Mahmoud Omar przysłużył się amerykańskiemu społeczeństwu, pomagając ująć terrorystów, planujących atak na terenie Stanów Zjednoczonych. Niestety, gdy za współpracę z rządem został skazany na ostracyzm ze strony muzułmanów, rząd i społeczeństwo nie wyciągnęło do niego pomocnej dłoni.
Mahmoud Omar nie spodziewał się, że rzeczy potoczą się w ten sposób.Urodzony w Egipcie, był kluczowym świadkiem oskarżenia w sprawie terroryzmu w Fort Dix. Teraz, w swoim apartamencie, próbuje zrozumieć co właściwie mu się przydarzyło.
Obecnie żyje z tygodnia na tydzień, czasem z dnia na dzień, ze swoją żoną Jessicą – amerykanką – oraz dwójką małych dzieci.
„Jak to możliwe?” pyta, a jego oczy rozbłyskują gniewem , zrezygnowaniem i rozczarowaniem. „To była dobra sprawa. Pomogłem. Co teraz z tego mam?”
Osiemnaście miesięcy po ogłoszeniu wyroku sądu federalnego, skazującego wszystkich pięciu podejrzanych, główny świadek oskarżenia ma wątpliwości i obawy co do swojej przyszłości.
Czy zrobił właściwą rzecz? Czy zrobiłby ją jeszcze raz? Co – jeśli w ogóle – rząd mu jest winien? Czy on i jego rodzina, pokrzywdzona w wojnie z terrorem, są zdani na łaskę biurokracji, która zrobiła niewiele by uznać jego wkład? Czy musi zmierzyć się z konsekwencjami swoich działań jako muzułmanin uwięziony na kulturowej i etnicznej ziemi niczyjej, bez możliwości powrotu do korzeni, a także bez miejsca na amerykańskich przedmieściach?
„Straciłem swoich ludzi” – mówi Omar w ciągu serii wywiadów – „Straciłem swoją religię. I nic z tym nie mogę zrobić.” Komuś, spoza jego kultury, ciężko zrozumieć co to tak naprawdę oznacza – zdolność do tworzenia sieci przyjaźni, krewnych, znajomych jest ograniczona tylko do muzułmańskiej społeczności. Teraz ta sieć nie istnieje. Za swój czyn został ukarany ostracyzmem i nie ma znaczenia, że schwytani dzięki niemu sprawcy chcieli zabić amerykańskich żołnierzy – takie działania znajdują usprawiedliwienie wśród muzułmanów. „Dla muzułmanów, wszyscy jesteśmy braćmi, a ja zdradziłem brata,” uważa Omar.
„Muzułmanie nie wierzą, że te dzieciaki zrobiły cokolwiek,” mówi, „I nigdy nie uwierzą. Nie chcą w to uwierzyć.” Ludzie w jego wiosce myślą, że dostał 2 miliony dolarów od FBI.” Nie rozumieją. Nie czytają. Mówi się im rzeczy a oni w nie wierzą.”
Wielu z nich uważa go za zdrajcę. W jego kraju, krewni oraz współpracujący z nim kiedyś biznesmeni, nie chcą mieć z nim nic wspólnego.”Ludzie, z którymi robiłem interesy odeszli”- żali się – „Mówią ‘Dokonałeś wyboru. Pomogłeś amerykańskiemu rządowi. Dlaczego mamy ci pomagać? Niech amerykański rząd ci pomoże.’”
Mahmoud Omar nielegalnie przybył na terytorium Stanów Zjednoczonych , gdzie udało mu się rozkręcić biznes handlu używanymi samochodami. Wkrótce udowodniono mu jednak fałszowanie czeków i został skazany na 9 miesięcy, a po tym okresie oczekiwał na deportację. Wtedy pojawiło się FBI, szukające po 11 września “źródeł” wśród muzułmanów. Za pomoc w sprawie z fałszywymi prawami jazdy dla imigrantów zyskał prawo pobytu.
W roku 2006 FBI odezwało się ponownie. Pokazali mu zdjęcia kilkunastu osób i spytali, czy kogolwiek z nich zna. Jedynym, którego rozpoznał, był Mohammad Shnewer, 22-letni syn właściciela sklepu z żywnością halal w Pennsauken.
„Jak tylko pokazali mi zdjęcie, wiedziałem,” mówi Omar. „Ten dzieciak, coś z nim jest nie tak… Kiedy chodziłem do sklepu on wygłaszał tyrady. Nienawidził amerykanów… miał krew w swoich oczach.”
FBI poprosiło, by Omar pomógł im w “kilkumiesięcznym” dochodzeniu.
Kiedy śledztwo się rozpoczęło, Omar zarabiał „niezłe pieniądze” na eksporcie samochodów oraz sprzętu ciężkiego do Egiptu. Niestety im bardziej zagłębiał się w sprawę, tym mniej mógł poświęcić czasu pracy. W końcu został poproszony o skoncentrowanie się wyłącznie na pracy tajniaka.
Trwało to jednak 13 miesięcy. Na spotkania zakładano mu podsłuch. Mieszkanie, w którym mieszkał z rodziną, było naszpikowane mikrofonami i ukrytymi kamerami, także samochód.
Z Shnewerem odbywał wycieczki do Fort Dix i innych militarnych obiektów w rejonie. Dla Schnewera to wszystko były potencjalne cele dżihadu.
W 2007 roku Omar wyprowadził się z rodziną do nowego mieszkania. Poprzedni apartament trzeba było jednak utrzymywać dla dobra śledztwa. FBI w sumie zapłaciło mu 180 tys. dolarów, tyle by pokryć koszty życia i koszty dochodzenia. To jednak nie rekompensowało mu straty w jego biznesie. Teraz nie może do niego powrócić. Nie rozmawiają z nim, nikt nie chce podżyrować mu pożyczki.
FBI próbowało przygotować rodzinę Omara na to, co może stać się, gdy sprawa zostanie upubliczniona. Mówiono o programie ochrony świadków, ale ani on ani żona nie byli tym zainteresowani.
Kiedy rozpoczął się proces musieli opuścić nowe mieszkanie, gdyż obrona odkryła gdzie mieszkają w czasie procesu. Ze względów bezpieczeństwa poradzono im spakować się i wyjechać. Przez rok mieszkali w niewielkim apartamencie w Cape May. Później ich sytuacja była daleka od stabilizacji.
Rodzina jednego z oskarżonych, Eljvir Duka, 1 czerwca 2010, zorganizowała protest przed sądem federalnym – gdzie w tym roku ma się odbyć apelacja. Protestujący obrażali Omara i drugiego informatora rządu. Obrona przedstawiała go jako agenta prowokatora, wkładającego słowa w usta Shnewera i manipulującego rozmową z innymi tak, by wciągnąć ich w spisek, którego nie mieli intencji przeprowadzić.”To prawdziwy zbrodniarz”, mówi matka Duki, niosąc zdjęcia Omara. Ojciec skazanego nie rozmawia na temat Omara. „Zostawiam Bogu właściwą karę,” twierdzi.
Mahmoud Omar znalazł się w pułapce. Obecnie mieszka w domu należącym do siostry swojej żony. Jednak nie wie jak długo będzie mógł tam zostać. Najważniejsze dla niego jest to, żeby córka poszła do publicznej szkoły, a syn otrzymał program dla osób opóźnionych w nauce.
Niestety jego status imigracyjny nie został rozwiązany. FBI wnioskuje o specjalną wizę dla osób zasłużonych dla rządu, jednak przyznanie jej trwa 18 miesięcy. W tym okresie nie może posiadać zielonej karty, bez której nie uruchomi ponownie biznesu eksportowego. Bez zielonej karty nie dostanie pracy. Koło się zamyka.
Nieoficjalna sieć muzułmańskich powiązań, dzięki której dostał poprzednią pracę nie jest już dla niego dostępna.
„Jakie są zasady w tym kraju?”, pytał w ubiegłym tygodniu, „Zrobiłem właściwe rzeczy, lecz przez pomaganie mam stracić wszystko? Jak tak może być?”
Nie należy do ludzi religijnych. “Jestem Egipcjaninem. Mam przyjaciół, palących haszysz 24 godziny dziennie… Kochamy życie. Nie nienawidzimy ludzi” – mówi.
Z jednej strony jest zmęczony retoryką, nienawiścią i fanatyzmem, które określają część jego kultury. Z drugiej – rozczarowany i zażenowany zadufaną arogancją oraz obojętnością, jakie odkrył wśród części amerykańskiego społeczeństwa i rządu.
JW. na podst. The Philadelphia Inquirer