Sflaczałe muskuły Davida Camerona

Na konferencji Partii Konserwatywnej Nowego Jorku w Albany w zeszłym tygodniu zapytano mnie o rolę tej partii w polityce stanowej. Odpowiedziałem, że w systemie wielopartyjnym bardzo ważne jest istnienie jakiejś siły jeszcze bardziej na prawo od partii tradycyjnie określanej mianem prawicowej.

Chodzi o to, by powstrzymać tendencję do dryfowania w kierunku lewicowym, którą przejawia główny nurt prawicy. Wskutek tej tendencji zaczynamy zmierzać do tego samego celu co lewicowcy, tylko w trochę wolniejszym tempie. Pożyteczną ilustrację tej tezy możemy odnaleźć obserwując bieżącą debatę w Europie. Zapytany w telewizji o niedawny atak Davida Camerona na „wielokulturowość”, zażartowałem, że czuję się pokrzepiony, bo słowa premiera brzmią jak mój felieton sprzed sześciu lat. Oczywiście on nie posunął się aż tak daleko. Jednak to, że ja, Melanie Philips, Henryk Broder, Thilo Sarrazin, Geert Wilders i jeszcze garstka „ekstremistów” posunęliśmy się aż tak daleko w naszych wypowiedziach, umożliwiło wielu osobom z ckliwego, miękkiego centrum. spotkanie nas w połowie drogi.

Stąd nowe, dziwne zjawisko w Europie: tamtejsze głowy państw i szefowie rządów prześcigają się w potępianiu wielokulturowości. Takich wystąpień można teraz oczekiwać niezawodnie, jak cotygodniowych programów w telewizji. To, że koncepcja wielokulturowości poniosła klęskę, jest już nową konwencjonalną prawdą, poglądem wyznawanym przez przedstawicieli politycznego centrum.

Satyra na multi-kulti

Satyra na multi-kulti

Jest to naprawdę niezwykłe. Jeden z najdziwniejszych epizodów w mojej długiej batalii przeciwko narzucanemu siłą przestrzeganiu „praw człowieka” w Kanadzie wydarzył się po spotkaniu w studiu telewizyjnym z trzema kukiełkami (aluzja do strojów muzułmanek, przyp.tłum.) z Kanadyjskiego Kongresu Islamskiego. Po programie zagadnąłem Naseem, najmniej kłótliwą z nich. Słyszałem wcześniej, jak mówiła w NPR (radio publiczne) że moje ataki na „wielokulturowość” są niedopuszczalne, gdyż „wielokulturowość” jest oficjalnie zakorzeniona w kanadyjskiej konstytucji. Teraz jej odpowiedziałem: „I co z tego? W wolnym społeczeństwie nie powinna panować jedyna słuszna ideologia, a nawet jeśli panuje, ja oczywiście zastrzegam sobie prawo do przeciwstawiania się jej. Tak samo negowałbym ideologię oficjalnie obowiązującą we Włoszech 80 lat temu, gdyby akurat wypadło mi żyć we Włoszech w tamtych czasach”. Nassem spojrzała na mnie jak na wariata i stwierdziła, dość pogardliwym tonem, że nie rozumiem, iż bycie Kanadyjczykiem oznacza popieranie idei wielokulturowości.

Miliony Kanadyjczyków, Brytyjczyków, Australijczyków, Niemców, Francuzów, Holendrów i Szwajcarów zaczynają wyznawać ten sam pogląd. Koncepcja, która pojawiła się zaledwie dwa pokolenia temu, jest teraz uważana za cechę definiującą – główną cechę definiującą – kilka najstarszych państw narodowych na świecie. Czy jest jeszcze coś, czego nie można poświęcić na ołtarzu wielokulturowości? Flaga narodowa nie powinna już powiewać na brytyjskich budynkach państwowych, bo to „nie odzwierciedla charakteru naszego wielokulturowego społeczeństwa”. Kanada powinna wypowiedzieć posłuszeństwo królowej [Kanada do dziś pozostaje monarchią konstytucyjną z Elżbietą II jako głową państwa, przyp.tłum.], ponieważ to już „nie odzwierciedla charakteru naszego wielokulturowego społeczeństwa”? Belgijscy policjanci powinni wyrzec się jedzenia pączków w czasie ramadanu, ponieważ ich zwyczaje żywieniowe już „nie odzwierciedlają charakteru naszego wielokulturowego społeczeństwa”?

Można by pomyśleć, że całe to „wielokulturowe społeczeństwo”, to rezultat jakiegoś organicznego rozwoju, a nie przymus, świadomie narzucony obywatelom przez elity rządzące. Początkowo masowa imigracja była uzasadniana względami ekonomicznymi: potrzebowaliśmy imigrantów do pracy w fabrykach. Ale fabryki i tak splajtowały, a my mamy teraz meczety i medresy, osobne godziny kąpieli na basenach miejskich dla kobiet i mężczyzn, zgodne z wymogami islamu ubiory dla pielęgniarek w państwowych szpitalach i więzienne toalety przebudowane tak, żeby nie były zwrócone w kierunku Mekki.

„Wielokulturowość” to wynalazek mający zatuszować porażkę ekonomicznych argumentów na rzecz masowej imigracji: no cóż, nie przyczyniła się ona do zwiększenia dobrobytu, ale dzięki niej mamy przynajmniej szansę stać się lepszymi ludźmi.

Koronnym argumentem przedstawionym w mojej książce America Alone jest przekonanie, że kultura, wraz z takimi wartościami jak wolność i demokracja, jest ważniejsza niż gospodarka. Nawet jeśli masowa imigracja przynosiłaby niewielkie korzyści gospodarcze, czy jesteście gotowi poświęcić dla nich swój kraj? Czy chcielibyście, w imię uratowania kilku fabryk przed zamknięciem, żeby w waszym rodzinnym miasteczku rozpowszechniła się praktyka zawierania małżeństw przez bliskich kuzynów (obyczaj grup muzułmańskich z Mirpur), co znacznie zwiększa ryzyko urodzin dzieci z wadami wrodzonymi? Gdyby politycy ujęli problem w ten sposób w latach 60, odpowiedź byłaby całkowicie oczywista.

Więc teraz ta sama klasa polityczna mówi nam, że wielokulturowość to porażka – „błędna doktryna, która przyniosła katastrofalne skutki”, jak ujął to David Cameron – powodująca, że wspólnoty imigrantów „żyją własnym życiem, z dala od siebie i z dala od głównego nurtu społeczeństwa”. Premier powiedział, że lekarstwem na wielokulturowość jest „muskularny liberalizm”, co w ustach brytyjskiego polityka XXI wieku brzmi całkiem „macho”. Jednak w miarę trwania przemówienia te naprężone muskuły dosłownie na naszych oczach zmieniały się w sflaczały tłuszczyk: nie martwcie się, nie istnieje problem islamu – „religii żarliwie i pokojowo wyznawanej przez ponad miliard ludzi na świecie”. Istnieje tylko problem „islamskiego  ekstremizmu”, który może się objawiać na kilka niefortunnych sposobów. Dlatego  „największym zagrożeniem, w obliczu którego stoimy, są ataki terrorystyczne”, jednak „należy podkreślić, że terroryzm nie jest związany z żadną religią czy grupą etniczną”.

Jeśli jesteście jedną z sowicie opłacanych grup muzułmańskich lobbystów, którzy marzą o tym, by islamski półksiężyc zaczął powiewać nad pałacem Buckingham, już możecie zacząć się cieszyć. Cała ta „manifestacja siły” i „prężenie muskułów” to tylko poprawne politycznie bajdurzenie, do którego zdążyliśmy już się przyzwyczaić. „Największym zagrożeniem” nie jest możliwość wysadzenia przez Al-Kaidę w powietrze twierdzy Tower w Londynie czy Centrum Pompidou w Paryżu. Największym zagrożeniem jest to, że z powodu słabości współczesnego państwa wielokulturowego, dzięki zwykłej demograficznej arytmetyce i dzięki tysiącom pozornie błahych, ale stopniowo rosnących ustępstw, Zachód będzie ulegał bezlitosnej, niepowstrzymanej islamizacji, a skutki tego będą katastrofalne.

Co Cameron, Merkel i Sarkozy maja zamiar zrobić w tej sprawie? Wygłosić za dwa lata kolejne przemówienie, w którym potępią wielokulturowość?

Aż do lat 60 było oczywiste, że suwerenne państwo ma prawo zadecydować, którym cudzoziemcom (jeśli w ogóle) przyznać prawo stałego pobytu. Pięćdziesiąt lat później „wielokulturowość” tak wypaczyła pewne pojęcia, że sama sugestia, iż Słoweńcy być może lepiej się asymilują niż Somalijczycy, naraża tego, kto wygłasza takie poglądy, na ostracyzm. Jedyne co się jeszcze ostało, to pytanie, na które sam musiałem odpowiedzieć wypełniając formularz wniosku o prawo osiedlenia się w USA. Brzmiało ono tak: „Czy był Pan członkiem NSDAP w okresie między rokiem 1933 a 1945?”.

Załóżmy, że byłem. Dawno temu. Od tamtego czasu mogłem całkowicie zmienić pogląd na wiele spraw. Jednak administracja Stanów Zjednoczonych nadal zastrzega sobie prawo do wyciągania wniosków co do czyjejś przydatności w tym kraju na podstawie sympatii ideologicznych tej osoby. Dlaczego Stany Zjednoczone, Kanada, Wielka Brytania i reszta Europy nie miałyby stosować tej zasady w szerszym zakresie? Jeśli pewne społeczności i grupy wyznaniowe mają na swoim koncie 40 lat postępującego izolowania się, czy wręcz wrogości w stosunku do reszty społeczeństwa, dlaczego nie bierze się tego pod uwagę, kiedy starają się o prawo pobytu w naszych krajach?

Ale nie, recepta Camerona na niemoc wielokulturowości brzmi tak: to “my” musimy dołożyć jeszcze więcej starań „by stworzyć wizję społeczeństwa, z którym oni czuliby się związani”. A jeśli to będzie wymagać zbyt wiele wysiłku i starań z naszej strony? Tak wiele, że to się  tak naprawdę nigdy nie uda? Czy nie byłoby prościej ograniczyć masową imigrację, w obliczu rosnącego bezrobocia i uzależnienia od pomocy socjalnej? Albo wręcz ograniczyć masową imigrację z… hm, niektórych rejonów świata?

Zaraz, chwileczkę! Nawet jeśli któryś z tych pomysłów zaświtał w głowie Camerona, czujny sir Humphrey [Humphrey Appleby, fikcyjna postać z brytyjskich komedii Tak, panie premierze/Tak, panie ministrze, mistrz manipulacji słownej i pozornie elokwentnych, mętnych wypowiedzi; przyp.tłum.] zaraz mu je powykreślał. Dla twardogłowych lewicowców „wielokulturowość” była stosowną przykrywką dla manipulowania społeczeństwem. Dla ospałych, ckliwych i głupawych liberałów była wygodnym, okrągłym wyrażeniem, z rodzaju tych, których używanie i tak nic nie kosztuje. Tak więc sporym osiągnięciem jest już samo skreślenie słowa ‘multikulti’ z listy słodkich, pozytywnych banałów.

Najważniejsze pytanie brzmi jednak, czy coś z tego w ogóle wyniknie na przyszłość.(pj)

Mark Steyn.

Tłumaczenie: Rolka

steynonline.com

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign