Wojna w Mali, Al-Kaida i Arabska Wiosna, czyli zwycięski marsz islamistów

Francja interweniując w Mali realizuje nie tyle szczytne cele walki z islamizmem, co własne partykularne cele narodowe – pisze dla Wirtualnej Polski analityk Tomasz Otłowski, odsłaniając kulisy ostatniej wojny z dżihadystami w Afryce Północnej.

Aby dobrze zrozumieć to, co dzieje się dziś w Mali i w najbliższym otoczeniu tego kraju, trzeba cofnąć się w czasie o niemal dwa lata – do wydarzeń z połowy 2011 roku. Należy też przypomnieć sobie o tym, co stało się wówczas w dwóch odległych od siebie geograficznie i pozornie niepowiązanych ze sobą wzajemnie miejscach – w Libii oraz w Pakistanie. Brzmi dziwnie? No to sprawdźmy…

Gdy wczesną wiosną 2011 roku Francja, Wielka Brytania i Włochy – wsparte dyplomatycznie i politycznie przez szereg innych państw europejskich – rozpoczęły operację militarną w targanej wojną domową Libii, występując przeciwko reżimowi Muammara Kadafiego, stało się jasne, że dni satrapy są policzone. Groteskowy, choć śmiertelnie groźny dyktator, rządzący Libią przez czterdzieści lat, mógł jedynie podjąć próbę opóźnienia nieuchronnej chwili swojego ostatecznego upadku. Udawało mu się to czynić całkiem skutecznie, choć z katastrofalnym skutkiem dla kraju, jeszcze przez prawie pół roku.

Wojna domowa w Libii stanowiła w tamtym czasie najkrwawszą i najbardziej dramatyczną odsłonę tzw. Arabskiej Wiosny (co dziś, w świetle jatek, jakie codziennie mają miejsce w Syrii, wydaje się wręcz śmieszne). Co więcej, jak się później okazało, wojna w Libii była też wydarzeniem przełomowym, jeśli chodzi o wzrost politycznego i militarnego znaczenia, w całym niemal świecie arabskim, organizacji i ugrupowań głoszących radykalną wizję islamu sunnickiego, opartą na ideologiach salafizmu i wahhabizmu.

Zwycięski marsz radykalnego islamu

Libia stała się też pierwszym z wielu miejsc, gdzie „radykalni” islamiści (kategoria wprowadzona dla odróżnienia od tzw. umiarkowanych – czyli „dobrych” – islamistów), jawnie dążący do odtworzenia dawnych, pierwotnych instytucji politycznych świata muzułmańskiego (kalifat) zyskali znaczenie i pozycję, o jakiej jeszcze rok wcześniej nie mogli nawet marzyć.

Co gorsza, upadek reżimu Kadafiego, który żelazną ręką trzymał wszystkich – świeckich i religijnych – oponentów, bardzo szybko zrodził zarówno w samej Libii, jak i w jej otoczeniu swoistą próżnię bezpieczeństwa. Gdy skończyły się w Trypolisie rządy krwawego dyktatora, równocześnie zabrakło siły, która powstrzymywała rozkwit i wzrost znaczenia islamistów w całym regionie.

Od tego momentu jedynym krajem Maghrebu, otwarcie (i do tego relatywnie skutecznie) zwalczającym islamskich radykałów, pozostaje Algieria. Inne kraje albo są już rządzone przez „umiarkowanych” islamistów (Tunezja, Egipt), albo też znajdują się pod ich silną presją (Maroko), co skutecznie paraliżuje aktywność władz. Na tę trudną sytuację polityczną nakłada się gigantycznych wręcz rozmiarów proliferacja broni (zwłaszcza lekkiej), wyposażenia i środków bojowych z arsenałów dawnej armii libijskiej, dotykająca cały region. Doszło ponoć do tego, że w nigeryjskim czy czadyjskim interiorze duża skrzynka amunicji do kałasznikowa bywa tańsza od litrowej butelki wody mineralnej…

więcej na wp.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign