Przeciwnicy Erdogana boją się o swoją przyszłość

Anthony Shahid

Tureckie Silivri to miasteczko falujących wzgórz, czerwonych kamieni i niechęci do premiera Recepa Tayyipa Erdogana.

Grupa miejscowych emerytów przerywa grę w karty, by wyrazić swoje obawy spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Większość dowódców tureckiej armii w ramach protestu ogłosiła rezygnację ze stanowisk, co jeszcze bardziej wzmocniło władzę Erdogana.

– Wykończył armię – mówi Rait Kurt siedząc przy stole ozdobionym zdjęciami twórcy współczesnego państwa tureckiego, Mustafy Kemala Ataturka.

– Armia jest naszym największym obrońcą – dodaje jego znajomy  Ozdemir Elmas.
– Komu mamy teraz zaufać? – pyta retorycznie Kurt.

W ubiegłym tygodniu turecki zwierzchnik sił zbrojnych oraz dowódcy marynarki, armii i lotnictwa zrezygnowali ze stanowisk. To wydarzenie stało się dla wielu symbolicznym kresem najpoważniejszego zagrożenia dla rządów cywilnych w Turcji – skłonności armii do działania ponad prawem (za przykład może posłużyć przeprowadzenie trzech zamachów stanu od 1960 roku, czy zmuszenie rządu do odejścia w 1997 roku).

Jednak dla krytyków Erdogana, szczególnie tych należących do świeckiej elity, to posunięcie świadczy o jego umiejętności kontrolowania najważniejszych instytucji w państwie, w momencie gdy armia ustępuje przed atakiem sądowym, wymierzonym w jej najwyższych dowódców..

W Silivri, mieście znanym ze słoneczników i dużego budynku więzienia pomalowanego na pastelowe kolory, w którym odbywają się procesy niektórych oficerów, nastroje są równie bezlitosne jak słońce na plażach Morza Marmara, parę minut drogi stąd. W tym 44-tysięcznym mieście leżącym o godzinę drogi od Istambułu często słyszy się obawy przeciwników premiera, stanowiących polityczną mniejszość, że nikt nie ochrania ich w państwie, w którym Erdogan rządzi od 8 lat.

Ersin Pamuk wskazuje w kierunku więzienia w Silivri, otoczonego zwojami drutu kolczastego i świeżo zasadzonymi sosnami, w którym odbywa się jeden z wojskowych procesów.

Demonstracja Hamasu w Strefie Gazy - poparcie dla działań Erdogana dotyczących prowokacji z "Flotyllą Wolności"

– Jeśli cokolwiek powiemy, wsadzą nas tam! – śmieje się. Wyleguje się z rodziną na wąskiej plaży, lecz nagle poważnieje. – Pewnie że Erdogan jest silny, ale teraz staje się coraz silniejszy – mówi. – Pętla wokół nas coraz bardziej się zaciska i lada chwila będziemy wyglądać jak Irak albo Iran. Nikt już nie może zakwestionować jego władzy.

Od pierwszej wygranej w wyborach w 2002 roku AKP – Partia Sprawiedliwości i Rozwoju Erdogana –  nadzoruje reformy w tym 73-milionowym kraju, co wywołuje głosy krytyki. Turcja stała się lokalną potęgą w regionie, w którym przez długi czas dominowały Stany Zjednoczone. Choć jej gospodarka wciąż jest nękana wysokim poziomem bezrobocia, zaczyna się ożywiać napędzana przez energiczną klasę kapitalistów, która wyłoniła się z konserwatywnego elektoratu Anatolii, o którego względy zabiegał charyzmatyczny populista Erdogan.

Ale chociaż Turcja unowocześnia się, a jej pozycja w regionie się umacnia, wciąż istnieją zadawnione podziały między konserwatystami i liberałami, nacjonalistami i islamistami, wierzącymi i świeckimi obywatelami. Ton rozmów świadczy o lęku o to, że Erdogan na dobre odebrał im władzę. Opozycja obawia się nie tak bardzo tego, co 57-letni były burmistrz Istambułu już zrobił, ale tego, co jeszcze może zrobić.

– Zmierzamy ku ciemności – mówi Battal Sunar, 58-letni emeryt odpoczywający z rodziną na plaży. – Cofamy się do czasów Imperium Osmańskiego.

Jego żona Inci przytakuje i dodaje:  – Strasznie się martwimy o nasz styl życia.

Rodzina Sunara opowiada innym historie, między innymi o tym, jak pewien oficer z ich kamienicy staje się coraz bardziej religijny, o urzędnikach miejskich próbujących zabronić spożywania alkoholu na ulicach Istambułu. Jest też mowa o polityce zagranicznej Ankary, która bardziej zorientowana jest na Bliski Wschód niż na Europę. Minister Spraw Zagranicznych Ahmet Davutoglu zacytował nawet pewnego razu dekret rządu osmańskiego, co mogłoby świadczyć o ponownym zainteresowaniu osmańską przeszłością, od której współczesna Turcja tak bardzo stara się zdystansować.

Jednak nawet wielu krytyków Erdogana przyznaje, że religijny aspekt programu jego partii, tak przecież nabożnej i konserwatywnej, nie przyjął się. Większa jest raczej obawa przed jej wyborczą sprawnością, z Erdoganem w centrum wydarzeń, gdyż AKP reprezentuje koalicję konserwatystów, ludzi pozbawionych praw wyborczych i nowobogackich, którzy mogą pomóc utrzymać się jej u władzy przez długie lata. Ten sukces zapewnił jej niesłychany wpływ na instytucje państwowe: sądy, uniwersytety, media, a teraz wojsko.

– Ci ludzie nigdy nie odejdą – mówi córka Sunara, Sevda. – Ciężko pracują, są bystrzy, dobrze zorganizowani i z pewnością wprowadzą własny system.

W Turcji widać oznaki, że nawet dawne linie podziałów przestają być takie ważne. Partia Erdogana przez długi czas pełniła rolę kontynuatora tradycji Ataturka, który w 1923 roku ustanowił współczesne państwo tureckie, jednak teraz stara się unikać debaty na tematy religijne i świeckie. Mimo, że w przeszłości partia ta była bezwzględnie nacjonalistyczna, wyciągnęła z pewnym wahaniem rękę do represjonowanej mniejszości kurdyjskiej, żyjącej głównie w południowo-wschodniej Turcji.

W ubiegłym roku miejscowy instytut badania opinii Iksara przeprowadził sondaż, którego wyniki pokazały, że wśród mieszkańców Turcji, a szczególnie wśród młodzieży, zanika dawne poczucie tożsamości. Jedna trzecia młodych zwolenników Erdogana podała, że utożsamiają się m.in. z kemalizmem, świecką ideologią Mustafy Kemala Ataturka. Natomiast ok. 15% zwolenników jego głównego rywala twierdziła, że utożsamia się m.in. z islamizmem.

Nawet w Silivri parę osób przekroczyło granice podziałów.  Na przykład Ayhan Yaman, rzeźnik, który w czerwcowych wyborach głosował na główną partię opozycji, uczcił, jak sam to nazwał, „autorytaryzm” Erdogana. I to był komplement.

– Potrzebny jest ktoś, kto uderzy pięścią w stół i zrobi porządek – mówi. – Kiedyś dziennikarze albo wojsko mogli obalić przywódców państwa. Jemu nikt nic nie może zrobić.

Jednak proces zacierania podziałów przebiega powoli, a obawy emerytów z herbaciarni w Silivri podziela wielu innych Turków. Urodzili się niedługo po tym, jak Ataturk stworzył państwo. Teraz, przeżywając jesień swego życia, przyglądają się przemianie swego państwa.

– Nie możemy zaufać armii, nie możemy zaufać meczetowi, nie możemy zaufać policji – mówi Kurt. – Komu więc mamy zaufać? A komuś zaufać musimy.

– Premier powinien być premierem wszystkich, każdego z nas – dodaje jego przyjaciel, Muharrem Yuksel. – Ale oni nie traktują wszystkich równo. W ogóle nie są bezstronni. – Przerywa na chwilę, po czym dodaje: – Mamy nadzieję, że Bóg nam pomoże.(rol)

Tłumaczenie:  AC

Źródło: http://www.nytimes.com/2011/08/02/world/europe/02turkey.html?pagewanted=1&_r=1&ref=world&adxnnlx=1312282913-aScIzScxbiKRHh4KcdDY9w

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign