Na razie udajemy, że Turcja będzie w Unii

Grzegorz Lindenberg

Turcja i Polska nawiązały stosunki dyplomatyczne podobno 600 lat temu. To był jeden z powodów, dla których Polski Instytut Spraw Międzynarodowych i Przedstawiciel Komisji Europejskiej w Polsce zorganizowali konferencję o perspektywach wejścia Turcji do Unii Europejskiej.

Dla osób, które mają bardzo mało czasu na czytanie powiedzmy od razu, że perspektywy te nie wyglądają dobrze dla Turcji.

Turcja stara się o przystąpienie do Unii właściwie od zawsze. Chęć zgłosiła w 1987 roku, jako kandydatka została przez Unię zaakceptowana w 1999, a rokowania rozpoczęła w 2005. Po 9 latach zakończyła wstępnie rokowania tylko w jednym z 33 tzw. rozdziałów (tematów), a nie rozpoczęła jeszcze rokowań w 19 rozdziałach. W tym tempie rok 2023, który prezydent Erdogan ogłosił dwa lata temu jako maksymalny, w którym Turcja, w setną rocznicę ustanowienia republiki, oczekuje przyjęcia do Unii, wydaje się nierealny.

Wyjątkowo, nawet jak na Unię, ślimacze tempo negocjacji z Turcją, to tylko częściowo wynik obaw przed gospodarczym włączeniem Turcji do struktury gospodarki unijnej. Turcja od 19 lat ma podpisaną unię celną z UE. Europa obawia się głównie objęcia Turcji unijnym programem dopłat do rolnictwa, który bez poważnego zwiększenia po prostu gigantycznego tureckiego rolnictwa nie byłby w stanie sfinansować. Ale, jak przyznał na konferencji Allan Jones, wyższy urzędnik w departamencie Komisji Europejskiej odpowiedzialny za rozszerzenie, koszty i korzyści gospodarcze wynikające z włączenia Turcji, byłyby dla Unii raczej niewielkie.

Podstawowe przeszkody w negocjacjach z Turcją są dwie. Pierwsza to problem Cypru, którego północna część jest od 1974 roku praktycznie okupowana przez wojska tureckie, strzegące utworzonego wówczas cypryjsko-tureckiego pseudopaństwa, uznawanego na świecie wyłącznie przez Turcję. Otwieranie kolejnych obszarów negocjacji, do czego potrzebna jest jednomyślność członków Unii, blokuje Cypr. Próbuje w ten sposób wywrzeć nacisk na Turcję, żeby skłoniła cypryjskich Turków do ustępstw w negocjacjach nad zjednoczeniem Cypru, wycofania wojsk i zlikwidowania pseudopaństwa. Turcja nie ma takich zamiarów, przeciwnie, ostatnio ogłosiła, że będzie prowadzić badania podwodnych złóż ropy i gazu na wodach kontynentalnych Cypru.

Turcy demonstrują przeciwko cenzurze Internetu

Turcy demonstrują przeciwko cenzurze Internetu

Drugi powód, dla którego sprzeciwiają się pełnemu członkostwu Turcji Niemcy czy Francuzi, to obcość tradycji kulturalno-politycznej. Turcja aż do 1923 była teokratycznym (religijnym) państwem rządzonym przez sułtana. Przez większość następnych 90 lat była albo rządzona przez wojsko, albo miała ograniczoną demokrację, nadzorowaną przez wojsko – ale starała się być państwem świeckim.

Od kilkunastu lat jest demokracją, tyle że nieliberalną – z coraz większą rolą religii w życiu publicznym, z bardzo poważnymi ograniczeniami swobód obywatelskich. Widać to było w sposobie reagowania przez władze na zeszłoroczne masowe protesty na placu Taksim, gdzie pokojowe protesty rozpędzane były przez ogromną mobilizację sił policyjnych.

Turcja ma największą na świecie liczbę więzionych dziennikarzy; władze przez groźby kar finansowych ograniczają swobodę mediów, odcinają dostęp do serwisów internetowych, niewygodnych dla władzy itd. Zarzuty gigantycznej korupcji, wysunięte przez prokuratorów na przełomie roku przeciwko Erdoganowi i kilku jego ministrom, zakończyły się masowymi dymisjami i przesunięciami policjantów i prokuratorów.

Demokracja w Turcji jest bardzo daleka od standardów europejskich i bynajmniej się do nich nie przybliża. Do tego dochodzi coraz wyraźniejsze wspieranie islamu i islamistów, w tym Bractwa Muzułmańskiego, którego kierownictwu rząd turecki zaproponował siedzibę w Turcji po wyrzuceniu go z Kataru.

Społeczeństwa krajów Unii są zdecydowanie przeciwne przyjęciu Turcji – za przyjęciem są tylko kraje niedawno przyjęte, w tym Polska. W samej Turcji społeczeństwo jest podzielone w kwestii członkostwa – wprawdzie więcej jest zwolenników niż przeciwników przystąpienia do Unii (53% do 37%), ale jednocześnie ogromna większość ma złą opinię o Unii (66% ma opinię negatywną a tylko 25% pozytywną). Najwyraźniej Turkom nie podobają się wymagania jakie Unia stawia jeśli chodzi o swobody polityczne, ale chcieliby skorzystać z unijnych pieniędzy.

Rząd turecki, oficjalnie nadal zainteresowany rokowaniami z Unią, nie jest wcale entuzjastyczny, bo wymagania unijne w dziedzinie praw człowieka i praworządności sprzeczne są z autorytarnymi tendencjami rządzących islamistów. Zerwanie rozmów nie wchodzi jednak w rachubę, bo społeczeństwo tureckie liczy na korzyści gospodarcze.

Jednak te 25%, a może nawet jedna trzecia społeczeństwa tureckiego, które pozytywnie ocenia Unię i nie głosuje na partie islamistów, to ludzie, którzy mają nadzieję, że negocjacje z Unią zmuszą władze tureckie do prowadzenia bardziej liberalnej i mniej religijnej polityki, do wprowadzenia przepisów chroniących swobody obywatelskie podobnie jak chronione są w krajach Europy.

W imieniu tej proeuropejskiej mniejszości występowali na konferencji prof. Haluk Kabalogliu i Cilgun Eralp z tureckiego European Union Institute. Apelowali do Unii o ściślejsze wiązanie Turcji z Europą (np. przez liberalizację przepisów wizowych – nawet biznesmani tureccy muszą dostawać wizy), o rozpoczęcie negocjacji w sprawach praw człowieka i państwa prawa. Dla tej części społeczeństwa tureckiego, które patrzy z przerażeniem na demontaż świeckiego państwa stworzonego po 1923 roku przez Mustafę Kemala Ataturka, negocjacje z Unią i ewentualne członkostwo są tamą, która powstrzymuje zalew islamizacji w tureckim życiu publicznym.

I tutaj właśnie jest problem, który Unia w jakiś sposób będzie musiała rozwiązać. Pełne członkostwo Turcji w Unii wydaje się w perspektywie kilkunastu najbliższych lat niemożliwe – bo społeczeństwa unijne są temu przeciwne, a gospodarczo UE raczej straci niż zyska na tej operacji. Co więcej, przedstawiciel Komisji Europejskiej, Allan Jones, na spotkaniu zapowiedział, że rozdziały 23 i 24 negocjacji dotyczące praw człowieka i rządów prawa będą teraz przez Unię poważniej traktowane i będzie wymagane zrównoważone podejście do wszystkich aspektów negocjacji. A z prawami człowieka w Turcji raczej jest gorzej niż lepiej, zwłaszcza jeżeli chodzi o swobodę wypowiedzi i liczbę więzionych dziennikarzy.

Unia obawia się jednak, że zerwanie negocjacji albo ostateczna odmowa przyjęcia Turcji, która poczuje się urażona w swoim honorze narodowym, spowoduje wrogość wobec Europy i niestabilność polityczną w Turcji, że przesunie ją politycznie znacznie bliżej islamistów Bliskiego Wschodu. Turcja, z gigantyczną nowoczesną armią, jest siłą, której każde państwo Bliskiego Wschodu, również Izrael, może się obawiać. Na zerwaniu rozmów z Unią ucierpiałaby w Turcji liberalna mniejszość, a pewnie i inneci, m.in. Kurdowie.

Wygląda na to, że Unia musi prowadzić takie rokowania, które nie doprowadzą do pełnego członkostwa Turcji, ale do czegoś, co obecnie nazywa się „strategicznym partnerstwem”. Musi jednak prowadzić te rokowania w taki sposób, żeby rządy tureckie nie potraktowały tego jako obelgi dla honoru narodowego, a proeuropejskie mniejszości nie ucierpiały.

Nigdy jeszcze Unia nie była w takiej sytuacji – wszystkie kraje kandydujące były w końcu przyjmowane i żadnego „strategicznego partnerstwa” nigdy nie próbowano – a nawet nie wymyślono dokładnie, co miałoby oznaczać. Póki co, Unia udaje, że Turcja pozostaje kandydatem do pełnego członkostwa, a Turcja udaje, że w to wierzy. Co się stanie, kiedy trzeba będzie otwarcie powiedzieć, że tak nie jest?

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign