Żelki kontra szariat

Maria Cachottière

Kiedy szesnaście lat temu wyjeżdżałam na studia do Francji, myślałam, że ten kraj jest właśnie dla mnie – laicki, otwarty na inne kultury i przez to duchowo bogatszy.

Nawet nie przypuszczałam, że w codziennym życiu zetknę się z tak ofensywną islamizacją. I że to będzie dla mnie problem.

Jestem otwarta i pozytywnie nastawiona do ludzi. Nie ma dla mnie znaczenia rasa, orientacja seksualna, wyznanie i pozycja społeczna. Zawsze powtarzam: Najważniejsze jest to, jakim jesteś człowiekiem.
Przynajmniej tak było. Do czasu, aż moje polsko-francuskie dziecko poszło do szkoły.

Przed szkołą tłum matek w czarnych hidżabach na głowie

Pamiętam to dobrze. Początek września, ja i mój mały, sześcioletni Łukasz, po francusku Lucas, czekamy pod szkołą na pierwszy dzwonek. Lucas ściska mnie za rękę. Jest bardzo wrażliwym chłopcem i trochę bojaźliwym. Z uwagą obserwujemy przyszłych kolegów Lucasa i ich rodziców.

Przed ascetycznym w formie gmachem, mieszczącym przedszkole, szkołę podstawową i gimnazjum, zgromadziła się już spora grupka ludzi. Ze zdziwieniem konstatuję, że większość matek to muzułmanki, z czarnymi hidżabami na głowie. Pomyślałam wtedy, nawet lekko rozbawiona, że gdyby zamiast nich stanęła tam nagle grupa kobiet z wielkimi krzyżami na piersiach, byłabym równie zaskoczona. Poczułam się tak, jakbym pojechała nie pod szkołę, w której ma się uczyć moje dziecko, lecz pod jakiś meczet.

Potem już codziennie, odprowadzając Lucasa do szkoły, widziałam ten tłum muzułmańskich matek. Dowiedziałam się, że to we Francji norma. Wiele z nich nie pracuje, a jeśli już pracują, są zwykle opiekunkami dzieci. To jedyna praca, w której mogą nosić hidżab. Francuscy pracodawcy patrzą bowiem nieprzychylnie na każdą ostentacyjną manifestację przynależności religijnej. Jedna z matek, którą poznałam, zrezygnowała z pracy sekretarki medycznej, bo jej szef – lekarz prywatnego gabinetu, kazał jej zdjąć chustę przed klientami. Wybrała socjal, który w przypadku wielodzietnych rodzin muzułmańskich jest dość wysoki.

Brudny Francuz i nieczyste żelki

Lucasa starałam się wychować według własnych przekonań – bez uprzedzeń rasowych i religijnych. Na początku nie miało więc dla niego znaczenia, że połowa jego klasy nosi imiona muzułmańskie. Opowiadał o arabskich kolegach. O tym, że w klasie jest kilku Mohammedów. Dla niego była to ciekawostka, bo dowiedział się, że według tradycji arabskiej pierwszy chłopiec w rodzinie zostaje tak nazwany na cześć proroka Mahometa.

Na początku nauki w szkole nic szczególnego się nie dzieje. Lucas zaprzyjaźnia się z chłopcem o imieniu Yacine. Ja nieraz rozmawiam z jego mamą Miriam. Czuję do niej sympatię. Miriam opowiada mi, że jej syn wstydzi się chodzić na basen. Jest obrzezany i nie chce pokazywać siusiaka przed innymi. Współczuję jej i synkowi. Od Miriam dowiaduję się też, że muzułmańskie dziewczynki też unikają basenu ze względu na to, że szariat zakazuje im wspólnej kąpieli z chłopcami. Jeszcze wtedy myślę: „Widać duże różnice kulturowe, ale nikt nikomu krzywdy nie robi. Trzeba te odmienności zaakceptować”.

Po kilku miesiącach obserwuję zmianę. W klasie tworzą się grupki i pojawia się ostracyzm. Dzieci muzułmańskie trzymają się razem. Mój syn też chce się z nimi zaprzyjaźnić, ale słyszy – po raz pierwszy w życiu – że jest „sale Français” (brudnym Francuzem).

Dzieci świętują swoje urodziny, ale… Lucas dostaje zaproszenia tylko od francuskich kolegów. Widzę, że go to boli. Chce być akceptowany przez wszystkie dzieci, również te muzułmańskie. Kiedyś w domu, przy stole mówi, że nie zje szynki, bo na stołówce w szkole nikt tego nie je. Dzieci mówią, że wieprzowona jest nieczysta i kto ją je, staje się prosiakiem, a on prosiakiem nie będzie!

Na siódme urodziny kupuję mu worek saszetek z jego ulubionymi żelkami. Wraca rozżalony z siatką nietkniętych słodyczy. Płacze: „Mamo, dlaczego kupiłaś mi te cukierki? Tam jest żelatyna z wieprza, dzieci to sprawdziły na opakowaniach. Nikt nie chciał jeść i wszyscy się ze mnie śmiali”. Nie przyszło mi nawet do głowy, że żelki mogą wywołać taki afront wśród małych dzieci!

Biblia kontra Koran

Różnice kulturowe związane z religią stają się jeszcze bardziej jaskrawe w college’u (odpowiednik polskiego gimnazjum).

Pierwszy dzień w szkole to pierwsza potyczka na imiona. Z jednej strony: Adem, Aymen, Abdou, Yousra, Wasilla, Abd-Rahman, Mahmoud, Dounia, Ylias, Soufiane, Mohammed. Z drugiej – profesor angielskiego, który nosi nazwisko Cukrowicz. Ci pierwsi śmieją się, że takiego idiotycznego nazwiska nikt nie zapamięta i nikt się go nie nauczy. Nauczyciel nie reaguje.

Z rozbawieniem obserwuję, jak w pierwszym tygodniu zajęć mój syn, wychowany w ateiźmie, wypożycza z biblioteki szkolnej Biblię.

Nie mogleś wziąć innej książki ? – pytam zdziwiona.

Nie – odpowiada Lucas – wszyscy brali Koran, więc ja wziąłem Biblię.

Jestem psychologiem i zastanawiam się, dlaczego mój syn tak postąpił. Być może czuje wspólnotę z Francją niemuzułmańską – chrześcijańską i próbuje znaleźć własną drogę. Nie naciskam. Po kilku tygodniach Lucas zwraca jednak Biblię do wypożyczalni. Nie może przebrnąć przez Stary Testament. Boi się Szatana.

Racaille i szariat

Po dwóch miesiącach w nowej klasie w college’u tworzą się grupki. Jedna z nich regularnie zaczepia Lucasa. Mój 12-letni syn pokazuje mi tych chłopców na szkolnym zdjeciu. Łobuzy w dresach zaczepiają go, popychają, szarpią, krzycząc „szar, szar, szar!” (od słowa szariat).

Lucas ma tego dość. Odpowiada na kolejną zaczepkę, nazywając agresorów „racaille” (hołotą). „Racaille” w slangu młodzieżowym oznacza łobuzów, dresiarzy, mieszkających w gettach spauperyzowanych osiedli, znanych z dużej przestępczości. Na marginesie dodam, że określenie to jest wykorzystywane również przez polityków prawicowych w znaczeniu „islamo racaille”, czyli hołota islamska – w odniesieniu do gangów pochodzacych z „banlieues” (przedmieść, gett) identyfikujących się z islamem.

Mój syn nie jest jednak prawicowym politykiem. Po prostu chce się odgryźć, wkurzony tylko odpowiada na zaczepkę. Co dzieje się dalej? Jego islamscy koledzy – Adem, Yania i Ylias, idą ze skargą do dyrekcji, twierdząc, że Lucas jest rasistą i islamofobem, że nie lubi Arabów. Grożą mu gestem pokazującym ścięcie głowy, krzyczą że go „wykrwawią”.

Nauczyciel, który widzi tę scenę, próbuje załagodzić sytuację, ale jest bezsilny. Tłumaczy, że termin „racaille” nie jest rasistowski, znaczy tyle, co chuligan. Niestety, on również zostaje wyzwany od rasisty, islamofoba, który trzyma stronę białego Francuza.

Wtedy jeden z muzułmańskich chłopców krzyczy na boisku szkolnym: „Pokażmy, ilu nas tu jest! Niech ten, kto wierzy w islam, podniesie rękę!”. Widać las rąk.

Sprawa kończy się na policji. Dyrekcja pyta mnie, czy chcę wnieść skargę. Nie wnoszę. Wybieram wycofanie, bo zdaję sobie sprawę, że nikt nie ochroni Lucasa przed rosnącą spiralą agresji. Zresztą, po atakach terrorystycznych na redakcję „Charlie Hebdo” i potem, 13 listopada w Paryżu, ci sami chłopcy krzyczą: „Dobrze się stało! Dobrze im tak! Nikt się nie będzie śmiał z Islamu!”.
A nauczyciele… nie wiedzą jak o tych trudnych sprawach rozmawiać z dziećmi.

Święta lepsze i święta gorsze

Mija kolejny rok. Syn wraca ze szkoły przed południem.

Mamo, czy możesz mi napisać usprawiedliwienie? Nie chcę sam siedzieć w klasie!

Mówi, że tego dnia w szkole jest tylko sześcioro dzieci. Pozostali – 23 osoby, świętują islamskie święto Id al-Adha.

Piszę usprawiedliwienie, spokojna, że Lucas nie nie straci dnia nauki, bo przy tak niskiej frekwencji prawdziwych zajęć z pewnością nie ma. Nastepnego dnia dzwonią do mnie ze szkoły, domagając się, by mój syn został po lekcjach i nadrobił wczorajsze popołudnie. – Nie ma problemu – mówię i wysyłam dziecko do szkoły. Lucas jest rozżalony. Uważa, że to niesprawiedliwość. Właściwie ja też myślę podobnie. Nauczyciel nie uznał mojego usprawiedliwienia, bo mój syn nie jest muzułmaninem. Gdyby był – nie musiałby nadrabiać lekcji.

Zdenerwowana pytam nauczycielkę, jak to jest… dlaczego muzułmańskie dzieci nie muszą siedzieć w szkole w czasie świąt innych wyznań? Na Boże Narodzenie mają wolne. Nikt nie musi usprawiedliwiać ich nieobecności. Nie muszą w związku z tym nic nadrabiać. Nie rozumiem, czy jedne święta są lepsze, ważniejsze, a inne gorsze? I to w laickiej, zwykłej, francuskiej szkole?

Nie dostaję odpowiedzi. Myślę gorzko, że nikt sobie z tym problemem nie radzi.

Czytam opublikowane niedawno badanie – Sondaż CNRS i Uniwersytetu Nauk Politycznych w Grenoble, zrealizowany między kwietniem a wrześniem 2015. Co mówią dane?

68 % uczniów francuskiego college’u wyznających islam stawia religię na pierwszym miejscu, ponad prawem. Dla porównania – stawianie religii na pierwszym miejscu dotyczy tylko 34 % dzieci innych wyznań.

Aż 90,4 % uczniów wyznających islam czuje się dumnych ze swojej religii, z przynależności do wspólnoty muzułmańskiej – i uznaje prawo szariatu ponad prawem świeckim.
To jest naprawdę niepokojące.

——————————-

Na prośbę wielu czytelników, publikujemy odnośniki do ww. badań.
LINK 1
LINK 2
LINK 3

—————————-

Tekst ukazał się na stronie Wyjątkowa Mama www.wyjatkowamama.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign