Bruksela: strzeż się tych miejsc

Radiowóz zatrzymuje się na ulicy Liverpoolstraat w Brukseli, słynącej z nielegalnego obrotu samochodami. Kradzionym wozom błyskawicznie zmienia się tam tablice rejestracyjne, w przeciągu kilku godzin mogą też zostać rozkręcone na części. Policjanci nie szukają tu jednak nielegalnych imigrantów z Afryki. To zbyt niebezpieczne.

„Nie mamy kamizelek kuloodpornych”, mówi kierowca. „Nie mogę powiedzieć nic więcej, chociaż mógłbym z miejsca zapełnić ci prawdziwymi historiami kilka stron”. Jego partner przytakuje: „Codziennie ryzykujemy tu życiem. Nakłady na siły policyjne wydawane są na biurowce, a nie pracę w terenie”.

„To nowy Bejrut”, mówi Frederic Erens z partii Vlaams Belang. Wskazuje na warsztaty: „Żaden poborca podatkowy nigdy tu nie zawita. Ostatni był tu dwadzieścia lat temu i od tamtej pory nikt go już nie widział”.

Przechadzamy się starą, zachodnią częścią Brukseli. Od tygodnia trwa tu wojna, kiedy to policjanci zastrzelili nielegalnego imigranta, który uciekał po napadzie na supermarket Lidl. Wcześniej złupił kantor. Policjant trafiony został trzema kulami w nogę. Strzelano do nich z kałasznikowów – pociski 7.62 mm z łatwością przebijają słabo opancerzone policyjne wozy. Były zastępca sił policyjnych przewidział tę sytuację: „Zeszłego roku z Czeczenii trafiły tu cztery tysiące kałasznikowów. Można je kupić od 200 euro za sztukę, a wypożyczyć nawet za 50 euro na dzień”. Doszło do tego za sprawą przecieku w siłach policyjnych, jednak minister sprawiedliwości Stefaan De Clecrq nie udziela żadnych komentarzy w tej sprawie z powodu toczącego się postępowania wyjaśniającego.

Terenem handlu bronią jest między innymi Kuregem, część dzielnicy Anderlecht. Tanie i sypiące się budynki w biednym dystrykcie nieopodal centrum miasta jak magnes przyciągają spragnionych zarobku nielegalnych przybyszów. Napady uliczne są tu na porządku dziennym. Przestępcy nagminnie niszczą latarnie, by móc zaszyć się w ciemności. Światła uliczne nie działają na wąskich uliczkach. Wyłączyły je władze miasta, ponieważ jeśli samochód zatrzyma się tu na światłach, to wybijane są w nim szyby, a pasażerowie zostają obrabowani.

Według Erensa w quartiers chaus („gorących dzielnicach”) zamieszki zaczynają się częstokroć w piątek po południu, kiedy to młodzież zostaje zagrzana do walki w meczetach. Jest ich kilkadziesiąt, wiele z nich działa nielegalnie. Trzymając się terminologii wojennej: ryzyko strat po obu stronach jest ogromne, ponieważ nie są to zawodowi kryminaliści, lecz młodzi ludzie, którzy strzelają odruchowo, pod wpływem emocji. Nawet partie lewicowe, Zieloni czy flamandzcy socjaliści, opowiadają się tu za polityką „zera tolerancji”. Erensowi trudno ukryć grymas uśmiechu: „Mówiliśmy o tym już dwadzieścia lat temu. W międzyczasie Bruksela nie stała się wielokulturowa, lecz „pluro-kulturowa” – to znaczy my albo oni. Rasizm obcokrajowców skierowany przeciwko Europejczykom. Śmieją się naszemu prawu w twarz”.

Zatrzymuje się obok nas starszy Marokańczyk, „od dwudziestu lat mieszkaniec Kuregem”. On również obserwował upadek dzielnicy. „Młodzież, oj taak…”. Nie chce mówić nic więcej.

Wieczorami silny deszcz i topniejący śnieg w dziurach na drodze potęgują przygnębiające wrażenie, jakie Kuregem wywiera na tych nielicznych, którzy odważyli się zapędzić tu po zmroku. W słabo oświetlonej knajpce Pony Express na placu Alberta I, Rashid (29) bacznie przygląda się twarzy nowego przybysza. Cieszy się z możliwości opowiedzenia o zaistniałej sytuacji. „To my jesteśmy ofiarami. Wszystkiemu winna jest policja. Szczególnie młodzi policjanci nie okazują nam szacunku. W punktach kontrolnych stoją jak kowboje z odbezpieczoną bronią”. To doprowadza człowieka do szału, chciałby dodać. W kącie sali zza laptopa jacyś klienci przeklinają policję: „To rasiści!”. Natomiast o napadach i handlu narkotykami, za które wini się młodych Marokańczyków, nigdy nie słyszeli. Chociaż Gondelsflats – domy na łodziach, słynące z licznych napadów – są tuż za rogiem, a pobliska szkoła została zamknięta, ponieważ uczniowe byli zbyt często ofiarami rabunków.

Rano zdumiony przyglądam się rynnom, z których na dachach wyrastają krzaki. Lokalny sklepik reklamuje tradycyjne berberyjskie stroje – długie dżalaaby już od 15 euro. Czarne plamy na chodniku wskazują miejsca, w których niegdyś stały plastikowe śmietniki.

W ratuszu z przepięknymi witrażami z czasów flamandzkiego renesansu burmistrz Gaetan van Goidsenhoven znajduje chwilę na krótki wywiad. Ten waloński liberał lubi wspominać dni chwały, gdy w Anderlecht kwitł przemysł i handel. „A potem przyjechali biedacy i rząd przestał się interesować tym rejonem”, mówi młody burmistrz rządzący ludźmi z ponad 80 różnych krajów.

Burmistrz potwierdza tylko powagę sytuacji. W listopadzie pobliski posterunek został ostrzelany i spalony. Nadal jest zamknięty. Wieczorami policja może patrolować niektóre ulice tylko w dwa radiowozy. „Przestępcy walczą utworzenie o terytorium, gdzie mogliby handlować narkotykami, kradzionymi autami i dziś również bronią”. I tę walkę wygrywają.

Według burmistrza w centralnym Kuregem, gdzie mieszka 19 000 osób, jedynie kilkadziesiąt z nich to przestępcy. Jednak oprócz nich 200 do 300 młodych ludzi też daje się poważnie we znaki. Bezrobocie wśród młodzieży sięga 45%, ale obowiązek szkolny również przysparza dodatkowych problemów. „Nieletni przestępcy często nie ponoszą żadnych konsekwencji prawnych. Mamy do czynienia z silnym poczuciem bezkarności”.

Van Goidsenhoven twierdzi, że Kuregem znajduje się na rozdrożu – stanie się prawdziwym gettem, albo wyjdzie na prostą. „Mamy tak ogromny potencjał, jesteśmy tak blisko głownego dworca i instytucji europejskich” – pokazuje szkice planowanych inwestycji. „Potrzebujemy jednak zmian; obecnie jest tu zbyt wielka bieda, zbyt wiele problemów społecznych oraz podupadłych i starych budynków”.

Na razie został odnowiony tylko chodnik przed ratuszem.

Arnold Karskens, DePers.nl;

Tłum. GeKo

Jak donosi magazyn Flanders Today, cztery związki policyjne z sześciu brukselskich okręgów zapowiedziały na 15 lutego rozpoczęcie strajku, w proteście przeciwko braku reakcji władz miasta i polityków na zagrożenie “skrajną przemocą”. Policjanci, coraz częściej atakowani z użyciem broni palnej, domagają się zaprzestania „czczej gadaniny  i pustych obietnic” i zapewnienia im realnego wsparcia w walce z przestępczością w obszarach zamieszkałych przez imigrantów. [red.]

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign