Islam a islamizm: kampania dezinformacji.

Abigail R. Esman

*****

Kiedyś złożyłam obietnicę koleżance z Iraku, która pracowała jako adwokat w Basrze , zanim, tak jak wielu jej kolegów po fachu, została zmuszona do ucieczki do Ameryki.
Było to krótko po tym, jak skończyłam pisać swoją ostatnią książkę i poprosiłam ją o pomoc przy zbieraniu informacji do następnej. „Oczywiście, ale pod jednym warunkiem: obiecaj mi, że pisząc będziesz zawsze rozróżniać islam od islamu radykalnego, a muzułmanów od islamistów”, powiedziała.

Miała absolutną rację. Dawniej również zwracałam uwagę na te różnice, dziś jestem jednak szczególnie ostrożna w tych kwestiach. Niestety, nie można tego powiedzieć o wszystkich.

W zeszłym tygodniu chociażby, w kolejnym artykule pełnym paradoksów i błędnych informacji, The New York Times – gazeta, która uznała, że próba podłożenia bomby na Kapitolu przez radykalnego muzułmanina jest za mało chwytliwym tematem do publikacji – pomyliła islam z islamizmem, nieumyślnie broniąc całego odłamu religijnego, odrzucanego nawet przez większość muzułmanów amerykańskich. Sądzę, że powinni lepiej sprawdzać informacje, które podają.

Według Timesa, nowa organizacja z Chicago, Gain Peace, rozpoczęła kampanię mającą na celu obronę islamu przed atakami. Samo zamierzenie byłoby jak najbardziej zrozumiałe i godne pochwały, gdyby nie fakt, że spomiędzy różnych szkół islamu, organizacja staje też w obronie jednej, sprzeciwiającej się demokratycznym wartościom amerykańskim. Co gorsza, Times powołuje się (po raz kolejny) w tej sprawie na organizację CAIR, która wspiera projekt Gain Peace, W razie, gdyby ktoś nie pamiętał (a dziennikarze Timesa najwyraźniej zapomnieli), organizacja ta została oskarżona o współudział w największym w historii Ameryki procesie dotyczącym finansowania terrorystów. CAIR nie jest już uznawana przez FBI za legalnego przedstawiciela muzłumanów amerykańskich, natomiast rząd Stanów Zjednoczonych, wraz z naszym liberalnym prezydentem, zakazał organizacji jakiegokolwiek zaangażowania w politykę rządową.

Kwestia ta jest na tyle poważna, że dziennikarze New York Timesa powinni pomysleć dwa razy, zanim uczynili z CAIR jedyne źródło informacji na temat islamu w Ameryce. Niestety dzieje się inaczej. W relacji na temat proponowanego wydalenia CAIR spośród „czołowych grup wsparcia dla imigrantów” w Illinois, ze względu na jej powiązania z Hamasem, Times popiera zdanie CAIR, że „był to przejaw antymuzułmańskiej histerii”.

To nie jest histeria. Warto uświadomić sobie pewną kwestię. Odrzucenie islamu radykalnego oraz osób powiązanych ze znanymi islamistycznymi organizacjami terrorystycznymi, nie oznacza odrzucenia islamu. Jest przeciwstawieniem się radykalnemu islamowi. Oskarżanie tych, którzy to robią, o bycie „islamofobami”, jest tym samym co uznanie, że wszyscy muzułmanie są radykalni. Natomiast z tym stwierdzeniem nie mogą zgodzić się ci, którzy walczą z fundamentalizmem. Połączenie pojęć islamu i islamizmu jest dziełem właśnie tych, którzy nazywają przeciwników radykalizmu „islamofobami”. Inaczej rzecz ujmując: twierdzenie, że przeciwstawianie się islamowi radykalnemu jest tym samym, co opowiadanie się przeciwko islamowi w ogóle, jest niczym innym, jak uznaniem, że wszyscy muzułmanie są radykalni. Czy tak faktycznie myśli Times?

W jednym krótkim tekście, dotyczącym działalności Gain Peace i jej kampanii „promującej islam jako słuszną wiarę”, Times nie tylko ponawia absurdalne oskarżenia, ale także przeinacza fakty dotyczące zagrożenia ze strony radykalnych ugrupowań islamskich w Stanach Zjednoczonych. W artykule stwierdza się, że:

„Ustawy proponowane przez Republikanów w ponad 20 stanach będą zakazywały sądom uwzględniania zagranicznych praw, w skrócie – szariatu. Jednak żadna z amerykańskich organizacji muzułmańskich nie nawołuje do jego wprowadzenia”.

Tutaj Times ewidentnie mija się z prawdą. Nawet najbardziej obiektywnej osobie trudno byłoby uwierzyć, że organizacja pod nazwą „Shariah4USA” (Szariat dla USA) nie nawołuje do wprowadzenia szariatu w Stanach. Podobnie jest w przypadku organizacji Hizb ut-Tahir, która na swojej stronie internetowej opisuje, że jej celem jest „przywrócenie kalifatu” oraz ustanowienie „islamskiego stylu życia, w którym wszystkie sprawy w społeczeństwie są rozstrzygane według zasad szariatu”. Ponadto sędziowie amerykańscy podejmowali decyzje w oparciu o szariat – na przykład w sprawach w New Jersey i Pensylwanii, gdzie sąd kierował się faktem, że podsądny „wierzył, że postępuje zgodnie ze swoim prawem religijnym” i w związku z tym orzeczenie nie opierało się na prawie federalnym.

Na tym nieścisłości Timesa się nie kończą. „Liczba aktów nienawiści względem muzułmanów w 2010 roku wzrosła o 50 procent” – podaje gazeta. Jednak pomija fakt, że większość przestępstw na tle religijnym jest popełniania na Żydach. Mimo, że muzułmanów jest w Stanach Zjednoczonych więcej niż Żydów, według raportów FBI, ponad 65 procent aktów nienawiści to zbrodnie antyżydowskie, a 13.2 procent antyislamskie. (W 2009 roku ten wskaźnik wyniósł 9.3, więc wzrost do 13,2 % bynajmniej nie oznacza 50 procent, ale taka wersja brzmi bardziej sensacyjnie).

Warto zaznaczyć, że autorem tego artykułu jest pewien wolny strzelec z Chicago, David Lepeska. Ten sam, który niedawno w innym artykule wypowiadał się z podziwem na temat ,,bezpieczeństwa” Turcji, cytując „wolnych od uprzedzeń” islamistów tureckich. Lepeska wydaje się nie zauważać, że ci „wolni od uprzedzeń” ludzie mają ostatnio w zwyczaju więzienie dziennikarzy na podstawie sfingowanych zarzutów o działalność wywrotową, natomiast świecka, prodemokratyczna, intelektualna elita społeczeństwa mocno obawia się o przyszłość republiki.

Co ciekawe, niegdyś Lepeska pisał, że: „Zagrożenie terroryzmem jest poważnym powodem do niepokoju dla urzędników w Chicago, gdzie na szczytach G8 i NATO spotykają się przywódcy z całego świata. Miasto, w którym swój dom znalazło wielu niebezpiecznych ekstremistów, stało się celem spisków terrorystycznych: Niejaki David C. Headley z Chicago pomagał w planach zamachów w Bombaju w 2008, a dokumenty znalezione na terenach Bin Ladena zawierały plany zaatakowania naszego miasta”.

Natomiast w ubiegłorocznym reportażu Timesa, czytamy: „Terroryzm krajowy wzrasta głównie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Od czasów ataku terrorystycznego z września 2001, do maja 2009, władze Stanów Zjednoczonych odkryły 21 spisków, a w ciągu ostatnich dwóch lat dokonano aresztowań w związku z 33 kolejnymi”.

Czy w międzyczasie dziennikarze Timesa wyparli to wszystko z pamięci?

Zapytałam Lepeskę, czy rozróżnia on przeciwników islamu od antyislamistów. W odpowiedzi stwierdził, że „prawdziwy problem nie polega na myleniu tych dwóch grup, ale na tym, że tak zwani obrońcy wolności, z powodu lenistwa, wygody czy faktycznego uprzedzenia, wrzucają wszystkie grupy muzułmańskie do jednego worka – radykalistów”.

W swoim imieniu mogę powiedzieć, że jestem obrończynią pokoju i jak miliony muzułmanów jestem antyislamistką, ale nie jestem przeciwniczką islamu. Podobnie jak tacy muzułmanie, jak Irshad Manji, Zuhdi Jasser, czy Farhana Qazi, oraz 88 procent muzułmanów amerykańskich, którzy twierdzą, że CAIR ich nie reprezentuje.

Qazi, która otrzymała nagrodę Przywódcy XXI Wieku od Narodowego Komitetu Amerykańskiej Polityki Zagranicznej, sama zwróciła uwagę na różnicę między islamem a islamizmem w artykule w „Washington Post”, stwierdzając że „islamiści stanowią rosnącą w siłę mniejszość wśród muzułmanów, którzy chcą zastosowania praw islamskich w Stanach Zjednoczonych i za granicą”.

Muzułmanie amerykańscy zasługują na to, by odróżniano ich wiarę od barbarzyńskiej polityki islamistycznej. My natomiast zasługujemy na uczciwość dziennikarską w obu tych kwestiach. The New York Times cieszy się pozycją jednego z najbardziej opiniotwórczych mediów na świecie. Lepiej żeby trzymał się faktów. (aj)

Tlumaczenie Totty na podstawie http://www.forbes.com

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign