W Libanie nie gaśnie napięcie wywołane zajęciem przez dżihadystów z Państwa Islamskiego przygranicznego miasta Arsal.
Jest to najnowszy przykład niekontrolowanej ekspansji odłamu Al-Kaidy walczącego o ustanowienie państwa islamskiego na całym Bliskim Wschodzie.
Przejecie na początku sierpnia miasta Arsal przez bojówkarzy Państwa Islamskiego dało grupie pierwszy przyczółek w Libanie. Rozszerzył się w ten sposób na zachód wpływ dżihadystów, którzy jednocześnie zyskują przewagę na wschodniej flance swego samozwańczego kraju, na terenach Kurdów.
Arsal, który przez długi czas był schronieniem dla syryjskich rebeliantów i uchodźców uciekających przed walkami odbywającymi się po drugiej stronie granicy, zostało opanowane przez bojowników inspirowanego Al-Kaidą Państwa Islamskiego. Miało to miejsce tuż po zatrzymaniu przez władze libańskie ważnego przywódcy rebeliantów syryjskich. Wchodzący do tego sunnickiego miasta bojownicy pojmali co najmniej 15 libańskich żołnierzy i nieznaną liczbę policjantów, co skłoniło armię do ofensywy.
Według oficerów od tego czasu co najmniej 17 libańskich żołnierzy zginęło w walkach. Ponadto 35 osób zostało zabitych w Arsal w ostrzale dokonanym przez armię libańską. Niektóre z ofiar zginęły w pożarach, które wybuchły, gdy granaty uderzyły w osady z namiotów.
Rosną obawy o stan pozostałych uchodźców uwięzionych w wyniku walk. Większość z 35 000 libańskich mieszkańców miasta uciekła, ale armia libańska nie pozwoliła na odejście syryjskich uchodźców, których jak szacują agencje pomocowe jest około 90 000.
Nie było jasne, czy opanowanie Arsal było zaplanowaną przez Państwo Islamskie próbą zwiększenia swojego zasięgu na obszar Libanu, czy też wydarzyło się to w odwecie za aresztowanie przywódcy rebeliantów, Abu Ahmeda al-Jumaa, który niedawno zadeklarował lojalność wobec Państwa Islamskiego.
Próby negocjacji mające na celu zawieszenie broni, podjęte przez duchownych sunnickich nie przyniosły spodziewanych efektów. Napastnicy otworzyli ogień w kierunku delegacji, gdy ta zbliżała się do miasta, raniąc trzy osoby. Według Haithama Tomii, członka zespołu negocjatorów, rebelianci w mieście wydają się być podzieleni na tych, którzy chcą negocjować zakończenie walk, i ekstremistów, z którymi duchowni nie byli w stanie się skontaktować. „Jest więcej niż jedna grupa, grupy te nie są zjednoczone pod jednym kierownictwem… sytuacja jest niejasna”, powiedział.
Z powodu wybuchu kolejnych starć nie udało się utrzymać tymczasowego rozejmu zawartego w celu ułatwienia ewakuacji rannych cywilów i uwolnienia przetrzymywanych w niewoli żołnierzy. Starszy oficer armii libańskiej, który zastrzegł sobie anonimowość, powiedział, że wojsko nie zaakceptuje pełnego zawieszenia broni z bojówkarzami, o ile nie zostaną uwolnieni wszyscy żołnierze.
Arsal, miasto schowane na górzystym obszarze północnego skraju doliny Bekaa w Libanie, od dawna było ważnym ośrodkiem syryjskich rebeliantów starających się obalić prezydenta Baszara al-Assada. Jego sunniccy mieszkańcy przeważnie z zadowoleniem witali uciekinierów, z których wielu to rodziny bojowników przemierzających granicę. Miasto jednak nie było dotychczas uznawane za warownię Państwa Islamskiego, znajdującego wsparcie głównie w północnej i wschodniej Syrii.
Mieszkańcy Arsal i syryjscy uchodźcy mówią, że byli zaskoczeni nagłym pojawieniem się dżihadystów, który wtargnęli do miasta od strony kamienistej pustyni rozciągającej się na granicy Syrii i Libanu. Jeden z libańskich mieszkańców powiedział, że do miasta wkroczyło nie więcej niż 50 bojówkarzy Państwa Islamskiego.
Tymczasem, napięcia wywołane konfrontacją grożą wybuchem w innych częściach kraju. W północnym Libanie napastnicy otworzyli ogień w stronę autobusu wiozącego libańskich żołnierzy, raniąc co najmniej siedmiu z nich.
Sunniccy politycy libańscy oskarżyli szyicki Hezbollah o eskalację ekstremizmu poprzez wysyłanie dżihadystów do Syrii, w celu wspomożenia rządu Assada w zwalczaniu rebelii przeciwko jego władzy. W oświadczeniu wezwali Hezbollah do wycofania się z Syrii. Hezbollah zaprzecza zarzutom, jakoby jego członkowie brali udział w walkach.
BL na podst. www.washingtonpost.com