Władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich ogłosiły amnestię dla nielegalnych imigrantów. Jednak to skromny prezent dla ludzi, którzy od dziesięcioleci niewolniczą pracą budują szejkom ich bajeczne bogactwo
62-letni Pakistańczyk Nur Muhammad przyjechał do Abu Zabi, mając 20 lat. Tutaj był jego dom, tu pracował i wysyłał rodzinie pieniądze. Wróci do ojczyzny jako jeden z tysięcy nielegalnych imigrantów korzystających z amnestii.
Z kilkudziesięciu lat spędzonych w Emiratach nielegalnie spędził zaledwie dziesięć miesięcy – gdy skończyła mu się kolejna wiza i miał kłopoty ze znalezieniem nowej pracy.
– Nie chciałem być nielegalny w kraju, w którym spędziłem większość życia – tłumaczy portalowi z Emiratów Gulf News, czekając w kolejce do urzędu w Abu Zabi, gdzie można złożyć wniosek o amnestię. – Myślałem, że znajdę nową pracę, a potem bałem się ujawnić.
Za każdy dzień nielegalnego pobytu imigranci płacą bowiem ponad 7 dol. grzywny.
Nielegalni na siłę
Ogłoszona w grudniu z okazji narodowego święta amnestia nie jest pierwszą w kraju, średnio ma miejsce raz na pięć lat. W 2007 r. skorzystało z niej blisko 350 tys. imigrantów, pięć lat wcześniej – 300 tys. Ci, którzy się zgłoszą (mogą to zrobić jeszcze w styczniu), wyjadą bez płacenia kary albo będą się starać o przedłużenie wizy.
Chętnych do skorzystania z amnestii nie brakuje, bo w krajach Zatoki Perskiej łatwo zostać nielegalnym, nawet wbrew własnej woli.
Przed przyjazdem trzeba znaleźć tzw. sponsora, czyli firmę, która poręczy za kandydata do arabskiego raju i znajdzie mu pracę, oczywiście za sowitą opłatą. A kiedy już szczęściarz dostanie pozwolenie, dotyczy ono wyłącznie jednego pracodawcy, który w każdej chwili może je cofnąć. Taki system uzależnia go od pracodawcy i skutecznie zmniejsza ochotę na buntowanie się przeciwko złym warunkom. Bywa, że pod byle pretekstem słyszy, że złamał warunki umowy, i sponsor cofa mu pozwolenie. Imigrant z dnia na dzień staje się nielegalny, a zegar naliczający grzywnę zaczyna nieubłaganie tykać.
Więcej na: gazeta.pl