Kiedyś „szeptanka”, dziś „mowa nienawiści”

Piotr Ślusarczyk

Niemiecki rząd chce zaostrzyć cenzurę mediów. Rozwiązania proponowane przez władze w Berlinie były już w Europie stosowane w okresie stalinizmu. Karanie za „mowę nienawiści” przypomina rozwiązania znane z reżimów totalitarnych.

Rząd w Berlinie chce zobowiązać Tweetera i Facebooka do natychmiastowego reagowania na tzw. „mowę nienawiści”. Zgodnie z projektem, media społecznościowe w ciągu 24 godziny winny usunąć „podejrzany” wpis. Kryterium cenzury pozostaje tzw. „mowa nienawiści”, zabroniona już teraz w Niemczech. Ponadto w mediach społecznościowym mają pojawiać się łatwo dostępne narzędzia, za pomocą których będzie można zgłaszać zastrzeżenia do opublikowanych komentarzy. Jeśli administrator nie zareaguje na taki donos w ciągu doby, będzie musiał liczyć się z karą. Usuwane mają być także posty, zawierające nieprawdzie informacje.

Jeśli administratorzy portali nie zastosują się do nowego prawa, będą musieli zapłacić wysokie grzywny. Już dziś za nie usunięcie wpisu zawierającego „mowę nienawiści” można było zapłacić nawet 50 tysięcy euro kary. Z tego można wnioskować, że grzywna zgodnie z nowym projektem będzie jeszcze większa. Sami pomysłodawcy zmian chcą, by kara za „mowę nienawiści” była „dotkliwa”. Zdaniem szefa klubu poselskiego CDU Volkera Kaudera, ostrzejsze przepisy wynikają z troski o „uczciwe wybory do Bundestagu”.

Kryteria niejasne jak za stalinizmu

Wpisywanie zakazu posługiwania się „mową nienawiści” do kodeksu karnego przypomina praktyki państw totalitarnych, w których to władza chciała kontrolować opinie przekazywane sobie z ust do ust. U progu epoki stalinowskiej w Polsce wprowadzono dekret z 13 czerwca 1946 r. O przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa. Prawną podstawą do represjonowania „nieprawomyślnych” był art. 22, zgodnie z którym do aresztu lub więzienia mógł trafić ten, kto „rozpowszechniał fałszywe wiadomości, mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego, bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów”.

O tym, co jest prawdą, a co fałszem, decydowały organy państwa, również one określały, czym jest „istotna szkoda wyrządzona interesom Państwa”. Jedną z podstawowych cech stalinowskiego prawa była „nieostrość sformułowań, która pozwalała na ich swobodną interpretacje przez organy ochrony prawnej”(1)

CYTAT

Podobnie jest w przypadku „mowy nienawiści”. Enigmatyczna treść tego pojęcia sprawia, że za jej przejaw uznany może być wpis krytykujący islam albo oddziaływanie muzułmanów na społeczeństwo europejskie, czy w końcu protesty wobec islamizacji. Termin „mowa nienawiści” można z łatwością wykorzystać do zamknięcia ust wszystkim, którzy nie podzielają urzędowego optymizmu („Damy radę” Angeli Merkel).
W epoce komunizmu można było zostać represjonowanym za tzw. szeptankę, czyli za wyrażenie opinii, która nie podobała się rządzącym, nawet jeżeli słowa wypowiedziane zostały w sytuacji prywatnej, np. na imieninach u cioci. Dziś w dobie Internetu rozmowy zwykle toczone z kolegami przy piwie przeniosły się na fora internetowe i na ścianki facebooka. Nie ma więc wątpliwości, że niemiecki rząd uderzając w media społecznościowe chce ograniczyć wolność wypowiadania opinii.

Mniej wolności w słusznej sprawie

Kiedy komuniści wprowadzali rzeczony dekret, uzasadniali jego zapisy szczególnym momentem dziejowym. Wprawdzie jego zapisy są restrykcyjne, lecz ich opresyjność wynika z troski o interes państwa, które znajduje się w okresie „odbudowy”. Podobne uzasadnienia można usłyszeć z ust polityków niemieckich, którzy ograniczenia wolności słowa uzasadniają kryzysem imigracyjnym czy wygraną Donalda Trumpa.

Bez wątpienia przyjęcie milionów imigrantów jest momentem w dziejach Niemiec szczególnym, zaś zmiana lokatora w Białym Domu wyraźnie pokazuje zerwanie z polityczną poprawnością. Domyślam się, że niemieckim elitom możliwość powtórzenia się w Belinie scenariusza amerykańskiego spędza sen z powiek. Zaostrzenie przepisów karnych zdradza także jeszcze jedno podobieństwo z praktyką komunistów. Uciszenie „wrogiej propagandy” miało pomóc w zwycięstwie nowego ustroju, a w przypadku współczesnych władz niemieckich karanie za „mowę nienawiści” ma zapewnić obecnej koalicji zwycięstwo w „uczciwych” wyborach.

Miękki totalitaryzm doby Facebooka

Nie można odpowiedzialnie twierdzić, że nie istnieją różnice między działaniami władz w Berlinie, a komunistami. Oczywiście autorzy wpisów nie będą wsadzani do więzień. Władza nie potrzebuje męczenników, sama chętnie będzie utrzymywała pozór wolności. Rządzący wykorzystają narzędzia nacisku ekonomicznego. Karani będą właściciele serwisów społecznościowych tak, by oni już wykonali za nich brudną robotę. Niech usuwają posty, blokują konta czy ograniczają zasięg wpisów tych, którzy wyrażają opinie sprzeczne z obowiązującymi.

Na naszych oczach wyrasta miękki totalitaryzm, który nie zamyka ludzi więzieniu za wyrażanie opinii, lecz tworzy taki klimat, żeby publiczne dzielenie się własnymi myślami było albo niemożliwe, albo się zupełnie nie opłacało. Kiedyś (nie)polityczny dowcip szeptano sobie do ucha, dziś wciska się przycisk „udostępnij” – jednak istota cenzury i jej antywolnościowy charakter się nie zmieniają.

——————

(1): (Diana Maksymiuk, Krótka historia długo obowiązującego dekretu, „Miscellanea Historico-Iuridica” 2010, t. IX).

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign