Jak tracimy Malmö (i Brukselę, i Rzym, i Amsterdam…)

Andrew C. McCarthy

Czy pamiętacie dżihadystyczną kampanię terroru, która spustoszyła Malmö, trzecie co do wielkości miasto w Szwecji?

Czy przypominacie sobie podłożone bomby, uprowadzenia samolotów przez samobójców i bezładne zamachy, które w końcu doprowadziły do kapitulacji i islamizacji miasta?

Nie? Zabawne, ja też czegoś takiego nie pamiętam. Jednakże nie ma wątpliwości, że Malmö się poddało. Duże enklawy tego miasta, tak jak podobne im enklawy w całej Zachodniej Europie, zyskały budzącą postrach etykietę stref z zakazem wstępu – „no-go zone”. Są one groźne dla niemuzułmanów, szczególnie kobiet, które nie przestrzegają islamskich zasad ubierania się i zachowań społecznych. Są szczególnie niebezpieczne dla przedstawicieli policji, straży pożarnej i ratowników medycznych.

Dlaczego jakaś społeczność miałaby odstraszać członków służb, przeszkolonych w udzielaniu pomocy? W końcu najwyższym priorytetem stróżów porządku jest udzielenie pomocy ofiarom zbrodni. Przecież w islamskiej enklawie większość poszkodowanych będzie muzułmanami. A straż pożarna i karetki pogotowia są oczywiście wysyłane po to, żeby ratować życie, w tym przypadku życie muzułmanów. A jednak akurat ta społeczność jest do nich wrogo nastawiona. Policja i personel ratowniczy są postrzegane jako agenci niemuzułmańskiego państwa. Ich aroganckie wkraczanie do islamskiej enklawy i działanie w imieniu szwedzkiego prawa jest traktowane jako zamach na islamską suwerenność.

Islamską enklawą może być równie dobrze Zachodni Brzeg Jordanu, a służbami mundurowymi wojsko izraelskie. Są one traktowane tak samo. Dlatego, jak pisze Soeren Kern z mieszczącej się w Madrycie Grupy Studiów Strategicznych, „Strażacy i ratownicy… odmawiają wchodzenia do Rosengaard, najbardziej muzułmańskiej dzielnicy Malmö, bez eskorty policji”. I słusznie, bo kiedy strażacy próbowali gasić pożar w głównym meczecie miasta, miejscowi muzułmanie obrzucali ich kamieniami.

Istnieje proste wyjaśnienie dlaczego tak się stało w Malmö i dlaczego dzieje się tak w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Włoszech, Holandii i innych krajach. Unia Europejska narzuciła państwom członkowskim takie samo podejście do rosnącej populacji muzułmanów, jakim w tej chwili administracja Obamy próbuje terroryzować amerykańskie miasta i stany. Jest to samobójcza teoria głosząca, że jedynym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa jest „agresywny ekstremizm”.

Według owej teorii agresywny ekstremizm jest bezmyślny i irracjonalny. To tylko zwykły zbieg okoliczności, że w dzisiejszych czasach agresywnymi ekstremistami są prawie wyłącznie muzułmanie. Wielcy myśliciele wspólnie ukuli zatem sterylny termin „agresywny ekstremizm” tylko po to, by uniknąć słowa „terroryzm”. Tak się niewygodnie składa, że podobne słowo można znaleźć w świętej księdze muzułmanów, która nakazuje im „siać terror i przerażenie w sercach” domniemanych wrogów. Tak więc używanie słowa terroryzm nieuchronnie łączyłoby agresywny ekstremizm z islamem, a tego należy starannie unikać, chociaż takie konotacje byłyby w tym przypadku całkowicie uzasadnione.

Uważając terminu „agresywny ekstremizm” jako jedynej właściwej nazwy, decydenci w ten sposób informują służby bezpieczeństwa, że nie ma potrzeby analizowania wszystkich odmian islamskiej ideologii, żeby przewidzieć zamiary islamistów. Wspomniana teoria zakłada, że ponieważ agresja jest bezmyślna i trudna do okiełznana, a islam jest religią pokoju, siłą rzeczy agresja jest sprzeczna z islamem, a więc islamiści muszą czuć się nią dotknięci, kiedy są o nią posądzani.

Dlatego, ponieważ jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności agresywny ekstremizm zdaje się wywodzić ze społeczności islamskiej, najlepszą strategią jest zaprzyjaźnić się z islamskimi liderami i skonsultować z nimi, jak możemy prowadzić śledztwa tak, by nie urazić muzułmanów.

Oczywiście doświadczeni policjanci uważają to za piramidalną bzdurę. Wiedzą, że przemoc jest często barbarzyńska w fazie realizacji, ale prawie nigdy irracjonalna w fazie planowania. Zrozumienie motywacji jest kluczem do rozwiązania zagadki większości zbrodni.

Policjanci, jak większość z nas, chcą awansować. Ludzie, którzy obecnie decydują kto dostanie awans, to „postępowcy”. Może pamiętacie ich wizjonerskie teorie dotyczące wymiaru sprawiedliwości z lat 60 i 70., tak samo dobrze jak prawdziwą eksplozję zbrodni, która była ich rezultatem. Wtedy chodziło o usprawiedliwienie barbarzyństwa i ukaranie policji za brak zrozumienia rzeczywistych przyczyn. Dziś chodzi o infantylizowanie barbarzyńców i upominanie policji, żeby nie próbowała doszukiwać się przyczyn.

Gdyby zależało nam na szukaniu przyczyny tego, co się dzieje w Europie — a to, co się tam dzieje osiągane jest zazwyczaj bez uciekania się do „agresywnego ekstremizmu” — odpowiedź jest bardzo prosta: islamscy przywódcy przyjęli strategię dobrowolnego apartheidu w swoich próbach islamizacji Zachodu.

Orędownikiem tej strategii jest Bractwo Muzułmańskie. Jego główny autorytet prawny, szejk Jusuf al-Qaradawi, zachęca muzułmanów do przeprowadzania się do Europy, Australii i  Ameryki Północnej. Tam powinni oni mieszkać pośród innych muzułmanów, kierując się w życiu prawami szariatu i wywierać nacisk na zachodnie rządy, by zaakceptowały prymat tego prawa w muzułmańskich enklawach. Następnie enklawy będą się powiększać, rozprzestrzeniać i łączyć ze sobą. Qaradawi argumentuje, że dzięki przekonaniu „zachodnich liderów i decydentów, że mamy prawo żyć według naszej wiary, włączając w to ideologię, prawodawstwo i etykę”, muzułmanie „przełamią ogromną barierę w swoim dążeniu do stworzenia islamskiego państwa.”

Równie nieugięta w swoich dążeniach jest Organizacja Konferencji Islamskiej (OIC), blok składający się z rządów państw islamskich. OIC występuje jako nadrzędny organ rzekomo reprezentujący ummę, czyli całą wspólnotę muzułmanów na świecie. W 2010 roku opublikowała ona doroczne sprawozdanie o – a jakże! – islamofobii. Raport opisuje rzekomy przypływ antymuzułmańskich uprzedzeń. Jednocześnie pomija fakt, że to muzułmanie przodują w globalnym „agresywnym ekstremizmie” i nie wspomina o zachodniej pandemii troski o dobre samopoczucie islamskich przywódców. „Muzułmanie nie powinni być marginalizowani ani przymuszani do integracji, powinno się spełniać ich potrzeby”, głosi raport. „Spełnianie potrzeb to najlepsza strategia integracji.”

Najlepsza strategia dla kogo? Turecki premier Erdogan posuwa się jeszcze dalej, pomstując, że „asymilacja jest zbrodnią przeciwko ludzkości”. Ponieważ postępowi liberałowie są u władzy, a podejście „Islam? Jaki islam?” dominuje, Erdogan pozostaje dla Zachodu ulubionym „umiarkowanym” islamistą. Chociaż on sam uważa określenie „umiarkowany islamista” za obelgę. „Islam to islam”, mówi ostro, „koniec dyskusji”. Na razie ostrzega niemieckich przywódców, żeby nie przymuszali licznej populacji imigrantów tureckich do asymilacji. Przesłanie dla muzułmanów jest jasne: Integracja? Tak. Asymilacja? Nigdy.

Taki jest plan i sprawdza się on doskonale przy minimalnej dawce „agresywnego ekstremizmu”. Jak dobitnie wykazał to Soeren Kern, organizacje islamskie w Anglii forsują teraz projekt przekształcania dwunastu brytyjskich miast w emiraty islamskie: autonomiczne enklawy muzułmańskie, w których obowiązuje prawo szariatu, niepodlegające krajowemu wymiarowi sprawiedliwości. Jeden z proponowanych emiratów ma nosić nazwę „Londonistan” – na pewno nie dla uhonorowania Melanie Philips, która napisała książkę pod takim tytułem, ale jednak potwierdzając zjawisko, które Philips tak wspaniale zdiagnozowała. W tych miastach niemuzułmanie są poważnie nękani, kobiety zastraszane (i gorzej) za nienoszenie burki, a wizyty urzędników państwowych, na przykład byłego ministra spraw wewnętrznych Jona Reida utrudniane i witane okrzykami: „Jak śmiesz wchodzić do dzielnicy muzułmańskiej?”.

We Francji rząd zamieszcza na oficjalnej stronie internetowej listę 751 „stref wrażliwych” czyli islamskich enklaw uważanych za „no-go zones”. Niemuzułmanie wiedzą: wchodzisz tam na własne ryzyko. Policja już tam nie wkracza, naród francuski już nie sprawuje tam suwerennej władzy. Taki sam wzorzec widoczny jest w Brukseli, Rzymie, Amsterdamie i w Zagłębiu Ruhry: wraz ze wzrostem liczby muzułmanów rośnie liczba enklaw. Policja nie wejdzie tam bez policyjnej eskorty, co często oznacza, że w ogóle tam nie wkroczy, koniec kropka.

Jak powiedział jeden z szefów policji niemieckiej prasie: „Rządy mogą temu zaprzeczać, ale wszyscy wiedzą, że te niebezpieczne strefy istnieją” i co gorsza „w tych dzielnicach za zbrodnie nie ponosi się już kary”. Muzułmanie są „pozostawieni samym sobie. Tylko w najgorszych przypadkach my w policji dowiadujemy się czegokolwiek. Władza państwowa została całkowicie wyeliminowana”.

Jest to wynik krótkowzrocznego koncentrowania się tylko na fizycznej stronie przemocy w połączeniu z irracjonalnym wypieraniem faktu, że przemoc – dżihad – jest tylko częścią ambitnego planu rządzenia, zgodnego z zasadami szariatu. Agresywny dżihad to nie bezmyślne, bezładne akty przemocy. To część strategii wdrażania szariatu jako podstawy fundamentalistycznego społeczeństwa islamskiego. Dlatego właśnie szariat powinien zostać dokładnie przeanalizowany. Jego ideą nie jest zabijanie niemuzułmanów dla samego zabijania, tylko złamanie ich oporu. Czasami przy użyciu „agresywnego ekstremizmu”, ale można to robić równie efektywnie demoralizując policję. A najlepsze efekty uzyskuje się dzięki infiltrowaniu różnych gremiów decyzyjnych.

Administracja Obamy opublikowała nową strategię walki z terroryzmem pod tytułem „Wzmacnianie lokalnych partnerów sposobem na zapobieganie agresywnemu ekstremizmowi w Stanach Zjednoczonych” Strategia wypracowana została w grupie roboczej ds. „Przeciwdziałania Agresywnemu Ekstremizmowi” w Departamencie Bezpieczeństwa Narodowego.

Grupa ta w 2010 roku opublikowała pewne zalecenia. Miała „przeczucie”, że najważniejsze jest niełączenie wysiłków organów ścigania mających na celu redukcję przestępczości z badaniami nad „radykalizacją” w społeczności islamskiej. Sugerowano, że służby egzekwujące przestrzeganie prawa powinny być bardziej „wrażliwe”, by przeciwdziałać społecznym „wyobrażeniom” mogącym się zrodzić w wyniku przeprowadzonych „działań prawnych i wywiadowczych”. Argumentowano, że najważniejsze jest budowanie silnej relacji pomiędzy policją a społecznościami, a relacje mogą zostać zniszczone, jeśli ludzie „odczują, że są postrzegani jako inkubatory agresywnego ekstremizmu”. Zamiast tego policja powinna wsłuchiwać się w rady „członów społeczności”, którzy „powinni zostać poproszeni o pomoc w szkoleniu kadr rządowych.”

Kto zasiadał w tej grupie roboczej, oferując rady, które później stały się polityką federalną? Między innymi najwyżsi przedstawiciele takich organizacji islamskich jak Islamic Association of North America, ISNA (organizacja oskarżona o współudział w prowadzonym przez Bractwo Muzułmańskie spisku mającym na celu finansowanie Hamasu, udowodnionym przez Departament Sprawiedliwości podczas śledztwa w 2008 roku), muzułmańscy przedstawiciele świata nauki, prezes Muzułmańskiej Izby Adwokackiej w Nowym Jorku i prezes skrajnie lewicowej Southern Poverty Law Center.

Próbują tego samego w Europie: podkreślania, że istnieje tylko „agresywny ekstremizm”, wybielania islamu, budowania silnej więzi z wpływowymi muzułmańskimi liderami i – dla udowodnienia, że nie jesteśmy „jaskiniowcami”, którzy żądają „tylko gołych faktów” – zgody na to, żeby jedynie muzułmańscy liderzy byli naszymi oczami i uszami w ich społecznościach.

Zaufajcie im, a oni już wam powiedzą, co i ile powinniście wiedzieć o islamskiej kulturze. Wtedy będziecie mogli z całą energią zabrać się za walkę z islamofobią. I spójrzcie, jak świetnie im się to udało.(rol)

Andrew C. McCarthy jest byłym zastępcą prokuratora federalnego USA. Oskarżał m.in. w sprawie pierwszego zamachu na WTC w 1993 roku. Obecnie jest publicystą konserwatywnego magazynu National Review

Tłumaczenie: Severus Snape

Źródło:http://www.nationalreview.com/articles/275686/losing-Malmö-andrew-c-mccarthy#

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign