Piotr Ślusarczyk
W zamiarze autora tekst ten miał być polemiką z wypowiedzią Mariusza Turowskiego o dziedzictwie myśli Edwarda Saida, która ukazała się ostatnio na łamach pisma „As-Salam”. Nie dało się. Dlaczego?
Po pierwsze uważam, że polemika musi uznawać podmiotowość obu stron. Tej jednak w piśmie „As-Salam”, wydawanym przez Ligę Muzułmańską w RP, wyraźnie brakuje. Po drugie, publikowane tam co jakiś czas treści są szokujące, epatują nienawiścią do niewiernych czy wychwalają idee dżihadu. Pochwałę wojny religijnej wygłosił przykładowo na łamach tego periodyku Mohamed Abbas („As-Salam” 2004, nr 3).
W pamięci mam też tekst Samira Ismaila, byłego przewodniczącego Ligi Muzułmańskiej, w którym opisywał obrzezanie dzieci z punktu widzenia różnych interpretacji nauk muzułmańskich. W wypowiedzi muzułmanina-pediatry zabrakło informacji o tym, że… okaleczenie dziewczynek jest praktyką niehumanitarną i zakazaną przez Światową Organizację Zdrowia. Brak ten wydaje się znaczący!
Uważam, że pismo Ligi Muzułmańskiej, której członkowie tłumaczyli i publikowali teksty islamskich fundamentalistów, jest warte nie tyle polemiki, co analizy, pozwalającej odsłonić strategie propagandowe muzułmańskich aktywistów. Tekst Mariusza Turowskiego może zostać potraktowany jako niewielka próbka tych retorycznych strategii.
Promuzułmańscy aktywiści poruszają się bowiem wciąż w kręgu tych samych idei, traktowanych zresztą dość powierzchownie. Odwołują się zwykle do literatury antytotalitarnej (Turowski przywołuje Hannę Arendt), przemilczając jednocześnie jadowity antysemityzm mający się świetnie w krajach islamskich, oraz poparcie części muzułmanów dla Holokaustu.
Znamienne są także odwołania do krytyki europocentryzmu Edwarda Saida. Wśród europejskich intelektualistów dość powszechne są opinie, w których pośrednio usprawiedliwia się islamski totalitaryzm krzywdami wyrządzonymi przez kolonializm. W myśl tych poglądów człowiek Zachodu płaci rachunek za próbę zniewolenia ludzi innych kultur, zaś muzułmanie odreagowują po prostu lata pogardy.
Tymczasem zapomina się, że świat muzułmański sam nigdy nie wyrzekł się idei kolonizacyjnej, czerpiąc z religijnego nakazu rozszerzania islamu. Warto przypomnieć sobie podboje arabskie, dążenia imperialne władców osmańskich oraz podejmowane współcześnie próby islamizacji Europy. Wystarczy zaledwie parę minut, żeby znaleźć wypowiedzi, które otwarcie wyrażają zamiary przejęcia władzy przez muzułmanów nad Starym Kontynentem.
Zadziwiające jest, że lewicowi entuzjaści islamu chętnie wspominają o podbojach Anglików czy Francuzów, zapominają zaś zupełnie o próbach islamizacji Grecji czy Bułgarii. Oba te procesy rozgrywały się przecież w podobnym czasie. W powszechnej świadomości świat chrześcijański już od średniowiecza próbował narzucić muzułmanom swą władzę, czego niezbitym dowodem mają być średniowieczne krucjaty. Często zapomina się jednak o tym, że na terenach Bliskiego Wschodu to wyznawcy islamu byli bezlitosnymi najeźdźcami. Chrześcijanie w Syrii, Jordanii i Palestynie we wczesnym średniowieczu byli u siebie. Wystarczy przypomnieć, że św. Marek Ewangelista był etnicznie Palestyńczykiem.
Ta wybiórcza pamięć historyczna apologetów islamu przypomina reakcję Chruszczowa na słowa przedstawiciela filipińskiej delegacji na forum ONZ o radzieckim podboju Europy Środkowej i Wschodniej. Radziecki przywódca nie mógł znieść zarzutu o kolonializmie, gdyż jego zwalczanie było stałym elementem komunistycznej mitologii, więc sam nazwał Filipińczyka „sługusem imperialistów”.
Podobnie dziś postępują intelektualiści w stylu Turowskiego. Oskarżając krytyków islamu o zapędy kolonizacyjne, sami stoją po stronie tych, którzy do kolonizacji dążą, stawiając się jednocześnie w sposób nieuprawniony w pozycji ofiary. Nikt tak dobrze jak muzułmanie nie łączy w sobie rzekomej roli „współczesnego Żyda Europy” z antysemityzmem i zapędami kolonizacyjnymi. Nikt tak zawzięcie jak intelektualiści – „pożyteczni idioci” – strasząc faszyzmem, nie oddaje swego pióra na usługi zwolenników islamskiego totalitaryzmu.