To był zwyczajny chłopak. Spokojny, grzeczny. Nie palił, nie pił, nie żuł narkotyzującego katu. I bardzo religijny. Po prostu modelowy muzułmanin. Do samobójczego zamachu na amerykański samolot przygotowywał się w Jemenie.
(…)
O wy, którzy wierzycie! Nie bierzcie sobie za przyjaciół żydów i chrześcijan; oni są przyjaciółmi jedni dla drugich. A kto z was bierze ich sobie za przyjaciół, to sam jest spośród nich (V; 51)
Nigeryjski student kilka razy odezwał się jednak niepytany. Gdy chodziło o religię. – Dlaczego nie chcesz być muzułmaninem, spytał młodego Amerykanina – wspomina Mohammed al Anisi. Potem go przeprosił. W jemeńskiej prasie pojawiły się spekulacje, że próbował nawracać nawet kilku studentów, ale trudno to potwierdzić.
Na pewno kilka razy dziennie chodził do meczetu. Wybierał najbliższe instytuty, al Tabari i al Hurkan, do których przychodzą obdarci biedacy i nieco zamożniejsi handlarze z pobliskich sklepików z mydłem i powidłem oraz właściciele staroświeckich warsztatów i zakładów fryzjerskich.
Spekulacje dotyczą też tego, czy w czasie pobytu w Sanie uczył się tylko w instytucie pana al Anisiego, czy też w leżącym przy czteropasmowej obwodnicy miasta uniwersytecie Iman. Według wielu ekspertów amerykańskich to kuźnia fundamentalistów, a jej założyciel i główny ideolog szejk Abdul Madżid al Zindani to wieloletni współtowarzysz Osamy bin Ladena i globalny terrorysta.
Z takimi ocenami zdecydowanie nie zgadzają się władze jemeńskie. Walczą z al Kaidą, ale nie rudobrodym szejkiem al Zindanim, najbardziej wpływowym duchownym i uczonym islamskim w Jemenie. Prezydent Ali Abdullah Saleh – ponad trzy dekady u władzy – ostentacyjnie odwiedzał uniwersytet Iman i określał szejka mianem oświeconego żołnierza na froncie akademickim. Zaprasza go na ważne uroczystości państwowe.
Więcej na: rp.pl