Norwegia hołubi islamistyczną tyranię

Bruce Bawer

Antysemityzm jest w Norwegii nieprawdopodobnie rozpowszechniony. Co rusz słyszę lub czytam coś, co przypomina mi, że mieszkam w kraju, w którym okupacja nazistowska wielu osobom w ogóle nie przeszkadzała.

Najbardziej zajadły antysemityzm panuje chyba wśród przedstawicieli norweskiej elity kulturalnej – nauczycieli akademickich, naukowców, pisarzy, dziennikarzy, polityków i technokratów. Jednak za pośrednictwem mediów, szkół i uniwersytetów przeniknął do środowisk wielu zwykłych Norwegów, choć wielu z nich nigdy nie spotkało nawet osoby narodowości żydowskiej.

Ten antysemityzm przejawia się na wiele sposobów. Kiedy Obama został prezydentem, były premier Norwegii Kåre Willoch stwierdził, że przyszłość nie zapowiada się obiecująco, gdyż Obama „wybrał jakiegoś Żyda na szefa sztabu współpracowników”. Główny rabin synagogi w Oslo codziennie otrzymuje ponoć dziesiątki nienawistnych maili. Podczas wojny w Gazie jedna z największych gazet w Norwegii nie mogła znaleźć norweskich Żydów skłonnych do skomentowania doniesień o tym konflikcie. Po prostu obawiali się odwetu. Nauczyciele akademiccy próbowali wymusić zakaz kontaktów z uniwersytetami w Izraelu, a różni działacze wzywali do bojkotu towarów izraelskich. W szkołach antysemityzm przyjmuje formę uporczywego dokuczania i zastraszania.

Były premier Norwegii, Kåre Willoch

Co jakiś czas znany profesor, działacz czy pisarz publikuje zjadliwy artykuł albo wygłasza gniewną przemowę potępiającą Izrael i ubliżającą Żydom. Ci ludzie niczym nie ryzykują, nikt nie będzie próbował ich skrzywdzić, fizycznie czy w jakikolwiek inny sposób. Co innego gdyby pozwolili sobie na publiczną krytykę islamu. Znany rysownik Finn Graff, który przyznał, że nigdy nie publikuje rysunków o islamie w obawie o własne życie, często publikuje karykatury porównujące Izraelczyków do nazistów. Graff wie, że Żydzi nigdy nie będą próbowali się na nim zemścić.

Antysemickie artykuły, przemówienia i karykatury nie odznaczają się świeżością, oryginalnością czy błyskotliwym humorem. W nieskończoność powtarzają frazesy formułowane przez kulturową elitę. Ich twórcy zbierają pochwały od swych kolegów, którzy sławią ich jako ludzi odważnych i prawdomównych. Okrzyki „śmierć Żydom” w czasie jakiegoś protestu antyizraelskiego są bardziej akceptowane niż krytyczne wypowiedzi o Hamasie.

Za kwintesencję norweskiego antysemityzmu można chyba uznać artykuł napisany przez Josteina Gaardera, autora międzynarodowego bestsellera Świat Zofii. Ukazał się on w sierpniu 2006 roku w gazecie „Aftenposten”. Zacytuję kilka fragmentów, żeby czytelnicy mogli się zorientować, co w Norwegii uchodzi za przyzwoity styl publikacji prasowej. „Państwo Izrael w swojej obecnej formie to już przeszłość”, pisał Gaarder. „Nie wierzymy w ideę narodu wybranego przez Boga (…) Odgrywanie roli narodu wybranego jest nie tylko głupie i aroganckie – jest też zbrodnią przeciwko ludzkości. (…) Uznajemy (…) odpowiedzialność Europy za los Żydów (…) Jednak państwo Izrael (…) zmasakrowało swą własną prawomocność (…) Państwo Izrael ma już swoje Soweto…”

Gaarder wspomina też o żydowskich dziewczynkach piszących nienawistne słowa na bombach, które mają być spuszczone na ludność cywilną w Libanie i Palestynie. Tak jakby to Izrael uczył swoje dzieci nienawiści i zabijania. I dalej: „Nie uznajemy państwa zbudowanego na zasadach antyhumanistycznych i na ruinach archaicznej religii o charakterze militarnym.”

Pisarka Mona Levin, jedna z wiodących postaci niewielkiej społeczności żydowskiej w Norwegii wyznała, że nie czytała nic równie zatrważającego od czasów Mein Kampf. Wielu zwykłych Norwegów zgodziło się z nią. Jednak członkowie elity kulturalnej prześcigali się w wyrazach poparcia dla Gaardera. Według nich to wystąpienie było odważnym głosem w obronie prawdy i dobra.

Norweski antysemityzm ma wiele przyczyn. Po pierwsze, czołowe postacie tutejszej elity kulturalnej to przeważnie skrajni lewicowcy, wrogo nastawieni do Zachodu, kapitalizmu, USA i oczywiście Izraela. Postrzegają oni to państwo jako wasala i marionetkę Stanów Zjednoczonych. Według nich Izrael jest kolonialnym, imperialistycznym przyczółkiem zachodniego kapitalizmu w samym sercu świata islamskiego. Przed upadkiem Związku Sowieckiego zadziwiająco wielu przedstawicieli norweskiej lewicy określało się mianem komunistów albo przynajmniej otwarcie sympatyzowało z komunizmem. Teraz zastąpili uwielbienie dla ZSRS sympatią do kolejnej ideologii totalitarnej naszych czasów: islamizmu. Dlatego idealizują Palestyńczyków i gardzą Izraelem.

Częściowym wytłumaczeniem nastrojów antysemickich jest oczywiście masowy napływ do Norwegii muzułmanów z Pakistanu, Iraku, Somalii i innych krajów w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Wielokulturowość nauczyła norweską elitę kulturową przyjmowania bezkrytycznej, wręcz uniżonej postawy wobec każdego aspektu islamskiej wiary i kultury. Kiedy przywódcy muzułmańscy wykrzykują coś przeciwko Izraelowi i Żydom, odruchową reakcją wielokulturowej elity jest przyłączanie się do tych tyrad. Określa się to mianem solidarności.

Są też czynniki historyczne. Antysemityzm ma długą, głęboko zakorzenioną tradycję w Norwegii, która nigdy nie była krajem kosmopolitów. Chyba żaden naród europejski nie był mniej zróżnicowany etnicznie czy religijnie. Norwegia była leżącym daleko na peryferiach, górzystym krajem pobożnych rolników wyznania luterańskiego. Uchwalona tu na początku XIX wieku konstytucja zabraniała Żydom pobytu na terytorium norweskim. Wreszcie przyszła II Wojna Światowa. Z paroma chlubnymi wyjątkami, Norwegowie raczej nie okryli się chwałą podczas okupacji nazistowskiej. W przeciwieństwie do Duńczyków, norwescy „goje” nie podjęli znaczących wysiłków, by uchronić swych żydowskich sąsiadów przed zagładą.

Oczywiście po wojnie Norwegia stała się lojalnym sojusznikiem USA i Izraela. Jednak okrzepła już elita kulturalna zadbała za pośrednictwem szkół, wyższych uczelni i mediów o wychowanie pokoleń Norwegów, dla których bycie prawym i intelektualnie wyrafinowanym oznacza między innymi schlebianie muzułmańskim „ofiarom” i pogardzanie izraelskim „katem”. Pomija się tutaj fakt, że ten „kat i tyran” jest demokratycznym państwem wielkości wyspy Vancouver, a „ofiara” to zbiorowisko nieporównywanie większych, zniewolonych i agresywnych państw zaangażowanych w próby zniszczenia tego maleńkiego kraju.

Antysemicka karykatura - Czyż to nie potencjalny terrorysta?

Dziennikarze w Oslo często odwiedzają pub „Stopp Pressen”. Przez wiele lat w jego oknie wisiała fotografia błogo uśmiechniętego Jasera Arafata. Ze sposobu, w jaki został sportretowany, można by wywnioskować, że był kimś w rodzaju Alberta Schweizera. Przez całe lata dzień w dzień przechodziłem obok tego zdjęcia. Nieustannie przypominało mi o dziwnej przypadłości, trapiącej najwyższe warstwy społeczeństwa norweskiego.

Kolejnym wyjaśnieniem norweskiego antysemityzmu może być również poczucie winy. Sam fakt istnienia Żydów i Izraela przypomina Norwegom o poczynaniach ich rodaków w czasie wojny. Nie mogą wybaczyć Żydom, że byli wtedy mordowani, a w potwornym planie eksterminacji Żydów rodzice i dziadkowie wielu żyjących obecnie Norwegów mieli taki czy inny udział. Myślę, że dla wielu Norwegów sposobem na uspokojenie wyrzutów sumienia spowodowanych moralnymi wyborami ich rodziców i dziadków w czasie wojny, jest możliwość powiedzenia sobie: „Cóż, to było dawno temu. Dzisiaj Norwegia jest orędownikiem pokoju, a Izrael żądnym krwi podżegaczem wojennym.”

A islam? Współczesna Norwegia jest swego rodzaju mikrokosmosem odzwierciedlającym to, co obecnie dzieje się w innych krajach europejskich. Islam nie zdobył tu jeszcze tak znaczącej pozycji jak w Holandii, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Francji, ale jest już na dobrej drodze do tego celu. Obserwujemy tu podobny rozwój wypadków, co we wspomnianych krajach. Przeważająco muzułmańskie dzielnice stopniowo przekształcane są w enklawy, gdzie obowiązuje prawo szariatu. Niemuzułmanie boją się już tam wchodzić. Muzułmańscy mieszkańcy tych dzielnic czują się coraz pewniej, a określone osoby, zachowania i sposoby ubierania się podlegają coraz ostrzejszym restrykcjom.

Innymi słowy nadejdzie kiedyś dzień, w którym usłyszymy: “Jesteś na terytorium muzułmańskim! To jest niedozwolone.” Jeszcze tego lata pary gejów mogą przechadzać się jakąś ulicą przez nikogo nie niepokojone, a następnego lata usłyszymy, że lokalni handlarze stojący przed swoimi sklepikami mówią: ”Nie chcemy tu gejów. Jazda stąd!” W gazecie pojawi się reportaż o parze homoseksualistów, których tłum przegonił z dzielnicy albo nawet pobił, no i już będzie wiadomo: wszystko potoczyło się w spodziewanym kierunku.

Najbardziej niebezpieczna jest gorliwość, z jaką elita kulturalna usiłuje to wszystko zataić i zatuszować, udając, że przecież nic takiego się nie dzieje. Elita kulturalna była już zmuszona przyznać, że z imigrantami są pewne problemy. Jednak powtarza bez przerwy jak mantrę, że jedynym, albo głównym problemem związanym z islamem w Europie nie jest sam islam, tylko antyislamskie uprzedzenia. Ponadto każdy muzułmanin, który nie jest aktywnym terrorystą, już z definicji uważany jest za umiarkowanego. O „umiarkowanych islamistach” Norwegowie zaczęli mówić zaledwie kilka lat temu, teraz jest to już dobrze znane wszystkim określenie.

Co więcej, ci tak zwani “umiarkowani islamiści” są przyjmowani do elity z otwartymi ramionami. Kilka lat temu znany młody islamista zaczął pisywać felietony dla dziennika „Aftenposten”. Inny jest już w kierownictwie jednej z największych partii politycznych. Ugruntował swoją pozycję w społeczeństwie norweskim w dużej mierze dzięki pełnym szacunku opisom jego sylwetki w mediach. Ci panowie są w przyjacielskich stosunkach z najważniejszymi ministrami rządu norweskiego, a także z członkami rodziny królewskiej. Jednocześnie pytani o to, czy są za karą śmierci dla homoseksualistów, odmawiają odpowiedzi. Uważa się, że przyciskanie ich do muru w takich sprawach byłoby czymś niestosownym. Z kolei muzułmanie, którzy sprzeciwiają się tyranii imamów i chcą korzystać z tych samych swobód co reszta społeczeństwa, otrzymują niewiele wsparcia ze strony władz, które powinny przecież stanąć w ich obronie.

Wspomnę też mieszkającego w Norwegii terrorystę mułłę Krekara i jego rodzinę. Już od dawna telewizja i przymilne gazety przedstawiają ich jako łagodne i sympatyczne osoby oraz godne współczucia ofiary. Krekar, założyciel terrorystycznego ugrupowania Ansar al-islam, jest oskarżany o torturowanie i zabijanie dzieci. Władze norweskie odmawiają jednak jego deportacji, ponieważ bardziej przejmują się bezpieczeństwem terrorysty niż bezpieczeństwem własnych obywateli.

Dwa lata temu, rzekomo w reakcji na militarną operację Izraela przeciwko Hamasowi, muzułmanie zdemolowali centrum Oslo. Duża część miasta wyglądała jak Bejrut czy Sarajewo podczas najbardziej zaciekłych walk. Przemoc wymknęła się wtedy spod kontroli, szkody były bardzo znaczne. Jednak chyba żaden uczestnik tych zamieszek nie poniósł najmniejszych konsekwencji. Wkrótce szybko zapomniano o całym zajściu. Media i politycy nie chcieli w ogóle o nim mówić ani zająć się jego ewentualnymi konsekwencjami dla przyszłości kraju.

Na początku zeszłego roku, na tym samym placu w Oslo, gdzie kiedyś odbywały się wiece Quislinga i jego popleczników, zebrały się tłumy radykalnych muzułmanów, żeby posłuchać nazistowskich w swym charakterze wystąpień nawołujących do nienawiści przeciwko Żydom, gejom, świeckiej demokracji, Ameryce, Izraelowi i w ogóle Zachodowi. Treść tych przemówień dosłownie mroziła krew w żyłach. Jednak większość ludzi, którzy je wygłaszali nadal jest z szacunkiem traktowana przez władze norweskie. Jeden z nich groził Norwegii atakiem w stylu 11 września. Kilka tygodni temu poleciał do Arabii Saudyjskiej, żeby podjąć studia nad Koranem. Władze Arabii Saudyjskiej (!) uznały go za tak radykalnego i niebezpiecznego, że został aresztowany na lotnisku i odesłany z powrotem do Norwegii, gdzie znowu cieszy się pełną wolnością.

Co począć z tym wariactwem? Kilka miesięcy temu powiedziałem dziennikarzowi „Jerusalem Post”, że w następnych wyborach do władz samorządowych Norwegowie powinni zagłosować na Partię Postępu (Fremskrittspartiet), jedyną z liczących się partii, która jest przyjaźnie nastawiona do Izraela i otwarcie mówi prawdę o islamie. Kilka miesięcy temu wyglądało też na to, że Partia Postępu odniesie poważne zwycięstwo, ponieważ w ostatniej dekadzie zaobserwowano głębokie zmiany w nastawieniu Norwegów do islamu, imigracji i wielokulturowości.

Dziesięć lat temu prawie nie rozmawiano na ten temat – to elita kulturalna dyktowała warunki i niemal nikt się temu nie sprzeciwiał. Jednak z biegiem lat rozgorzała bardziej otwarta dyskusja i pojawiła się krytyka norweskiej polityki imigracyjnej, a także islamu. Niewielka kiedyś Partia Postępu zaczęła rosnąć w siłę, zdobywając coraz większe wpływy, ku rozgoryczeniu elity kulturalnej. Wypowiedzi Angeli Merkel, Nicolasa Sarkozy’ego i Davida Camerona ogłaszające porażkę wielokulturowości odbiły się głośnym echem w całej Europie. Pojawiła się nadzieja, że Norwegowie dokonają rozsądnego wyboru i ta perspektywa napawała elitę kulturalną zgrozą.

I nagle stało się coś strasznego. 22 lipca Anders Behring Breivik zamordował prawie osiemdziesiąt osób w Oslo i na leżącej w pobliżu stolicy wyspie. Był to zamach terrorystyczny, ale nie przeprowadził go muzułmański zamachowiec. Breivik to terrorysta antyislamski, negatywnie nastawiony do idei wielokulturowości. Zaatakował wyspę Utøya, ponieważ odbywał się tam obóz młodzieżówki Partii Pracy (Arbeiderpartiet), którą Breivik obwiniał o promowanie filozofii wielokulturowości prowadzącej do islamizacji Norwegii. Masakra była niezwykle traumatycznym wydarzeniem dla Norwegii, ale dla norweskiej elity kulturalnej była darem niebios.

Czując się coraz bardziej atakowana i niedoceniana przez ostatnie lata, elita pospieszyła teraz do mediów. Według niej nauka, jaką Norwegowie powinni wynieść z tej potwornej zbrodni, to konieczność szanowania islamu i całkowitego zaakceptowania idei wielokulturowej Norwegii. Należy też odciąć się od krytyków islamu. Ci krytycy (moje nazwisko było jednym z najczęściej wymienianych) zatruli umysł Breivika jadem nienawiści i dlatego mają krew na rękach. Elita kulturalna szybko dopatrzyła się związków Breivika z chrześcijaństwem, Izraelem i Partią Postępu i zaczęła wzywać do wprowadzenia nowych ograniczeń swobody wypowiedzi, zwłaszcza wypowiedzi dotyczących islamu. Zaczęła też wywierać naciski na tych, którzy w przeszłości krytykowali islam i imigrantów, żeby odwołali swe zarzuty. Winni są to pamięci osób zamordowanych przez Breivika.

Ta strategia przyniosła spodziewane skutki. Wielu krytyków islamu, zastraszonych tą obłędną atmosferą, publicznie wyraziło głęboki żal z powodu swych wcześniejszych wypowiedzi i publikacji. W międzyczasie czołowi politycy oraz norweski następca tronu zaczęli odwiedzać meczety, by wyrazić swą solidarność z imamami. Nie szkodzi, że poglądy imamów są identyczne jak w przeddzień masakry. Nagle wszystko to poszło w niepamięć. Solidarność z islamem, odcięcie się od jego krytyków – oto program na dzisiaj. W wyborach do władz samorządowych 10 września Partia Pracy otrzymała olbrzymie wotum zaufania i sympatii, zaś Partia Postępu poniosła druzgocącą klęskę. Wyborcy bali się po prostu zagłosować na partię, którą – choć niesłusznie – oskarżono o powiązania z masowym mordercą.

Gro Harlem Brundtland, pierwsza kobieta-premier w Norwegii, która w latach 1981-1996 sprawowała ten urząd trzykrotnie, powiedziała w znanym przemówieniu noworocznym: „Bycie dobrym to typowo norweskie”. Rzeczywiście, Norwegowie najbardziej dumni są z faktu bycia „dobrymi ludźmi”. I naprawdę wielu z nich można określić tym mianem. Ale jak pogodzić endemiczny antysemityzm norweskiej elity kulturalnej i jej skwapliwe nadskakiwanie islamskiej tyranii z ideą bycia „dobrymi ludźmi”? (pj)

Tłumaczenie: rol

http://www.hudson-ny.org/2581/norway-islamist

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign