Moje piekło w afgańskim haremie

Phyllis Chesler

Phyllis Chesler jest emerytowaną profesor psychologii oraz studiów kobiecych, feministką. W swojej książce, „An American Bride in Kabul” (“Amerykańska panna młoda w Kabulu”), po raz pierwszy dzieli się historią pięciu miesięcy, jakie spędziła więziona w afgańskim domu po ślubie. Zamieszczamy adaptację książki.

* * *
Mieszkałam kiedyś w haremie w Afganistanie.

Nie wjechałam do królestwa jako dyplomata, żołnierz, nauczycielka, dziennikarka albo zagraniczny pracownik charytatywny. Przyjechałam jako młoda Żydówka, świeżo poślubiona z synem jednego z najbogatszych ludzi w kraju. Byłam przetrzymywana w czymś w rodzaju więzienia – nie zostałam jednak porwana.

Weszłam w tę sytuację z własnej woli.

Jest rok 1959. Mam zaledwie osiemnaście lat, kiedy mój książę – starszy ode mnie, przystojny, ciemnoskóry, będący pod wpływem Zachodu obcokrajowiec, który wyjechał z rodzinnego Afganistanu – olśnił mnie. Poznaliśmy się w Bard College, gdzie on studiuje ekonomię i politologię, a ja jestem stypendystką, studiującą literaturę.

Abdul-Karim jest synem jednego z twórców nowoczesnych systemów bankowości w Afganistanie. Nosi okulary od znanych projektantów i szyte na miarę garnitury, a kiedy przyjeżdża do Nowego Yorku, zatrzymuje się w hotelu Plaza.

Jest muzułmaninem.

Ja jestem Żydówką, wychowaną w ortodoksyjnym domu w Borough Park na Brooklynie jako córka polskich imigrantów. Mój ojciec pracował jako akwizytor, sprzedający napoje.
Ale to wszystko nie ma znaczenia. Nie rozmawiamy o religii. Zamiast tego, całymi nocami dyskutujemy na temat filmu, opery i teatru. Jesteśmy przedstawicielami bohemy. Spotykamy się przez dwa lata. Następnie, kiedy wyraziłam swoją chęć podróżowania, on prosi mnie o rękę.
„Inaczej nie będziemy mogli podróżować razem po świecie muzułmańskim” – mówi.
Ja, głupia, zgadzam się.

Moi rodzice są oburzeni i wpadają w histerię. Ostrzegają mnie, że z tego związku nie wyniknie nic dobrego. Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo mieli rację. Bierzemy ślub cywilny w Poughkeepsie, bez udziału rodziny. W podróż poślubną jedziemy do Europy, mamy się też zatrzymać w Kabulu, żeby poznać jego rodzinę. Nie wiedziałam, że miał być cel naszej podróży.
Kiedy lądujemy na miejscu, czeka na nas trzydziestu członków rodziny. Pośród nich są trzy teściowe. Jestem zbyt zszokowana, żeby coś powiedzieć, żeby zadać sobie pytanie, co te trzy kobiety oznaczają dla mojej przyszłości. Dowiaduję się, że moja prawdziwa teściowa, biologiczna matka Abdula-Karima, jest pierwszą żoną mojego teścia. Ma ona na imię Bebugul.

Następują uściski i pocałunki. Rodzina jest ciepła i zapraszająca – staram się zapomnieć o jawnym przemilczeniu faktów przez mojego męża. Ale zanim karawana czarnych mercedesów może odjechać, pracownik lotniska żąda, żebym oddała swój amerykański paszport. Odmawiam. Wszyscy się zatrzymują. Zarówno urzędnik, jak i mój mąż zapewniają mnie, że jest to tylko formalność, że wkrótce zostanie mi on zwrócony. Niechętnie oddaję paszport.

Więcej już go nie zobaczę.

Oznacza to – jak wkrótce się dowiem – że nie będę mogła opuścić Afganistanu z własnej woli. Podlegam teraz prawu i zwyczajom Afganistanu, tak samo jak Afganki. Nie mam tym samym niemal żadnych praw.

Ojciec mojego męża jest właścicielem kompleksu obejmującego wiele dwupiętrowych domów w europejskim stylu, z patio, drogimi afgańskimi dywanami z wełny, wewnętrznymi ogrodami i werandami. Mieszkają w nich różne rodziny.

Mam tylko dwadzieścia lat i jestem teraz członkiem tego domostwa, składającego się z jednego patriarchy, trzech żon, dwudziestu jeden dzieci (najmłodsze są niemowlętami, a najstarsze są już po trzdziestce), dwóch wnuków, przynajmniej jednego zięcia, jednej synowej oraz nieznanej liczby służących i krewnych.

To jest mój nowy dom. Moje więzienie. Mój harem.

Nasz przyjazd jest świętowany ucztą z niekończących się, pysznych dań. Z powodu mojego zagranicznego żołądka, potrawy – kebaby, dania z ryżu, jogurty, orzechy – są przygotowywane na tłuszczu crisco a nie na ghi – zjełczałym maśle klarowanym. Ma ono o nieprzyjemny zapach, jest uwielbiane przez autochtonów, ale sieje spustoszenie w żołądku obcokrajowca. Jeśli nie jest się do niego przyzwyczajonym, już sam zapach ghi może wywołać wymioty.

Abdul-Karim jest ożywiony. Mówi w języku dari (pomimo tego, że ja go nie znam) i zostawia mnie z innymi kobietami. Jestem nieprzygotowana na swoją pierwszą modlitwę muzułmańską. Nagle wszyscy mężczyźni padają na kolana i zaczynają się pokłaniać. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Abdul-Karim się modlił.

Kiedy budzę się następnego ranka, mojego męża nie ma. Jestem całkowicie sama. Od teraz wszystkie poranki i popołudnia spędzę sama z moją teściową oraz innymi kobietami z rodziny.

Kiedy ekscytacja naszym przyjazdem opada, kończy się również specjalne traktowanie. Teraz potrawy przyrządza się tylko na ghi. Nie jestem w stanie tego jeść. W tajemnicy zbieram jedzenie w puszkach i cieszę się nim w krótkich momentach, kiedy jestem sama.

Przez dwa tygodnie mojego uwięzienia tylko dwa razy opuściłam kompleks domostw – za każdym razem w obstawie ludzi, którzy mieli mnie chronić i obserwować. Jestem znudzona, strasznie znudzona. Pewnego dnia postanawiam opalać się na prywatnym tarasie, który przylega do mojej sypialni. Przywdziewam różowe bikini w purpurowe groszki. Nagle słyszę poruszenie, brzmi to jak krzyczący na siebie mężczyźni.

„Coś ty zrobiła? – mówi mi mąż. – Udało ci się zbulwersować cały Kabul”.

Wyjaśnia, że robotnicy jakieś ćwierć mili dalej zobaczyli „nagą kobietę” i nie mogli się skoncentrować na pracy. Do naszego domu przybyła delegacja, żądająca, żeby wszystkie kobiety, a szczególnie ja, były odpowiednio ubrane. Zaczynam się śmiać.

„Proszę, proszę, po prostu wejdź do środka i załóż coś na siebie – mówi mąż. – Plotki rozchodzą się szybko. Wieczorem będą opowiadać przyjaciołom, że prowadzimy tu burdel.”

Robię, co mi polecono. Później piszę w swoim pamiętniku: „Nie mam w ogóle swobody. Żadnej możliwości spotkania kogoś albo pójścia gdzieś. Jego rodzina patrzy na mnie podejrzliwie. Czy wpadam w paranoję?”.

Tak naprawdę mam powód, by w nią wpaść. Odkrywam, że moja teściowa poleciła służącym, żeby nie przegotowywali mojej wody do picia. Ponieważ system kanalizaycjny składa się z otwartych rowów – używanych zarówno jako źródło wody pitnej, jak i publiczne toalety – zapadam na czerwonkę. Być może ona uważa, że jestem już „wystarczająco afgańska”, żeby znosić wszystkie zarazki. Być może chce mojej śmierci.

Następnie teściowa zaczyna kampanię nawracania. Daje mi dywanik, koraliki modlitewne i namawia mnie, bym przeszła na islam. Jeśli tego nie zrobię – myślę – czy to znaczy, że będzie kontynuować swoją kampanię, mającą na celu wpędzenie mnie w chorobę lub uśmiercenie?

Następnego dnia kobieta wpada do mojego pokoju ze służącym i konfiskuje mój cenny zapas jedzenia w puszkach. „Nasze jedzenie nie jest dla niej wystarczająco dobre – mówi. – Je konserwy.”

Jestem jej branką, jej więźniem; ona, mój klawisz, może traktować mnie trochę bardziej przyzwoicie, jeśli znajdę jakiś sposób, żeby sprawić jej przyjemność. Ciężko mi to pisać, ale zrobiłam to. Powtarzam słowa: „Istnieje jeden Bóg, Allah, a Mahomet był jego prorokiem”. Jestem teraz muzułmanką – przynajmniej w oczach mojej teściowej – ale to jej nie wystarcza. Kiedy jest na mnie zła, opluwa mnie. Nazywa mnie „Jahud” czyli „Żydówka”. Kiedy skarżę się mężowi, zbywa mnie, mówiąc, że przesadzam.

Muszę uciec.

Oglądając się przez ramię wychodzę, czując się jak przestępczyni. Kiedy wsiadam do autobusu, zauważam, że wszystkie kobiety siedzą z tyłu i mają na sobie burki. Jestem przerażona i wpadam w histerię. Wszystkie oczy zwracają się ku mnie. Nie mam nawet chusty na głowie ani płaszcza. W tym kraju nieosłonięta twarz jest prawie tym samym, co nagie piersi. Czuję się zagubiona i oszołomiona ze strachu. Mój mąż zostaje poinformowany o mojej ucieczce, odnajduje mnie i zabiera do domu. Jednak pragnienie ucieczki wciąż mnie nawiedza.

„Jestem tutaj od trzech miesięcy, a pozwolono mi wyjść tylko pięć czy sześć razy – piszę w swoim pamiętniku. – Czy to uwięzienie ma mnie ujarzmić, złamać, nauczyć mnie akceptacji mojego losu jako Afganki? Chcę do domu.”

Abdul-Karim ma dosyć mojego nieszczęścia. „Zaczął mnie bić – piszę. – Gdybym wiedziała, że wydarzy się coś takiego, gdybym wiedziała, że będę musiała mieszkać z jego matką i braćmi, nigdy bym tutaj nie przyjechała.”

Próbuję drugiej ucieczki do ambasady amerykańskiej. Jednak kiedy tam przyjeżdżam, zostaję odprowadzona do wyjścia. Bez paszporu USA nie mam już praw Amerykanki. Próbuję jeszcze dwa razy – raz znowu do ambasady amerykańskiej i raz z pomocą przyjacielskiego Niemca emigranta. Zanim jednak mogę wprowadzić swój plan w czyn, zapadam na śmiertelną chorobę.

Mam gorączkę 40,5 stopnia, ale moja rodzina nie wykazuje się współczuciem. Po wielu dniach zmagań, gdy zapadam w śpiączkę, zostaje wezwany miejscowy lekarz. Diagnozuje zapalenie wątroby. Jego zdaniem nic nie można zrobić. Sięgam dna. Boję się, że jeśli umrę, zostanę pochowana na muzułmańskim cmentarzu i zapomniana na zawsze. W dalszym ciągu walczę o przetrwanie i błagam o wezwanie amerykańskiego lekarza. Moja rodzina zgadza się, ale pod warunkiem, że będę pilnie strzeżona. Lekarzowi udaje się zostać ze mną sam na sam. Jego zdaniem muszę wrócić do Stanów na leczenie. Nakazuje pielęgniarce podać mi płyny. Następną rzeczą, jaką pamiętam, jest szarpanie mojego wenflonu. To moja teściowa.

Krzyczę i zostaję uratowana przez bratową, która zostaje przy mnie na noc. Mówię mojemu mężowi o tym, jak jego matka próbowała mnie zabić. Zbywa mnie. Zdaje sobie jednak sprawę, że jeśli przetrwam tę chorobę, zostawię go. Obmyśla więc jak sprawić, żebym została. Tej nocy kładzie się do mojego łóżka, gdzie leżę chora z gorączką i gwałci mnie. Jestem za słaba na walkę. Chce, żebym zaszła w ciążę, ponieważ jeśli będę nosić jego dziecko, nie będzie mi wolno wyjechać.

Powoli wracam do zdrowia. Ale dwa miesiące nie miałam okresu.

Muszę uciekać i to teraz. Mam do rozegrania ostatnią kartę: kartę królewską. Muszę przekonać mojego teścia, który jako jedyny ma władzę odesłać mnie do domu. Wysyłam przez służącego wiadomość, że chcę się z nim spotkać. Przychodzi i prawie natychmiast mówi: „Najlepiej będzie, jeśli wyjedziesz stąd za naszą zgodą na afgańskim paszporcie, który dla ciebie zdobyłem. Otrzymałaś sześciomiesięczną wizę na leczenie”.

Musiał chyba uznać, że nie chce mieć na sumieniu chorej – albo martwej – amerykańskiej synowej, która chce uciekać. Być może w ogóle nigdy nie chciał amerykańskiej Żydówki jako synowej.

Miał przy sobie mój paszport o numerze 17384. Nadal go mam.

Czuję się ocalona, ułaskawiona. Mój mąż jest rozdrażniony, zaczyna mnie bić i wyzywać. Ale stoję na nogach. Nawet kiedy wsiadam do pierwszego samolotu, uważa, że jako posłuszna żona wrócę do niego pewnego dnia. Gdy samolot startuje, wypełnia mnie radość tak gwałtowna, że moje ciało nie jest w stanie jej znieść. A kiedy wreszcie ląduję, dosłownie całuję amerykańską ziemię.

Phyllis Chesler dziś

Phyllis Chesler dziś

Krótko po powrocie przeżywam bolesne poronienie. Moje ciało podjęło tę decyzję za mnie. Przeszedłszy męki, wracam na studia, znajduję pracę i kończę naukę. Dwa lata po powrocie udaje mi się anulować ślub z Abdulem-Karimem.

Nigdy wcześniej nie opowiadałam tej historii szczegółowo, ale czuję, że teraz muszę to zrobić. Niektórzy ludzie Zachodu propagują relatywizm kulturowy, który usprawiedliwia złe traktowanie kobiet w imię islamu. Widzę burki na ulicach Paryża i Nowego Jorku i czuję, że Afganistan przyjechał za mną do Ameryki.

Nazywam siebie feministką – ale nie pierwszą z brzegu feministką. Mój feminizm został ukuty w afgańskim ogniu. Otrzymałam tam nauczkę – kosztowną, prawie śmiertelną, ale cenną.

Wiem z pierwszej ręki, jak głęboko zakorzeniona jest w tej kulturze nienawiść do kobiet. Widzę powszechne barbarzyństwo, okrucieństwo i – w przeciwieństwie do wielu innych intelektualistów oraz feministek – nie staram się go upiększać ani racjonalizować.

Uciekłam stamtąd i nie wrócę tam już nigdy.

—————————————
Na podstawie „An American Bride in Kabul”, z autoryzacją autorki Phyllis Chesler. Nazwiska jej męża oraz jego rodziny zostały zmienione.

Źródło: http://nypost.com/2013/09/21/my-life-of-hell-in-an-afghan-harem/

Tłumaczenie Veronica Franco

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign