Obosieczny miecz dżihadu

Raymond Ibrahim 

Narody muzułmańskie znów mają okazję przekonać się, że dżihad jest nieprzewidywalnym narzędziem prowadzenia wojny i łatwo może obrócić się przeciwko tym, którzy do niego nawołują.

Karadawi

Karadawi

Ta „święta wojna” rzadko ogranicza się do zabijania lub podporządkowywania sobie „niewiernych” – Zachodu, Izraela lub niemuzułmańskich mniejszości w państwach muzułmańskich. Dżihad można też prowadzić przeciwko „apostatom” czyli muzułmanom oskarżanym o to, że są za mało islamscy.

Doszło do wydarzenia bez precedensu – w ślad za władzami Egiptu Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Bahrajn wycofały swych ambasadorów z Kataru, głównie z powodu propagandowej działalności telewizji Al Jazeera, która od czasu wyrzuceniu Bractwa Muzułmańskiego z Egiptu sieje chaos w całym regionie.

Zgodnie z doniesieniami Reutersa „Arabia Saudyjska formalnie uznała Bractwo Muzułmańskie za organizację terrorystyczną, co mogło wzmóc presję na Katar, którego wsparcie dla tego ugrupowania spowodowało zatarg z innymi monarchiami nad Zatoką Perską (…) Arabia Saudyjska i ZEA są bardzo niezadowolone z poparcia, którego Katar udziela Bractwu, a także z powodu udzielania schronienia wpływowemu i krytycznemu wobec władz saudyjskich duchownemu Jusufowi Karadawiemu; ma on swój własny program w panarabskiej satelitarnej stacji telewizyjnej Al Jazeera”.

Oczywiście Karadawi już od lat jest jednym z głównych filarów Al Jazeery. Chociaż regularnie nawołuje w niej do dżihadu przeciwko Izraelowi i innym „niewiernym”, mówiąc milionom muzułmańskich widzów ze „muszą by posłuszni prorokowi, nawet jeśli każe im zabijać”, wcześniej nie stanowił problemu dla państw Zatoki Perskiej.

Ponieważ jednak egipska rewolucja 30 czerwca 2013 doprowadziła do usunięcia Bractwa Muzułmańskiego i zakazania jego działalności i ponieważ zwolennicy Bractwa – z których najważniejszy to Karadawi z racji występów w telewizji Al-Jazeera – podżegają do przemocy w tym regionie, zwłaszcza w Egipcie i Syrii, dżihad zaczyna wymykać się spod kontroli. Monarchowie znad Zatoki Perskiej wiedzą, że jeśli nie zostanie jakoś powściągnięty lub skanalizowany, łatwo może dosięgnąć ich samych.

No bo skoro dżihadyści zabijają innych muzułmanów w Egipcie i Syrii pod zarzutem, że nie są „prawdziwymi” muzułmanami, co może ich powstrzymać przed obraniem sobie za cel monarchii nad Zatoką Perską pod tym samym pretekstem?

I tak, chociaż Saudyjczycy początkowo promowali dżihad przeciwko władzom syryjskim, wysyłając i zbrojąc bojowców saudyjskich i innych narodowości, teraz arabskie królestwo zrobiło zwrot o 180 stopni i oficjalnie uznało wiele z tych dżihadystycznych organizacji, włącznie z Nusra Front i Islamskim Państwem Iraku i Lewantu (ISIL) za organizacje terrorystyczne.

To posunięcie, według agencji Reutera „dobitnie świadczy o istnieniu obaw, że młodzi Saudyjczycy zaprawieni w bojach przeciwko Assadowi wrócą do kraju i obiorą sobie za cel panującą rodzinę Saudów, podobnie jak miało to miejsce po wojnach w Afganistanie i Iraku”.

Tak więc historia się powtarza. W latach 80. ubiegłego stulecia Saudyjczycy byli głównymi sponsorami dżihadu przeciwko Sowietom w Afganistanie i pomogli utworzyć Al-Kaidę. Ale kiedy już „dalecy” niewierni zostali poskromieni, urodzony w Arabii Saudyjskiej lider Al-Kaidy Osama bin Laden wrócił do domu i skierował oskarżycielski palec w stronę saudyjskiej monarchii zarzucając jej bycie niewystarczająco islamską oraz współpracę z „niewiernymi” Amerykanami podczas Pierwszej Wojny w Zatoce.

Wszystkie islamskie narody i ich przywódcy wcześniej czy później będą musieli zmierzy się z tym problemem. Nikt, nawet popierający prawo szariatu islamistyczni liderzy, nie uchowa się przed skierowanym przeciwko wszystkiemu i wszystkim mieczem dżihadu. Każdy muzułmanin po złamaniu tego czy innego nakazu szariatu może być oskarżony o „apostazję” i tym samym stanie się wrogiem Allacha i jego proroka.

Przypisywana prorokowi Mahometowi wypowiedź potwierdza to: „Moja umma rozpadnie się na siedemdziesiąt trzy odłamy; jeden z nich trafi do raju, a pozostałe siedemdziesiąt dwa do piekła”. Zapytany, który odłam będzie tym prawdziwym, prorok odpowiedział „al-dżama”, co oznacza ugrupowanie, które najbardziej dosłownie będzie naśladowało przykład, czyli „sunnę” Mahometa, co wcale nie jest takie proste.

Co więcej, pierwszymi dżihadami na większą skalę były wojny przeciwko apostatom – wojny Ridda („apostazja”). Kiedy Mahomet zmarł w 632 roku, wiele plemion arabskich nadal chciało pozostać muzułmańskimi, ale nie bardzo miały ochotę płacić zakat pierwszemu kalifowi Abu Bakrowi. To wystarczyło, by uznać ich za apostatów i ogłosić przeciwko nim dzihad. Jak dowiadujemy się z dziejów islamu, dziesiątki tysięcy Arabów spalono, ścięto, poćwiartowano lub ukrzyżowano.

Sam Karadawi, podkreślając jak ważne jest zabijanie wszystkich, którzy porzucają islam, w czasie programu na żywo w Al-Jazeerze słusznie zauważył, że „gdyby ignorowano nakaz zabijania apostatów, nie byłoby dziś islamu; islam skończyłby się wraz ze śmiercią proroka”.

Wszystko to wyjaśnia, dlaczego narody takie jak Saudyjczycy finansują i wspierają dżihad poza granicami własnego kraju. Robią to po to, by z dala od siebie samych utrzymać fanatyków, pilnie zajętych walką z odległymi niewiernymi (mentalność typu „lepiej niech walczą z nimi, niż z nami”).

Ale teraz egipscy wojskowi wyrzucili Bractwo Muzułmańskie, a Al-Jazeera, Karadawi i wielu innych podżegają miliony muzułmańskich widzów do coraz bardziej masowego i bezwzględnego dżihadu w regionie. Karadawi wezwał nawet ostatnio Stany Zjednoczone do walki przeciwko muzułmanom na chwałę Allacha (!).  Tak więc państwa Zatoki muszą działać, jeśli nie chcą pogrążyć się w całkowitym chaosie.

7 marca, w związku z odwołaniem ambasadorów z Kataru, saudyjski minister spraw wewnętrznych wydał oświadczenie, w którym stwierdził, ze „ci, którzy obrażają inne państwa i ich przywódców” albo „brali udział w konferencjach lub zgromadzeniach w kraju i za granicą, które szkodzą bezpieczeństwu i stabilności oraz podburzają społeczeństwo”, zostaną ukarani. Jest to wyraźne nawiązanie do licznych głosów wzywających do wielkiego dżihadu w tym regionie.

To niezwykle ironiczny aspekt islamu – jeden z wielu, z którymi muszą się zmagać narody islamskie i ich liderzy. Jako muzułmanie, muszą oczywiście pojmować jako swój obowiązek prowadzenie dżihadu przeciwko wrogom islamu, prawdziwym lub wyimaginowanym, i pomagać w jego propagowaniu. W tym sensie dżihad może być potężną i użyteczną bronią. Na przykład Arabia Saudyjska jest nie tylko głównym krzewicielem i orędownikiem salafickiej ideologii najczęściej kojarzonej z dżihadem, ale powstała w dużej mierze dzięki wezwaniom do świętej wojny w XIX i XX wieku przeciwko Turkom oraz innym plemionom arabskim (i jedni i drudzy byli muzułmanami).

Saudyjczycy używali, o ironio, tego samego argumentu, którego używają obecnie ugrupowania dżihadystyczne: ze Turcy i plemiona arabskie nie są wystarczająco „islamskie”.

Teraz jednak to Bractwo Muzułmańskie i jego liczni poplecznicy oskarżają Saudyjczyków o to, że nie są wystarczająco islamscy.

Taki jest obosieczny miecz dżihadu. Wszystkie islamskie rządy, reżimy i królestwa są zmuszone skierować to potężne narzędzie walki na wrogów lub neutralne cele, najlepiej jak najdalej od siebie (Afganistan, Ameryka itd.).

Wiedzą, że im dłużej dżihad rośnie w siłę i pozostaje nieposkromiony, tym większą ma szansę stać się potężnym ogniem pochłaniającym wszystko, co spotka na swojej drodze.

Tłumaczenie: Rol
Źródło: www.frontpagemag.com

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign