Niemiecka armia wydała rekordową sumę pięciu milionów euro na aktywizację zawodową uchodźców. Ilu osobom udało się za te pieniądze pomóc?
Odpowiedź na to pytanie szokuje.
Pracę znalazły dwie osoby
Zanim jeszcze Ursula von der Leyen została przewodniczącą Komisji Europejskiej, w rządzie Angeli Merkel była odpowiedzialna za armię. Jako szefowa ministerstwa obrony narodowej postanowiła zaangażować swój resort w integrację uchodźców z Syrii. Z państwowej kasy w 2016 i 2017 roku ufundowano szkolenia z zakresu technologii, rzemiosła oraz usług medycznych. W programie aktywizacji zawodowej wzięło udział 217 Syryjczyków. Koszt wyszkolenia jednego kursanta wyniósł ostatecznie ponad 23 tysiące euro. Dla porównania analogiczne przedsięwzięcia prowadzone przez Agencję Zatrudnienia w przeliczeniu na osobę kosztowały niemieckiego podatnika tysiąc osiemset euro.
Dane te pochodzą z raportu Federalnego Trybunału Obrachunkowego, który określił program Ursuli von der Leyen jako „nieekonomiczny” i „nieefektywny”. Na tak wysokie koszty złożyły się gaże tłumaczy symultanicznych – Syryjczycy nie znali niemieckiego. Do tego trzeba doliczyć koszty ochrony oraz zaangażowanych żołnierzy. W ramach tego programu zakupiono narzędzia za pól miliona euro. Jednak kursanci ze względów bezpieczeństwa nie mogli z nich skorzystać. Co ważne, o fiasku tego programu informowała Bundeswehra już w 2016 roku. Mimo wniosków z wewnętrznego audytu zdecydowano się na kontynuację przedsięwzięcia. Jeśli porównać poniesione nakłady z efektami, okazuje się, że koszt zatrudnienia jednego Syryjczyka wyniósł dwa i pół miliona euro (ok. 10 mln pln). Za te pieniądze z powodzeniem można utrzymać całą syryjską wioskę przez rok.
Brak chętnych na opiekunów dla uchodźców
Można by powiedzieć, że program ten okazał się, mówiąc kolokwialnie, niewypałem, z powodu urzędniczej głupoty. Jednakże inne programy integracji uchodźców też nie przynoszą efektów. Kościół protestancki w Nadrenii-Westfalii razem z rządem uruchomił pilotażowy program Neustart im Team, w ramach którego uchodźcy mają zostać objęci opieką przez indywidualnych mentorów. Do zadań mentora należy pomoc w znalezieniu pracy, mieszkania, załatwieniu spraw urzędowych oraz wsparcie finansowe imigranta przez dwa lata. Kościół ufundował na ten cel nawet specjalne pożyczki.
Organizatorzy na początek chcieli znaleźć 500 uczestników projektu, jednak zgłosiło się jedynie 25 osób. Biorąc pod uwagę liczbę pastorów (20 tys.) oraz członków partii lewicowych oraz aktywistów chadecji, jest to zadziwiająco mało. Niektórzy komentatorzy uważają, że trudności z naborem wolontariuszy stanowią przykład hipokryzji tych, którzy głosząc wyższość moralną i chwaląc decyzję kanclerz Merkel o otwarciu granic, sami nie chcą przejąć odpowiedzialności za losy tych, których do Niemiec przyjęto.
Naiwność i hipokryzja
Powyższe przykłady pokazują dwa zasadnicze problemy, z którymi zmaga się obecnie niemieckie społeczeństwo. Po pierwsze, zawiodła inżynieria społeczna. Okazało się bowiem, że stosunek do pracy w dużej mierze jest uwarunkowany kulturowo, zaś próby włączania imigrantów z krajów cywilizacyjnie odmiennych w rynek pracy – oparty w dużej mierze na nowoczesnych technologiach i kompetencjach miękkich – zawodzą. Nawet wydając miliony euro nie da się uformować człowieka tak, by mógł samodzielnie radzić sobie w środowisku tak skrajnie różnym od tego, które zna.
Po drugie, łatwo jest deklarować poparcie dla Willkomenskultur, trudniej zaś jest otworzyć portfel i zainwestować swój własny czas w pomoc imigrantom. W końcu należy zadać pytanie „pięknoduchom”: czy nie lepiej inwestować ogromne środki w pomoc tym, którzy w Syrii zostali? Byłoby i taniej, i efektywniej.
Piotr Ślusarczyk
Źródła: https://www.achgut.com ; https://www.welt.de