Władza szejków

Są kraje, w których prezydent lata helikopterem po radę w najważniejszych sprawach państwa do szejków, którzy są zupełnie nieznani za granicą. To szare eminencje świata islamu.

Wyznawcy sufizmu, mistycznej odmiany islamu

Wyznawcy sufizmu, mistycznej odmiany islamu

Żeby dostać się na zikr w oazie Farafra, nie musiałem wiele pytać. Beduińska rodzina bez zastanowienia wskazała mi czas i miejsce. Więc gdzie? „Mauzoleum szejka Marzuka”. Kiedy? „W czwartek po modlitwie wieczornej”. Bo muzułmanie liczą dni od zachodu do zachodu słońca i czwartkowy wieczór należy już do piątku — świętego dnia tygodnia.

Nietrudno było odnaleźć to miejsce. Farafra to najmniejsza oaza na egipskiej Pustyni Zachodniej (5 tys. mieszkańców). Są tu tylko trzy mauzolea „świętych mężów”. Grób Marzuka zwiedziłem już wcześniej, w blasku dnia, znajdując wewnątrz resztki kurzych kości. Ktoś niedawno składał tu ofiarę. Pobielona wapnem, niezdarnie uformowana na podobieństwo kobiecej piersi kopuła, kryje zwłoki szejka, który wciąż obdarza swoją karamą — cudownym wstawiennictwem, przywracającym kobietom płodność, mężczyznom potencję, leczącym z chorób i przywracającym afekty ukochanej osoby.

Marzuk nie był jakimś wyjątkowym szejkiem. Tysiące innych niepozornych sanktuariów stanowi niewidoczną siatkę tzw. ludowego islamu, często pogardzanego przez wielkomiejskich, uznanych duchownych. Islam oficjalny wyznaje jednego Boga i każda cześć kierowana niebezpośrednio ku niemu (a zwłaszcza ku człowiekowi) wzbudza podejrzenie o karygodny szirk — politeizm.

Do budyneczku kryjącego doczesne szczątki Marzuka przylega mały, pokryty piaskiem, dziedziniec, otoczony niezdarnym murkiem chroniącym przed wzrokiem przechodniów. Po modlitwie wieczornej jest już całkiem ciemno (Koran mówi, że nie można oddzielić wtedy nici białej od czarnej). Upewniony o mającym się odbyć nabożeństwie pewnie pchnąłem furtkę wykonaną ze zbitych razem połówek pni palmowych. Na piasku majaczyły postaci siedzących w kółku mężczyzn. Dopijali herbatę, na którą już nie zdążyłem. Chłopiec z sąsiedztwa jak duch czmychnął na zewnątrz z tacką zastawioną oddanymi szklankami.

Zebrani bez słowa zrobili mi miejsce, choć nie znaliśmy się, a moja koszulka w paski nawet w ciemności wykluczała pomyłkę, że jestem „swój”. Nie było czasu na wyjaśnienia. As-salamu alajkum — powiedziałem, siadając po turecku. Wa-alajkum as-salam — zamruczały chórem przycupnięte „duchy”.

Więcej na: opoka.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign