Straż Graniczna próbuje deportować młodego Irakijczyka, a aktywiści z SalamLab i TokFM twierdzą, że w Iraku za udział w protestach grozi mu kara śmierci. Czy to jest prawda?
We wtorek zdaniem TokFM miało dojść do zablokowania przez personel pokładowy deportacji 26-latka samolotem do Stambułu. W środę zdaniem SG także do niej nie dojdzie, a Irakijczyk został przewieziony do ośrodka dla cudzoziemców w Lesznowoli.
Zdaniem aktywistki pomagającej osobom szukającym azylu, mężczyzna brał udział w protestach w Iraku, za co, jak opisują strona aktywistów SalamLab oraz radio TokFM, „grozi mu kara śmierci”.
Mężczyzna próbował w ubiegłym roku przedostać się przez Białoruś dalej do Europy, ale został zatrzymany w Polsce i zgodnie z tym, czego domagali się głośno aktywiści, rozpatrzono jego wniosek o azyl. Jego deportację miał zablokować pilot samolotu rejsowego do Stambułu, który może zgodnie z prawem odmówić brania udziału w procedurze deportacyjnej.
Tu jednak opowieść aktywistów rozmija się z informacjami Straży Granicznej, która nazywając tę narrację dezinformacją pisze, że pilot nie przyjął Irakijczyka na pokład ze względu na to, iż on sam nie zgodził się na deportację i zagroził awanturami w samolocie, a nie z powodu podważania przez załogę decyzji państwa. Irakijczyk nie otrzymał bowiem ochrony międzynarodowej od Urzędu do Spraw Cudzoziemców i decyzja ta została podtrzymana przez organ odwoławczy. To niejedyne nieprawdy podawane przez aktywistów.
Ekspert w sprawach Bliskiego Wschodu z Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego i autor książki o Iraku dr Witold Repetowicz mówi, że „w Iraku nie grozi kara śmierci za udział w demonstracjach, ani też jakakolwiek inna kara”. I dodaje: „Co prawda demonstracje w latach 2019-20 były brutalne, dochodziło do starć z siłami bezpieczeństwa i dużej liczby ofiar śmiertelnych, ale dzisiaj ruch, który je organizował, Tishreen (Październik – przyp. red.) znajduje się w parlamencie, a kary grożą osobom atakującym te demonstracje”.