Moim zadaniem jest stworzyć pomosty porozumienia, a Rotterdam jest odpowiednim miejscem do tego, powiedział Achmed Aboutaleb po zaprzysiężeniu na mera drugiego co do wielkości miasta Holandii. Tymczasem holenderska prawica żąda dowodów lojalności wobec państwa, a muzułmanie wobec ummy.
W rotterdamskiej kipieli różnic kulturalnych i społecznych, gdzie tzw. „złoty środek” jest często nieuchwytny, podjęcie próby dialogu przypadło pierwszemu muzułmańskiemu merowi. Chwytliwe nazwany przez wyznawców Allaha „Obamą znad Mozy”, Achmed Aboutaleb przyjechał do Holandii jako nastolatek w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Syn marokańskiego imama ciężko pracował i powoli wspinał się po szczeblach drabiny społecznej. Swoją karierę rozpoczął jako dziennikarz, aby później stać się uznanym politykiem w Amsterdamie.
Czterdziestoośmioletni Aboutaleb został mianowany merem 5 stycznia 2009, a nominacja wywoła fale sprzecznych emocji. Sama informacja, że Aboutaleb jest przedstawicielem stale rosnącej mniejszości muzułmańskiej, nie spowodowała aż takiej sensacji jak to, że posiada on podwójne obywatelstwo, z którego nie ma zamiaru zrezygnować. Wypominano mu również, że przyjechał zaledwie dziewięć miesięcy wcześniej z Amsterdamu, największego rywala Rotterdamu. Aboutaleb, świadomy narastającego sceptycyzmu dotyczącego jego osoby, poświęcił pierwsze miesiące kadencji na objazdówkę po okolicach Rotterdamu, co zostało mu poczytane jako bardzo pozytywny gest również w kręgach nastawionych wobec niego nieprzychylnie.
Mimo że wywodzi się z aktualnie rządzącej prawicowej Partii Pracy, Aboutaleb jako mer nie może się określać politycznie; musi także nauczyć się ostrożnie manewrować między środowiskami postrzegającymi mniejszości religijne i etniczne jako zagrożenie dla liberalnego i świeckiego społeczeństwa holenderskiego, a społecznością imigrantów.
Już teraz „Obama znad Mozy” jest poddawany próbom: prawicowi politycy żądają od niego dowodów lojalności poprzez oddanie marokańskiego paszportu. Kontrowersyjny Aboutaleb zajął również stanowisko w głośnej sprawie dotyczącej Tariqa Ramadana, popularnego islamskiego uczonego. W sierpniu rada miasta zwolniła Ramadana z pełnienia funkcji doradcy do spraw integracji, powodem była rola islamisty jako gospodarza programu w irańskiej telewizji, co mogło być postrzegane jako akt poparcia reżimu w Teheranie. Sam Aboutaleb poparł tę decyzję, czym doprowadził część muzułmanów do furii. Zarzucano mu zbytnią uległość wobec prawicy i nazwano polityczną chorągiewką.
Jedna z najbardziej wyrazistych postaci holenderskiej sceny politycznej – Geert Wilders, twierdzi, że styczniowa nominacja była równie niedorzeczna jak mianowanie Holendra merem Mekki. Natomiast środowiska muzułmańskie są zachwycone, że jeden z nich wspiął się tak wysoko. Marco Pastors z partii Leeftbaar Rotterdam („Rotterdam dobry do życia”), który uczestniczył w zebraniu, podczas którego wybrano Aboutaleba, stwierdził, że teraz nadszedł odpowiedni moment, aby zajął się on tzw. punktami zapalnymi, jakimi są homoseksualizm i rola kobiet w społeczeństwie. Utrzymuje, że Aboutaleb miał już przynajmniej trzy okazje, żeby poruszyć te kwestie, ale nic nie zrobił, po czym dodał: Dobrze się stało, że mamy pierwszego muzułmańskiego mera w Europie, ale niech to będzie osoba, która faktycznie coś zrobi dla integracji Muzułmanów w Europie, a nie będzie tylko utalentowanym urzędnikiem.
Sam zainteresowany twierdzi, że wziął na siebie ogromnie brzemię, bo jego klęska jako mera utrudni zadanie innym muzułmanom z politycznymi aspiracjami, którzy przyjdą po nim; natomiast sukces zwiększy przekonanie imigrantów, że również mają szansę na dostęp do władzy.
Mniejszości etniczne stanowią prawie połowę populacji miasta, a Rotterdam pełni funkcję przykładu zmian demograficznych zachodzących w Holandii, dlatego też w rękach mera spoczywa ogromna odpowiedzialność, a efekty jego pracy będą wykraczać daleko poza granice Rotterdamu.
MK na podst. LA Times