Uchodźcy chrześcijańscy z Syrii wołają o pomoc

Rozmowa z bratem Pawłem Szymalą, kapucynem przebywającym od pięciu lat w Turcji. Obecnie jest proboszczem parafii Św. Antoniego w Mersin.

– Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, że w Turcji, w mieście Mersin, na kościele katolickim jest ogromny krzyż i podobno nawet podświetlany. Przecież w Turcji nie jest tak łatwo afiszować się z inną wiarą niż muzułmańska. Chociaż widzę, że Brat nie jest w habicie. Jak to jest dokładnie, co wolno a co nie?

Turcja jest krajem o bardzo bogatej historii, która sięga nawet parę tysięcy lat przed Chrystusem. W tak dużym przedziale czasowym w Azji Mniejszej budowała się przepiękna mozaika kulturowa, która po dziś dzień w ogromny sposób wpływa na bardzo zróżnicowane zachowania Turków. Sam fakt, że mieszkamy w demokratycznym państwie o nazwie Republika Turecka, która z konstytucyjnego założenia jest państwem laickim, nie wystarczy, abyśmy już znali wzory zachowań naszych sąsiadów. Musimy pamiętać, że jest to państwo o bardzo młodej demokracji z 99-procentowym elektoratem odwołującym się do muzułmańskiej tradycji i z dynamicznie rozwijającą się gospodarką. Ponadto Turcja zaraz po Stanach Zjednoczonych jest najliczniejszym militarnie członkiem NATO. Te informacje nieco rozjaśniają kontekst, w jakim żyjemy.

W traktatach pokojowych z Lozanny z 1923 roku Kościół Katolicki nie został uwzględniony jako mniejszość wyznaniowa, choć jeszcze do lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku liczba chrześcijan przekraczała 20% populacji z czego około 8% stanowili katolicy wschodnich obrządków plus łacinnicy. Dziś w około 70-tysięcznej mniejszości niemuzułmańskiej jakieś 20 tysięcy stanowią katolicy. Ta liczba jest szacunkowa, a nasze rozmieszczenie zależy od regionu Turcji. Dlatego zasadniczo na wybrzeżach Turcji i w dużych miastach, takich jak Ankara, możemy jeszcze spotkać żywe wspólnoty katolickie i czynne kościoły z czasów osmańskich. Status quo, jaki zastali katolicy po pokoju w Lozannie pozwala na utrzymanie kościoła i kapłana w tych miejscach, gdzie było to w 1923 roku.

W przypadku braku duchownego dana wspólnota traci kościół. Jest on przerabiany na meczet muzeum lub przerabiany według potrzeb lokalnych i nie ma już możliwości na jego zwrot. Taki rozwój wydarzeń przeżyli katoliccy maronici z Mersin, którzy z braku kapłana utracili w latach 70 również własny kościół, a dziś służy on jako meczet, choć nie było na niego potrzeby w danym miejscu. To wydarzenie pokazuje chrześcijanom żyjącym w Turcji, że póki tu jesteśmy musimy dbać o utrzymanie naszych świątyń. Bywa i tak, że wspólnota kilkunastoosobowa chrześcijan wraz z ich duszpasterzem co niedzielę sprawują eucharystię w innym kościele, tylko po to, aby ich nie stracić. Komuś w Europie może wydawać się to absurdalnym zachowaniem, widząc kościoły zamieniane w puby, kawiarnie czy dyskoteki. My nie możemy wybudować sobie kościoła tam, gdzie jesteśmy, a tracąc go, już do niego nie możemy wrócić. Dlatego staramy się pokazać nawet przez podświetlanie krzyża, że tu jest kościół z żywą wspólnotą, która jest tu już od początków chrześcijaństwa, ponad 2 tysiące lat. Nie możemy zakładać szkół katolickich ani kształcić duchowieństwa tylko dlatego, że nie jesteśmy uznawani przez państwo jako wspólnota wyznaniowa. Czyli jesteśmy tu tak, jakby nas nie było; mamy bardzo dobre relacje przyjacielskie z muzułmanami i władzami lokalnymi ale decyzje urzędowe nas nie zauważają. Jesteśmy tak małą i niegroźną wspólnotą, że dla niektórych mieszkańców podświetlony krzyż w nocy czy głos dzwonu z wieży kościelnej jest jedynym znakiem naszej obecności.

W habicie nie mogę pokazać się na ulicy, ponieważ jest on strojem duchownym, zastrzeżonym przez uchwałę konstytucyjną. Jest to prawo powszechne obejmujące wszystkich, zarówno muzułmanów jak i chrześcijan i w przypadku jego nieprzestrzegania grożą konsekwencje karne. Dlatego na ulicy brat kapucyn jest mile widziany w brązowym „krawacie”. Jednak trudno jest do końca odpowiedzieć mi, co wolno a co nie katolikom, ponieważ tacy obywatele w Turcji rzekomo nie istnieją, a prawa nie można stosować do „niebytu”. Dlatego naszym fundamentalnym problemem jest to, że nie jesteśmy uznawani przez państwo jako wspólnota wyznaniowa.

– Czy ta część Turcji, gdzie leży Mersin i Antakya różni się od reszty – Ankary czy też Stambułu? W Mersin mam wrażenie, jakbym była w Bejrucie czy w Aleppo.

Jeszcze do 1938 roku najbardziej wysunięta na południe część Turcji należała do Syrii i posługiwano się tu językiem arabskim. Po ponad 70 latach od przyłączenia do Turcji prawie nie widać już różnic kulturowych. Rzeczywiście język arabski, mimo że nie jest językiem wykładanym w szkołach, jest wciąż obecny w życiu codziennym tutejszej ludności. Oprócz różnic kulturowych pomiędzy wielkim miastami, jak Stambuł czy Ankara, istotne znaczenie ma również cieplejszy klimat tego zakątka kraju. Już wiosną tego roku przekonaliśmy się o tym widząc przybyszów z miasta Van, którzy pozbawieni dachu nad głową po trzęsieniu ziemi szukali tu dla siebie nowego lokum. W okresie, kiedy nie stać kogoś nawet na ogrzanie domu, w Mersinie ten problem nie będzie zbyt dokuczliwy nawet zimową porą.

W ostatnim czasie na skutek wojny domowej w Syrii mamy tu rzesze uchodźców z tego kraju. Tuż przy samej granicy syryjskiej w obozach dla uchodźców przebywa obecnie ponad 150 tys. ludzi. Są to osoby, które liczą na powrót do Syrii po zakończonym konflikcie. Jednak są i tacy, którzy chyba intuicyjnie wyczuwają, że w nowej rzeczywistości syryjskiej niełatwo będzie im się odnaleźć. Tę grupę uchodźców tworzą głównie alawici i chrześcijanie. Ci ostatni, mimo iż nie opowiedzieli się po żadnej ze stron konfliktu, są szantażowani czy zastraszani a już niejednokrotnie są już nawet celem ataków. Dlatego Antiochia, Iskenderun czy Mersin są dla nich miastami ucieczki. Niektórzy mają tu jeszcze swoich krewnych, ale już na pewno możliwość posługiwania się językiem arabskim jest tu kluczowym argumentem.

– A jaka jest sytuacja chrześcijan obecnie w tym rejonie Turcji? Czy można ją porównać do sytuacji we wschodnim rejonie, bardziej kurdyjskim?

Południowa część Turcji ze względu na obecność turystów i dostęp do morza jest bardziej otwarta na inne kultury i religie niż inne części kraju. We wschodniej części Anatolii chrześcijanie żyją już w innej rzeczywistości i tam przeważa tendencja do tworzenia małych, dość hermetycznych enklaw, gdzie czujemy się bezpieczniej ze względu na ciągły konflikt z separatystycznymi Kurdami. Jako chrześcijanie nie stanowimy żadnego zagrożenia dla jakiejkolwiek grypy etnicznej czy wyznaniowej. Jest nas tak mało, że trudno nas nawet zauważyć. Nasze kościoły są zasadniczo otwarte na tych, którzy chcą się w nich pomodlić czy też z ciekawości zobaczyć, co jest w środku lub w jaki sposób się modlimy. Taka otwartość niweluje napięcia wyrastające z niewiedzy czy też prowokacyjnych zachowań różnych grup mających na celu wyeksponowanie siebie na forum opinii publicznej w kraju lub nawet w świecie. Niestety za otwartość i transparentność zdarza się zapłacić bardzo wysoką cenę. Przykładem tego są zabójstwa księdza Andrea Santoro w 2007 roku w Trabzonie i biskupa Luigi Padovese w Iskenderun w 2010 roku. Po takich incydentach zawsze wraca na forum pytanie czy warto i za jaką cenę być tolerancyjnymi, wyrozumiałymi i wybaczającymi chrześcijanami. Niektórzy, nie wytrzymując takiego napięcia psychicznego przestają uczęszczać nawet na nabożeństwa, nie mówiąc już o przysyłaniu dzieci na katechizację. Są i tacy, którzy widząc nadarzającą się okazję wyjeżdżają do innych krajów. Nie jest to coś powszechnego, jednak takie tendencje są, co zresztą pokazują statystyki naszej parafii, która na tle rozrastającego się miasta systematycznie się kurczy. Na ok. 300 osób, które przychodzą do kościoła, drugie tyle pozostaje jedynie wymienione w księgach parafialnych. I choć na terenie kraju jesteśmy jedną z najliczniejszych wspólnot katolickich złożonych z miejscowych chrześcijan, to taki stan w najbliższym czasie trudno nam będzie utrzymać.

– Czy zawsze tak było? Słyszałam że dawno temu w Turcji w tym rejonie mieszkało bardzo dużo różnych grup wyznaniowych, począwszy od alawitów, druzów, różne ryty chrześcijan a kończąc na żydach.

Turcja to ogromny kraj i przez swoje położenie geograficzne gościł różne kultury i narody. Wystarczy otworzyć Dzieje Apostolskie i uważnie prześledzić losy św. Pawła z Tarsu, bardzo światłego żyda, który po swoim nawróceniu dał podwaliny doktrynalne całemu chrześcijaństwu. Głosząc po synagogach Chrystusa zmartwychwstałego zakładał lub pomagał w zakładaniu wspólnot judeochrześcijańskich czy też chrześcijańskich pochodzenia hellenistycznego. To dowodzi obecności i żydów, i chrześcijan na tym terenie. Listy św. Pawła adresowane do Galatów, Efezjan, czy Kolosan przedstawiają nam już mapę rozmieszczenia pierwszych wspólnot. W pierwszych wiekach wykrystalizowały się na terenie Anatolii dwa ośrodki myśli chrześcijańskiej: w Antiochii i w Konstantynopolu. Tu istniały potężne grupy eremickie i monastyczne św. Bazylego. Ojcowie Kościoła, a wśród nich Ojcowie Kapadoccy w pierwszych siedmiu soborach powszechnych nadali całemu chrześcijaństwu doktrynalne struktury funkcjonujące do dnia dzisiejszego. To obrazuje siłę chrześcijan, którzy zamieszkiwali tutejszą ziemię, a dziś z upływem czasu można ją nazwać Ziemię Świętą Kościoła. Z tego bogactwa Kościoła wyrosły różne ryty i tradycje chrześcijańskie. Do dnia dzisiejszego w naszej parafii mamy katolików obrządku maronickiego, ormiańskiego, chaldejskiego, syryjskiego, greckiego i łacińskiego. Wcześniej każdy z tych obrządków miał swój własny kościół, gdzie była sprawowana liturgia w swoim własnym rycie.

Wraz z przyjściem islamu pojawili się alawici i druzowie. Ich wierzenia, można powiedzieć, są w pewnym sensie drogą pośrednią pomiędzy chrześcijaństwem a islamem. Do dnia dzisiejszego jedynie alawici, z 20 procentowym odsetkiem w populacji, mają znaczenie na politycznej arenie kraju.

– Czy obecne wsparcie dla miejscowych chrześcijan jest potrzebne? Przecież Turcja to nowoczesny kraj i bliski Europie.

Jak już wspomniałem wcześniej, jesteśmy nieliczną wspólnotą z bardzo bogatą tradycją. Ta tradycja to spuścizna, której porzucenie będzie stratą dla wszystkich chrześcijan na świecie, bo tu są nasze chrześcijańskie korzenie. W czasach osmańskich Kościół był ceniony za swoją działalność edukacyjną w Turcji. Dziś nie mamy na taką działalność pozwolenia, a jedynie potężne budynki świecące pustkami. Trudno jest dać w wynajem muzułmaninowi obiekt, który jego pobratymcom kojarzy się kościołem, bo nie będzie miał z niego korzyści. Gdyby nie pomoc z zewnątrz, wszystko obróciłoby się w ruinę. Dla dociekliwych powiem, że nie możemy sprzedać tych obiektów lub przeprowadzić gruntownych remontów, nawet jeśli nie są to budynki sakralne czy o wartości historycznej, ponieważ nasze prawo do ich własności z czasów osmańskich nie jest tu honorowane.

Oprócz utrzymania struktur nasza parafia stara się wspierać migrantów i uchodźców z sąsiednich państw. Nie jest to pomoc spektakularna, z wielkimi środkami. W ramach tzw. samopomocy parafialnej organizujemy najpotrzebniejsze rzeczy do ubrania się, umeblowania domu i zaspokojenia głodu. Jeśli wystarczają na to środki, pomagamy rodzicom w wyprawkach szkolnych ich dzieci, a czasem opłacamy dodatkowe kursy edukacyjne dzieciom z najuboższych rodzin.

– Nasza fundacja postanowiła przyjechać i dać chociaż takie małe wsparcie dla miejscowych chrześcijan i uchodźców z Syrii, gdzie obecnie panuje wojenny chaos, a nawet mówi się już o wojnie domowej.

Nasza parafia pomaga zasadniczo około 30 ubogim rodzinom. W chwili obecnej mamy trzy rodziny z Syrii, jedną z Palestyny, dwie z Afganistanu i kilka pojedynczych osób z innych krajów, zgłaszających się po doraźną pomoc. Dlatego pomoc w wysokości 12 tysięcy złotych, jakie Fundacja Anny Walczyk w ostatnim czasie nam przekazała, jest bardzo dużą pomocą w naszym charytatywnym zaangażowaniu. Stanowi bowiem ona połowę naszego pakietu pomocowego na okres świąt Bożego Narodzenia.

– Proszę przybliżyć sytuację duchową i materialną tych uchodźców, których odwiedzamy wspólnie i staramy się ich wesprzeć.

Chyba nikt z nas nie chciałby zapakować swojego dobytku do kilku walizek i ruszyć przed siebie w nieznane. Rodziny, które były lepiej sytuowane, przyjeżdżają nawet swoimi autami, ale nie wiedzą, czy po wojnie zastaną swój dom w stanie nadającym się do użytku. Wyjeżdżali w pośpiechu zabierając najpotrzebniejsze rzeczy i oszczędności, które mieli pod ręką. Wcześniej byli zastraszani lub wprost atakowani, a ich podminowane domy przeradzały się w schrony dla rebeliantów. Siły rządowe nie atakowały chrześcijan, ale jeśli pojawili się tam rebelianci, to siłą rzeczy albo rakiety wojskowe, albo wycofujący się rebelianci zostawiali po sobie gruzowisko. Takie przykłady wprost pokazują, że chrześcijanom bardzo trudno będzie powrócić do normalnej rzeczywistości w „nowej” Syrii.

Głównym problemem naszych uchodźców jest odnalezienie się w nowej rzeczywistości i zabezpieczenie swojej egzystencji. Państwo daje im możliwość zameldowania się i oczekiwania na azyl polityczny, czy też wizę do jednego z bogatszych państw świata. Nie mają jednak możliwości podjęcia stałej pracy, nawet osoby wykwalifikowane i znające języki. Ich oszczędności wcześniej czy później się kończą i pozostają niejednokrotnie sami bez środków do życia w obcym kraju, bez nadziei na powrót do ojczyzny. Podjęcie podrzędnej pracy dla osoby wykwalifikowanej, która miała dobre stanowisko w Syrii, jest potężnym ciosem psychicznym. Teraz zaczynają żyć z dnia na dzień, bez pracy i bez nadziei na wyjazd do rodziny w Ameryce, bo wizy na zaproszenia rodzinne już nie są wydawane.

Rodzina palestyńska przybyła do nas z Syrii. Nie mają oni szczęścia do znalezienia spokojnego miejsca na ziemi. Przechodząc przez zieloną granicę stracili większość swojego majątku. Mają pięcioro dzieci w przedziale od 17 do 1 roku życia. W tych dniach udali się do Ankary starając się o azyl polityczny, nadal oczekują. 13-letni syn wczoraj poddany został operacji na nerkę w państwowym szpitalu. Jest to rodzina bez żadnych ubezpieczeń społecznych i środków do życia. Poza drobnymi pieniędzmi, które ojciec zarabia dorywczo jako elektryk, nie mają dosłownie nic.

Rodzina afgańska jest nieco bardziej zaradna i przedsiębiorcza. Oni jednak oczekują na wizy już od czterech lat. Znają lepiej turecki i organizują się w większe grupy. Nie mają wystarczających środków do życia, bo zarobione dorywczo pieniądze oddają na potrzeby swojej większej rodziny i z tego budżetu wspólnie próbują zaradzić biedzie. Dłuższy pobyt w Turcji wyrobił w nich zmysł adaptacji i kreatywności, co przekłada się na ich bardziej pozytywne podejście do rzeczywistości.

Te wszystkie rodziny mniej lub bardziej potrzebują przede wszystkim wsparcia psychicznego i duchowego. Znalazły się w nowej dla nich rzeczywistości, której nigdy sobie nie planowały. Teraz muszą się tu jakoś odnaleźć a ktoś przyjaźnie nastawiony daje im poczucie pewnego bezpieczeństwa. Z pomocą materialną należy być tu bardzo delikatnym. Te rodziny potrzebują jej, ale musi być udzielona w sposób nieuwłaczający ich godności. Dlatego pierwszym naszym zadaniem jest zapoznanie się z nimi, z ich problemami i przyjacielskie wsparcie na miarę naszych możliwości.

– A jak przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, proszę czytelnikom w Polsce opisać jak w Mersin chrześcijanie świętują (rozmowę przeprowadzono w grudniu 2012 – RED.).

Na pierwszy rzut oka święta wyglądają podobnie jak w Polsce. Nawet dekoracje wielkich marketów są bardzo świąteczne i choć to chwyt marketingowy na Nowy Rok, zawsze można czuć się jakoś w bożonarodzeniowym nastroju. W kościele jest i żłóbek, i choinka i mnóstwo lampek. Poprzez dekoracje chcemy nasycić się atmosferą świąt, bo już samo świętowanie jest nieco inne. Nie wszystkie rodziny mogą wspólnie przeżywać święta, bo jest to normalny dzień pracy lub byłoby to niemile widziane wśród sąsiadów. Dlatego w parafii organizujemy coś na wzór wieczerzy wigilijnej i zapraszamy parafian do wspólnego świętowania. Po wspólnej kolacji w kościele przy wtórze chóru parafialnego sprawujemy pasterkę. Po czym składamy sobie życzenia bożonarodzeniowe. Nie mam tu ani tak pięknych kolęd, ani opłatka jak w Polsce, ale przy naszych skromnych możliwościach staramy się nie zatracić religijnego charakteru świąt.

– Słyszałam, że brat organizuje rekolekcje zimowe „na śniegu” w Kapadocji. A gdzie tym razem, też do Kapadocji?

W Mersin dzieci widzą śnieg tylko na obrazkach, w telewizorze lub z odległości około 40 kilometrów na szczytach gór Taurus. W ubiegłym roku w czasie przerwy międzysemestralnej udało nam się zabrać dzieci do Kapadocji na „śnieg”. Kapadocja ze względu na wyżynne położenie (około 1000 – 1200 m n p m) daje możliwość śnieżnej zabawy. Niektóre kilkunastoletnie dzieci nie wiedziały nawet jak się zachować w tak białym środowisku zimowym. Próbowały na początku połykać i smakować płatki śniegu, a po chwili same kąpały się w śnieżnych zaspach jak ryby w wodzie. Po takim baraszkowaniu dzieciaki chętnie uczestniczą w eucharystii i wspólnych modlitwach. Przy okazji zwiedzamy kościoły podziemne Kapadocji, co jest ucztą dla oczu i dla chrześcijańskiego ducha. Już w średniowieczu „Biblia Pauperum” była formą ewangelizacji, dlaczego więc dziś nie miałaby spełniać podobnej funkcji. Dzieci mogą przybliżyć sobie też bogactwo i tradycję kultury chrześcijańskiej, która na co dzień jest marginalizowana lub wręcz negowana w ich środowisku. To pewna forma promocji oraz motywacji do angażowania się w życie wspólnoty parafialnej.

– FAW chciałaby bardzo w wakacje zorganizować spotkanie grupy polskiej młodzieży zaangażowanej w życie chrześcijańskie z młodymi parafianami brata. Czy brat myśli, że to jest potrzebne?

To świetny pomysł, który jeśli udałoby się przeprowadzić, wzbogaciłby zarówno turecką jak i polską młodzież. Dla naszych parafian każda forma zainteresowania się ich obecnością jest potężnym impulsem do trwania w wierze, dawania świadectwa naszej tożsamości. Chyba nie trzeba dużo mówić, że samo przyznanie się do tego, że jesteśmy chrześcijanami, jest tu odważną postawą a czasami i heroiczną. Jeśli ktoś przyjeżdża tu dlatego, że my tu jesteśmy, modlimy się w tych samych miejscach co nasi przodkowie już dwa tysiące lat wcześniej i my możemy pomóc im zrozumieć, jak i gdzie powstawało Pismo święte, które czytamy podczas liturgii, to jest to dla nas wszystkich wielka korzyść. Z praktycznego punktu widzenia taka wizyta grupy zainteresowanej chrześcijanami daje nam pewność racji bytu w miejscach, gdzie żyli pierwsi chrześcijanie. Umacnia w nas przekonanie, że jesteśmy tu potrzebni oraz zabezpiecza korzenie, miejsca naszej chrześcijańskiej tradycji, przed całkowitym zniszczeniem. Tego rodzaju promocja chrześcijaństwa jest tu niezbędna, a dla polskiej młodzieży może być bardzo wartościowa.

* * *

Od nowego roku przybywa w Turcji coraz więcej chrześcijańskich uchodźców z Syrii. Miejscowi tureccy chrześcijanie pomagają im jak mogą, zbierają dla nich ubrania, szukają tanich mieszkań do wynajęcia, organizują paczki żywnościowe. Stowarzyszenie kobiet katolickich zbiera również pieniądze na żywność i leki. Ale jest to kropla w morzu, z racji małej liczby miejscowych chrześcijan. Sami żyją często bardzo skromnie, mimo to ze swoich pieniędzy organizują święta dla uchodźców lub doraźną pomoc finansową na zakup chociażby biletów komunikacyjnych do Ankary, gdzie są wszystkie organizacje humanitarne wystawiające dokumenty potrzebne do tymczasowego pobytu na terenie Turcji. Od 2012 roku przybywa więcej rodzin a ci, którzy są tam od zeszłego roku, tracą nadzieję na zmianę ich tragicznego losu. Nie mogą wrócić do Syrii z powodu wojny, a nie udaje im się wyemigrować do Europy czy Ameryki z racji restrykcji politycznych. Miejscowości  syryjskie położone wzdłuż granicy tureckiej są opuszczane masowo przez uchodźców. Część z nich dostaje się do  już przeludnionych obozów, ale chrześcijanie szukają pomocy w ośrodkach chrześcijańskich bez względu na ryt. W wiadomościach mówi się o tym, że miasta takie, jak Homs, Aleppo czy Damaszek w dalszym ciągu są na liście najczęściej ostrzeliwanych miast. Ale w rozmowach z chrześcijańskimi uchodźcami wymieniane są też miasta Al- Qamishli i Hasalkak, leżące przy granicy z Irakiem. W miastach tych mieszkało około 25 % chrześcijan. Znajdowało się na tym terenie sporo kościołów, które teraz są systematycznie niszczone, a miejscowych chrześcijan się zastrasza. Sytuacja ta przypomina początki czystek religijnych, które miały miejsce w Iraku. Przykładem jest rodzina uchodźców z miasta Al- Qamishli, która po pogróżkach postanowiła uciekać z Syrii do tureckiego miasta Mersin.

Wywiad przeprowadzony specjalnie dla Fundacji Anny Walczyk

Każdy kto chciałby wesprzeć parafię Św. Antoniego w Mersin proszony jest o zgłoszenie się do FAW – Fundacji Anny Walczyk, www.annmedia.eu

E-mail ann.media@napoleon.waw.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign