wielu innych ‘umiarkowanych’, kłamie w żywe oczy, podobnie do niektórzy podejrzani osobnicy popierani przez nasze Home Office  i Scotland Yard przez kilka ostatnich lat. Rauf nazwał Amerykę współwinna ataków z 11 września i twierdzi, że Osama bin Laden ‘urodził się w USA’.
Barack Obama sam się przygwoździł do ściany meczetu i teraz szamocze się, żeby się uwolnić. Ku zmartwieniu prezydenta, dwie trzecie wyborców definiujących się jako ‘niezależni’, którzy przysporzyli mu zwycięstwa w 2008 roku, jest stanowczo przeciwnych planowi. W momencie gdy 56 procent Amerykanów neguje jego posunięcia w kwestiach ekonomicznych, ten dodatkowy kłopot jest mu zupełnie niepotrzebny i powinno było starczyć mu inteligencji dla jego uniknięcia..
Sama partia Obamy jest w kwestii meczetu podzielona do tego stopnia, że nawet lider większości w Senacie, Harry Reid, wystąpił przeciwko jego budowie i to w czasie, starając się utrzymać na stołku podczas listopadowych wyborów. Prezydent może tylko mieć nadzieję, że imam Rauf i jego poplecznicy zaakceptują ofertę alternatywnej lokalizacji meczetu. Lecz niesmak pozostanie.
W jednym z doniesień twierdzi się, że meczet zostanie otwarty 11 września 2011 roku – w dziesiątą rocznicę ataków terrorystycznych.

Jeżeli tak się stanie, Obama może się pożegnać z Białym Domem.(pj).


Richard Littlejohn
Tłum. BL

dailymail.co.uk

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign