Zamieszczamy tekst, ukazujący specyficzne – co nie znaczy, że pozbawione cech uniwersalności czy prawd ogólnych – spojrzenie na islam. Punktem odniesienia dla naszego portalu pozostaje neutralność światopoglądowa, podejście oświeceniowe, oparte na krytycznej prezentacji i analizie faktów, tym niemniej poniższy artykuł uznaliśmy za wart przedstawienia naszym Czytelnikom.
Jego autor, James V. Schall S. J., jest jezuitą, kaznodzieją, publicystą, a także profesorem filozofii politycznej na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie i jednym z najbardziej płodnych pisarzy wśród żyjących publicystów katolickich, podejmujących tematy politycznej filozofii i teologii. Poniższy tekst to zapis przemowy, którą wygłosił w lutym 2003 roku. Schall zastanawia się w niej nad spuścizną urodzonego we Francji mistrza angielskiej prozy Hillaire’a Belloca (1870-1953), dążąc zrozumienia wyzwań, które islam stawia, jego zdaniem, zachodniej cywilizacji i wierze chrześcijańskiej. Wypowiedź opublikowano w ukazującym się w Nowym Jorku od 1934 roku magazynie „Vital Speeches of the Day”(1 kwiecień 2003).
„Islam to religia nienawracalna. Wysiłki misjonarzy z zakonów katolickich, usiłujących przez 400 lat zmienić mahometan w chrześcijan, wszędzie spełzły na niczym. Zdarzało nam się czasem usunąć islamskiego władcę i wyzwolić jego chrześcijańskich poddanych spod islamskiego panowania, lecz próby nawrócenia pojedynczych mahometan właściwie nie przyniosły rezultatu.”
Hillaire Belloc, The Great Heresies, 1938
„Monoteizm Mahometa rozpoczął się bez wątpienia jako odrzucenie pogaństwa i było to wysoce pozytywne. Był to, jak nigdy nie przestał powtarzać, monoteizm Izraela. Bogiem islamu był Jahwe, ale bez prawd o nim objawionych przez Chrystusa. (…) Koran odrzuca doktrynę inakrnacji (wcielenia Boga w Chrystusie – red.): ‘Bóg jest jeden, wieczny. Nie zrodził się i nie był zrodzony’ (Koran, 112.3). Dla Mahometa nie istniał zbawiciel, potrzeba zbawienia ani żaden grzech pierworodny.”
J. Kritzeck, C. Wilde; „Islam”: „New Catholic Encyclopedia”, 2003
„Nikt nie ukrywa faktu że bin Laden, jego dowódcy i żołnierze wielokrotnie stwierdzali, iż ich celem jest narzucenie wartości islamu po pierwsze światu muzułmańskiemu, a następnie reszcie świata. Chcą, żeby każde państwo zaakceptowało lub zostało zmuszone do poddania się ich wersji prawa szariatu. (…) Ich publiczne oświadczenia, strategia i rekrutacja, listy i modlitwy pozostawione przez porywaczy samolotów ukazują głębokie religijne oddanie. Nie narzekają na nierówność, nie potępiają ubóstwa, nie wzywają do demokracji. Nie płyną od nich patetyczne przemówienia o globalizacji, konsumpcjonizmie czy kapitalizmie. Jednoznacznie wymieniają i mierzą wyłącznie w chrześcijaństwo, judaizm oraz umiarkowany islam. Proszę bardzo, nazywajmy to nieautentyczną religią, zdemoralizowaną religią, uprowadzoną religią. Żebyśmy jednak sami siebie nie oślepili, nie zapomnijmy nigdy, że jednak jest to religia”
“Islam at the Crossroads”, 2002
I.
Jednym z najtrudniejszych ćwiczeń w zakresie politycznej roztropności jest filozoficznie precyzyjne opisanie reżimu, w którym się bywa, w którym się żyje, bądź też w którym widzi się potężnego przeciwnika. Aby opisać poprawnie reżim, musimy mieć jakieś kryterium oceny, zgodnie z którym możemy zdecydować, czy ten reżim jest dobry, czy zły. Bez tego standardu, bez uniwersalnej filozofii i, innymi słowy, filozofii politycznej, jesteśmy uwikłani w nazywanie zjawisk bez oddawania rzeczywistej treści. Tę możliwość opisywania reżimów takimi, jakimi są, narzuca uniwersalna, polityczna filozofia oparta na fundamentach niezależnych, choć niepozbawionych powiązań z aktualnymi reżimami, posiadającymi wystarczający zakres swobód obywatelskich, by móc te stwierdzenia wyartykułować bez obaw przed pozbawieniem wolności lub śmiercią.
Filozofowie, poczynając od Sokratesa, umożliwili nam zrozumienie, że wysiłek poczyniony w celu zbadania natury reżimu może być zadaniem niebezpiecznym. Okrutni książęta i władcy, jakkolwiek ich nazwiemy, nie lubią wiedzieć, kim naprawdę są. A obywatele nie lubią artykułować prawdziwej natury swoich władców, często poniekąd zgadzając się z zasadami reżimu – prawda, której Platon uczył nas dawno temu, gdy mówił o relacji naszych dusz wobec reżimów. Książęta i narody wolą, żeby im powtarzać, iż sami już ucieleśniają najwyższe normy moralne, że wykonują wolę Boga lub są „najlepszym reżimem”, czegokolwiek by nie ucieleśniali w rzeczywistości, według klasycznych standardów filozoficznych. Wysiłki zmierzające do zidentyfikowania rodzaju ustroju, z jakim mamy do czynienia, są podwójnie trudne, gdy reżim jest również bezpośrednio lub pośrednio uważany za taki, którego władza pochodzi lub wynika z zakorzenienia w objawieniu lub religii. W tym przypadku nie mamy już do czynienia z reżimem jako zwyczajnym politycznym bytem, ale z bytem, który uzurpuje sobie transcendentalne pochodzenie lub uzasadnienie. W żadnym z objawień nie da się obejść uzasadnienia jego prawdy
Leo Strauss zauważył, że średniowieczni muzułmańscy filozofowie, świadomi tej szczególnej trudności w publicznym przedstawianiu teoretycznego charakteru reżimu, w którym żyli, wybierali ze względów bezpieczeństwa uprawianie swojej filozofii prywatnie. Filozofowie na zewnętrznym poziomie wykonywali to, czego od nich oczekiwano w kategoriach oddania i pobożnej praktyki. Choć jednak publicznie udawali w kwestiach religii, prywatnie woleli filozofię od religii jako sposób wyjaśnienia istoty rzeczy. W istocie wybór prywatności w islamie był jedynym możliwym, jeśli chcieli żyć i filozofować, choć z pewną dozą ostrożności.
Ten krok w kierunku filozofii oznaczał, z punktu widzenia Straussa, że filozof musiał wymyślić teorię, zgodnie z którą zakładane objawienie, rządzące publicznym porządkiem, było samo w sobie podległe filozofii. Filozofia oceniała objawienie. Ta ocena oznaczała, że filozof musiał wyjaśnić cel i treść zasad objawienia, posługując się jedynie racjonalnymi argumentami. Wyjaśniane zasady religijnej wiarygodności, politycznej teologii religii – innymi słowy, nie były intelektualnie spójne ponieważ mogły być w pełni zrozumiane przez filozofię. Pogląd, że Koran na przykład jest księgą, której tekst został bezpośrednio przekazany Mahometowi w języku arabskim bez jakiegokolwiek pośrednika, jest, nawet bez sprawdzania jego treści w poszukiwaniu sprzecznych i nieprawdziwych nauk, niewiarygodny w oparciu o jakąkolwiek racjonalną argumentację.
To zadanie, by pozwolić życiu publicznemu być czymkolwiek, nawet jeśli nie jest wiarygodnym, zostało wykonane poprzez traktowanie sposobu życia ujętego w Koranie jako „mitu” stworzonego specjalnie i pomysłowo, by umożliwić panującym utrzymanie nieprzejednanych mas pod kontrolą. Takie rozumienie mitu było antyczną formułą sięgającą czasów przynajmniej Epikura. Sam Arystoteles powiedział, że tyran, jeśli chce pozostać u władzy, powinien obserwować lokalne przejawy pobożności; powinien sprawiać, by masy były zajęte, zmęczone i posiadały dostęp do rozrywki, jednocześnie nie pozwalając na omawianie czegokolwiek prywatnie. Podobne stanowisko pojawiło się w późnej średniowiecznej Europie w tak zwanym łacińskim awerroizmie. Był to pogląd, w którym istniały dwie „prawdy”: jedna objawiona i jedna oparta na rozumie. Obydwie mogły sobie przeczyć, bez względu na to, co takie podejście mogło ewentualnie uczynić z jednością ludzkiej duszy. Nie ma potrzeby „godzenia” tych poglądów. Skoro w grę grali wszyscy, ta teoria pozwalała filozofom filozofować, a wiernym wierzyć, nie kłopocząc się oczywistymi sprzecznościami.
Mit religii jest zatem przydatny politycznie, ale nie jest prawdziwy i spójny z filozofią. Filozof prowadził życie skryte i prywatne, tak jak Sokrates opisuje to w swojej „Obronie”, przyznając, że on także tak czynił, bowiem inaczej zostałby uśmiercony szybciej. Można uznać za pewnik, że żaden filozof wygłaszający głośno swe opinie nie przetrwa oskarżenia przez ustrój oparty na religijnym micie. Takie są zasady gry. Nie było zatem możliwe, aby więcej niż kilku filozofów znało fałszywość mitu wyjaśniającego konkretne objawienie. Na powierzchni panowałby spokój. Ta trudność w poznaniu prawdy o naszym istnieniu dostosowywała się w większym lub mniejszym stopniu do tego, co wiemy o nieprzejrzystości ludzkiej natury, stosując, albo i nie, pojęcie Upadku. Religia była w efekcie przydatnym sposobem kontrolowania nieuniknionych niepokojów wśród mas – tych, którzy nie znali siebie lub nie rządzili się samodzielnie. Filozofia i prawda istotnie nie są dla każdego. Pouczające jest rozpoznanie, że kiedy spojrzymy na św. Tomasza, najpierw musiał dowieść, że objawienie i filozofia nie są ze sobą sprzeczne, zanim prawdy objawienia i filozofii mogły być postrzegane jako spójne i przynależące do tego samego świata prawdy i rzeczywistości. W nieunikniony sposób to stanowisko również wymagało jakiegoś poglądu na samą prawdę poszczególnych objawień.
II
Zważywszy, że w wielu aspektach islam jest najstarszym i najwytrwalszym wrogiem chrześcijaństwa, tym, spod władzy którego rzadko da się wydostać – jeśli spojrzymy wstecz na obszary kiedyś podbite przez muzułmańskie armie lub kupców – zaskakujące jest, jak niewiele na temat islamu powiedział oficjalny Kościół. „Suma przeciwko poganom” św. Tomasza nadal wydaje się głównym wysiłkiem chrześcijaństwa poczynionym w celu zdefiniowania, czym jest islam. Mimo że jest on potężnym historycznym faktem, najszybciej rosnącą religią na świecie, skupiającą przynajmniej jedną piątą światowej populacji z nowymi meczetami regularnie pojawiającymi się tam, gdzie tylko wydaje się na nie zgodę, nie mamy na przykład żadnej encykliki ani listu dotyczącego tematu „Czym jest islam?”. Nie mamy na ten temat niczego, co odpowiadałoby „Mit Brennender Sorge” („Z palącą troską”) lub Divini Redemptoris, żadnego Syllabus Errorum ani Concilium Tridentinum (tytuły dokumentów i encyklik papieskich – red.). Wydaje się wręcz, jakby Kościół nigdy nie uważał za istotne roszczeń islamu do prawdy. Z teologicznego punktu widzenia tropimy liczne chrześcijańskie herezje w naszych dokumentach, ale nie analizujemy islamu, który sam był w pewien sposób chrześcijańską herezją. Na powierzchni ten brak wydaje się zastanawiający, prawie tak, jakby islam nie był wystarczająco ważny, żeby brać go poważnie albo jakby było w tym akcie określone niebezpieczeństwo.
Oczywiście mamy ostatnie nawoływania do zauważenia wspólnych elementów z islamem i innymi religiami. Nasze współczesne podejście jest liberalne i pojednawcze, gdy tylko jest to możliwe, nigdy nie ma charakteru konfrontacji, nawet w obliczu ewidentnych prowokacji. Brzydzimy się napomknąć o jakimkolwiek problemie, włącznie z wielką liczbą chrześcijan zabitych w krajach islamskich w ubiegłym stuleciu, za wyjątkiem sytuacji, gdy jest to poruszone w kategoriach bardzo ogólnych, co często sprawia, że przyczyną omawianych problemów wydaje się zachodnia ideologia, a nie muzułmańska wiara czy praktyka religijna. Przykładamy do krajów islamskich zachodnie metody analizy filozoficznej i ideologicznej i spodziewamy się, że ta formuła wyjaśni ich wewnętrzny etos. Używamy metody naukowej, która nas oślepia, i nie widzimy, co się rzeczywiście dzieje. W skrócie: nie prowadzimy w gruncie rzeczy dialogu z muzułmanami tylko z samym sobą. Przeraża nas usłyszenie o sobie, że jesteśmy nazywani przez muzułmanów „niewiernymi” z powodu tego, że wierzymy w Boga i Chrystusa. To nie jest zwyczajny przypadek przesadnej retoryki, ale definicja tego, co wydaje się zagrażać islamowi, mianowicie inne zrozumienie Boga, szczególnie Trójcy Świętej i doktryny inkarnacji. Islam w dużej części odwołuje się bezpośrednio do zaprzeczenia temu złożonemu rozumieniu boskości, z którym my jesteśmy związani i które propagujemy.
Wydaje się jasne, że XXI wiek będzie prawdopodobnie bardziej wiekiem konfrontacji ze światowymi religiami aniżeli ze światowymi ideologiami, jak miało to miejsce w wieku XX. Niewielu intelektualistów spodziewało się takiego obrotu rzeczy. W kategoriach morale i witalności Zachód już podupadł. Uwaga Rogera Scrutona trafia tu w sedno: „Wkroczenie mediów na pole bitwy wywarło druzgocący efekt na postrzeganie wojny. A malejąca stopa urodzeń i wzrastająca średnia długość życia sprawiły, że społeczeństwa zachodnie są najbardziej w dotychczasowej historii niechętne wobec ryzykowania w walce życia swych synów, których liczba stale się kurczy”. Natomiast islam dysponuję obfitością synów, spośród których zaskakująco wielu skorych jest umrzeć w imię obrony lub ekspansji islamu. W tak sceptycznym jakoby XX wieku ruchy muzułmańskie, hinduistyczne, chińskie i buddyjskie raczej urosły w siłę niż osłabły.
Społeczeństwa chrześcijańskie są pod presją w Indiach, Chinach, w krajach buddyjskich i muzułmańskich. Wielu chrześcijan opuszcza te kraje dobrowolnie, zazwyczaj jednak w wyniku presji. Większość chrześcijan mieszkających kiedyś w krajach arabskich mieszka teraz na Zachodzie. Zagłosowali nogami. Tymczasem obecność muzułmanów, w związku między innymi ze wzrostem ich liczebności, widoczna jest wszędzie w Europie i Ameryce, wraz z hinduistami, buddystami, Chińczykami i przedstawicielami innych religii. Nowoczesny sekularyzm wydaje się wręcz kulturową osobliwością ograniczoną do małych akademickich enklaw w niewielkich zakątkach świata. To ironia losu, że znaczna część współczesnej filozofii politycznej zasadzała się na idei zmniejszenia znaczenia religii dla zapobieżenia religijnym wojnom domowym. W świetle rygorystycznego zamknięcia tych religii w nich samych, w ich historycznych lokalizacjach, w połączeniu z brakiem w nich wszelkiego realnego poczucia religijnej wolności opartej na godności osoby alternatywa sceptycyzmu lub ateizmu wydaje się wręcz zdrowym rozwiązaniem w porównaniu z krajami, w których nie ma ucieczki, oprócz wewnętrznej, jak w przypadku średniowiecznych filozofów muzułmańskich.
III
W tym świetle warto ponownie przyjrzeć się rozważaniom Belloca na temat przyszłości islamu sformułowanym w latach 30. Najbardziej znacząca w komentarzach Belloca na temat islamu, gdy czytamy je dzisiaj, jest jego umiejętność oceny historycznych trendów w oparciu o siłę czy moc duchowości. Choć był on wojskowym i historykiem wojskowości, który kochał wiedzę na temat bitew i pól bitewnych, generałów i żołnierzy, Belloc nigdy nie uważał, że to siła materialna zdeterminuje ostatecznie to, co się wydarzy pomiędzy ludźmi i cywilizacjami. „Kultury wyrastają z religii; ostatecznie kluczową siłą, która utrzymuje każdą kulturę, jest jej filozofia, jej podejście do wszechświata; upadek religii pociąga za sobą upadek korespondującej z nią kultury – widzimy to wyraźnie w dzisiejszym załamaniu się chrześcijaństwa”. Belloc jest świadomy tego, że po mniej więcej 300 latach od bitwy pod Wiedniem 11 września 1683 roku kraje muzułmańskie stopniowo znikały ze współczesnego obrazu poważnych zagrożeń. Postrzegano je jako zacofane i w istocie takimi były. Pomimo ropy, której wartość sprawia, że mają niewiele lub wręcz nic do robienia, ta sytuacja w większości wciąż się nie zmieniła.
A jednak Belloc był świadom faktu, że islam nie zmienił się pomimo stuleci wpływów zachodnich. Zachodnia okupacja zupełnie nie naruszyła jego podstawowych zasad. W „Survivals and New Arrivals” pisał:
„Myśleliśmy o tej (islamskiej) religii jako o swego rodzaju skamielinie, którą nie warto się przejmować. Prawie na pewno był to błąd. Prawie na pewno będziemy musieli liczyć się z islamem w najbliższej przyszłości. Być może, gdy stracimy naszą Wiarę, on wzrośnie. Z racji tego, że podporządkowanie kultury islamskiej przez nominalnie chrześcijańskie narody zostało już osiągnięte, polityczne konsekwencje tejże kultury zaczęły ujawniać dwie jej niepokojące cechy. Po pierwsze, jej duchowe podstawy okazały się niewzruszone; po drugie, obszar przez nią zajmowany, nie zmniejszył się, lecz przeciwnie, powoli się poszerzał.” (1929)
Wystarczy zauważyć, że mierzymy się z islamem dziś. Europa i znaczna część Ameryki w większości straciły wiarę, jak to zaobserwował Belloc, jeszcze przed II wojną światową. Ekspansja islamu sięgnęła również Europy i Afryki, a także Azji i nawet Północnej Ameryki.
Solidność islamu, jego wewnętrzna spójność, jakiekolwiek są jej przyczyny czy też metody, dzięki którym jest ona utrzymywana, wydała się Bellocowi uderzająca. Jak napisał w tej samej książce: „Islam nawet nie spojrzałby na żadne starania chrześcijańskich misjonarzy. Islam, wchodząc w relacje z tak zwanymi chrześcijańskimi rządami, miał je w duchowej pogardzie. Gorliwych i szczerych misjonarzy chrześcijańskich przyjmował zazwyczaj uprzejmie, czasami wściekle atakował, lecz nigdy nie pozwolił im na siebie wpłynąć. Sądzę, że jest prawdą stwierdzenie, iż islam jest jedyną duchową siłą na Ziemi, która dla katolicyzmu okazała się nieprzeniknioną fortecą. Jego wyznawcy są jedynym ciałem religijnym, w którym zmiany wyznania na chrześcijańskie są bardzo nieliczne”.
Belloc rozpoznał, że islam rozkwitł ponieważ posiadł pewną podstawową prawdę o Bogu, jakkolwiek by tego nie interpretować. „Mahometanizm odciął stałe korzenie, rozwijając własne życie, i stał się w końcu czymś w rodzaju nowej religii…” – napisał Belloc w „Wielkich herezjach”. „Jak w przypadku wszystkich herezji, mahometanizm żył według katolickich prawd, które zachował. Jego obstawanie przy nieśmiertelności jednostki, upieranie się przy istnieniu jednego Boga i jego Nieskończonym Majestacie, Sprawiedliwości i Miłosierdziu, podkreślanie równości wszystkich ludzkich dusz w obliczu Stwórcy – to była jego siła”. Belloc widział siłę islamu w jego cnotach.
Choćby tylko z tego jednego powodu, odporności islamu na katolicyzm, Kościół powinien lepiej rozpoznać, czym jest owa rosnąca w świecie siła. Nie wystarczy abstrakcyjne potępienie przemocy. „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” nie jest możliwe, jeżeli te narody nie pozwolą siebie nauczać. Zachodnie teorie wolności religii, czy to świeckie, czy religijne, wobec islamu nie poczyniły żadnych postępów i tylko z rzadka są krytykowane za tę swoją niedomogę. Nieliczni chrześcijanie czy wyznawcy innych religii, w większości z krajów muzułmańskich, w praktyce muszą się zadowalać statusem obywateli drugiej kategorii i nieustannie poddawani są naciskom, by nawrócili się na islam.
IV
Zgodnie z teorią Belloca islam rozpoczął swoje istnienie jako herezja chrześcijańska, która utrzymała żydowskie aspekty wiary, jedność i wszechmoc Boga, lecz zaprzeczyła wszystkim jej chrześcijańskim aspektom – inkarnacji, boskości Chrystusa, który w rezultacie został [dla islamu] po prostu prorokiem. Zanegowano również Kościół, kapłaństwo i sakramenty. Islam odnosił sukces, ponieważ był na swój sposób prostą religią. Łatwo go było zrozumieć i łatwo było się stosować do nielicznych zasad jego doktryny i pobożności. Ekspansja islamu odbywała się prawie zawsze przy pomocy siły; po każdym podboju rządy obejmowali muzułmańscy kalifowie i sułtani. Byli nietolerancyjni, lecz mniej lub bardziej akceptowali podporządkowanie polityczne w zamian za daninę. Przynajmniej dwa razy w historii Zachodu islam prawie podbił Europę, raz pod Poiters w VIII wieku i raz pod Wiedniem w XVII wieku.
Co ciekawe, od tego czasu Kościół obchodził określone święta właśnie dla upamiętnienia tych zwycięstw. Najbardziej znaczącym z nich jest ustanowienie przez papieża Piusa V Święta Różańca (7 października) w 1571. Upamiętniało ono morskie zwycięstwo pod Lepanto. „Nazwa Lepanto powinna pozostać w umysłach wszystkich ludzi, którzy posiadają poczucie historii, jako jedna z kilku wielkich nazw w historii świata chrześcijańskiego”. Dziś, w czasach przepraszania praktycznie za wszystko, można się zastanawiać, czy któregoś dnia jakiś papież nie odwoła tego święta, tłumacząc to dobrą wolą. Cynik mógłby przynajmniej mieć nadzieję, że to islam pierwszy przeprosi za wcześniejszą rzeź i podbój krajów chrześcijańskich od Hiszpanii po Afrykę i Azję.
Dawniejsi papieże rozumieli w każdym razie, że mają wroga i że błogosławieństwem było to, iż nie dostali się pod panowanie muzułmańskich wojowniczych władców. Wezwanie Urbana II do wypraw krzyżowych, choć w dużym stopniu błędnie rozumiane, można ocenić jako spóźniony i w większości nieskuteczny wysiłek europejskich chrześcijan, mający na celu obronę przed islamem. Belloc w istocie rzeczy uważał, że wyprawy krzyżowe były od początku zbyt małe liczebnie i raczej kiepsko dowodzone, choć często wielce heroiczne. Ich ostateczna klęska z ręki Saladyna pod Hattin w 1187 uznawana jest przez pisarza za jedną z najważniejszych bitew w historii świata, ponieważ potwierdziła muzułmańskie władztwo nad dużym obszarem świata, którego większość nadal kontroluje.
W przeciwieństwie do Stanleya Jakiego, Belloc nie uważał, by w samej teologii islamskiej istniało coś, co nie pozwoliło islamowi jako takiemu stać się ważną potęgą industrialną czy militarno-technologiczną. To, że taka jego transformacja nigdy nie doszła do skutku, było dla Belloca zaledwie zbiegiem okoliczności, podczas gdy dla Jakiego fakt ten był zakorzeniony w relacji pomiędzy absolutnym pojęciem woli boskiej a konsekwentnym zaprzeczaniem trwałym wtórnym przyczynom. Wściekłość współczesnego islamu jest zdaniem Jakiego wywołana w większości jego niemożnością zmodernizowania się o własnych siłach. Większość broni i wyposażenia będących w posiadaniu państw muzułmańskich jest nadal zagranicznej produkcji, zazwyczaj gorszej jakości i kupiona za pieniądze pochodzące ze sprzedaży ropy. “Nowa” broń, którą islam zaprezentował 11 września 2001 roku, jest swoistym fanatycznym pragnieniem użycia każdej dostępnej formy terroru, nawet kosztem życia jednostek, uważanych często za „męczenników”, ponieważ zabijają niewiernych. Ta metoda nie wymaga wielkiej technologii, a Zachód posiada nikłe wyposażenie moralne, którym mógłby na taką taktykę odpowiedzieć. W istocie zarówno Arystoteles, jak i Machiavelli zauważyli, że jeśli ktoś nie boi się o własne życie, bardzo trudno jest go powstrzymać. Żaden z nich nie myślał jednak o poświęcaniu życia specjalnie dla tego celu. W gruncie rzeczy w historii Zachodu islam budził zawsze swego rodzaju przerażenie w sercach tych w pobliżu jego granic, których miał właśnie zaatakować, lub w sercach tych, którzy musieli żyć pod jego panowaniem. Belloc odnosi się do tego zjawiska:
„Skoro tak się rzeczy mają, powrót islamu, możliwość powrotu terroru, pod którym żyliśmy przez wieki, i ponownej walki naszej cywilizacji o życie, przeciwko temu, co było jej największym wrogiem przez tysiąc lat, wydaje się istną fantazją. Kto w świecie mahometańskim potrafi dziś wytwarzać i obsługiwać skomplikowane urządzenia, dzieki którym religia islamska mogłaby odgrywać równorzędną do innych rolę we współczesnym świecie?”.
Pytanie wydaje się dziś mniej retoryczne, ponieważ liczby ostatecznie mają znaczenie, podobnie jak ma znaczenie chęć ludzi do umierania przy użyciu nowoczesnej maszynerii – takiej jak zwyczajne samoloty pasażerskie – dla dokonania czegoś, co oni uważają za misję religijną (choćbyśmy się nie wiem jak starali nazywać to po prostu „terroryzmem” bez przyczyny). Prawdą jest również, że ten terroryzm, lub jego groźba, jest dziś obecny wszędzie. Jak dotąd w każdym razie, niewiele dostrzegliśmy w islamie wysiłków w kierunku kontrolowania jego własnych „terrorystów” albo współczucia wobec cierpiących z ich powodu, czy zmuszonych do obrony przed nimi.
Nienawracalność islamu prowadzi nas do kilku być może radykalnych refleksji. Wśród chrześcijan znane jest powiedzenie, że krew męczenników jest nasieniem dla wiary. Istniało wielu chrześcijańskich męczenników z powodu islamu, przez wieki i obecnie. Jak w przypadku rzezi Ormian przez Turków, zawsze pojawia się jakieś usprawiedliwienie – chrześcijanie bluźnili na Allacha – w pewnym sensie. Według islamskich kategorii bluźnierstwem jest już samo istnienie chrześcijaństwa, skoro upieramy sie przy prawdzie inkarnacji, że Bóg stał się człowiekiem. To historyczne męczeństwo miało jednakże niewielki lub żaden wpływ na nawrócenia czy choćby uznanie prawdy, często nawet przez nas samych.
Ponadto mamy równoległe zjawisko muzułmańskiego męczeństwa, czy to w przypadku ludzi, którzy w imieniu Allacha zabijają się w samobójczym ataku na kościół na Filipinach, giną podczas zabójstwa francuskich Trapistów, którym poderżnięto gardła w Algierii w wigilię, lub są pilotami wlatującymi w wieże World Trade Center. W jakimś podstawowym sensie ci zabójcy są przedstawiani jako męczennicy. Nie jest też tak, że pojęcie „świętej wojny” jest nieznane islamowi. Niezależnie od tego, jak mocno Kościół upierałby się przy tym, że takich działań nie można uznać za usprawiedliwione, w opinii przynajmniej części środowisk muzułmańskich ci ludzie uważani są za prawdziwych męczenników, próbujących bronić lub propagować religię i dlatego uznaje się ich za godnych Allacha. Kiedy usiłujemy sprzeciwiać sie takiemu stanowisku w oparciu o, powiedzmy, naturalne kategorie prawne, dowiadujemy się, że nasz sposób prowadzenia dyskursu jest sam w sobie obcy wobec tego, za co uważa siebie samego większość świata islamu. Fundamenty naszej argumentacji uznaje się za nieważne. Belloc uważał, że islam rozpoczął się jako herezja i stał się nową religią, w aspekcie kulturowym, gdy musiał zrelacjonować i wyjaśnić swoje sukcesy na polu bitwy. Tymi oszałamiającymi sukcesami bitewnymi trzeba było jakoś administrować. „Mahometanizm był herezją: ten ważny punkt należy zrozumieć przed pójściem dalej. Rozpoczął się jako herezja, nie jako nowa religia. Nie był pogańskim przeciwieństwem Kościoła: nie był obcym wrogiem. Był perwersją doktryny chrześcijańskiej. Jego witalność i wytrzymałość wkrótce nadały mu pozorów nowej religii, lecz ci, którzy żyli w czasach jego powstawania, widzieli go takim, jakim był – nie zaprzeczeniem poglądu chrześcijańskiego, lecz jego adaptacją i wypaczeniem”. Jak zauważa większość uczonych, zrąb tego, co zaczerpnął islam z objawienia, pochodzi raczej z judaizmu aniżeli z chrześcijaństwa. Islam zatrzymał większość z tego, co chrześcijaństwo ma wspólnego z judaizmem – transcendencję Jahwe, stworzenie, boską sprawiedliwość i karę, oddanie ludzi dla Boga.
Jednakże islam nie był taki jak arianizm i inne wczesne herezje. Wyłonił się z wykluczenia starożytnego świata chrześcijańskiego. Chrystus nie był dla niego Bogiem, lecz raczej ludzkim prorokiem. To jednoznaczne zaprzeczenie podstawowej zasady chrześcijaństwa. „Zaprzeczając inkarnacji, odrzucono również całą sakramentalną strukturę. On (muzułmanin) odmówił uznania Eucharystii, z jej Realną Obecnością; skończył z poświęceniem Mszy, a tym samym z instytucją specjalnego kapłaństwa. Innymi słowy, jak wielu innych pomniejszych heretyków, oparł swą herezję na fundamencie prostoty”. Odprawianie mszy czytanej, choć rzadko się na nią uczęszcza, jest zabronione w Arabii Saudyjskiej, nawet prywatnie, a w innych krajach, nawet gdy nie jest zabronione, często się je ogranicza i tępi za pomocą różnych działań formalnych i nieformalnych. „Wolność religii” nie jest koncepcją wynikającą naturalnie z teorii islamu, lecz jest ideą zachodnią, i to głównie współczesną ideą zachodnią. W islamie sama praktyka wolności religijnej jest uważana za przykład niepodporządkowania się Allachowi, nawet tam, gdzie pozwala się funkcjonować kilku kościołom niemuzułmańskim.
Belloc uważał, że islam gwałtownie się rozprzestrzenił z bardzo dobrego powodu: takiego, że „wygrywał bitwy”. Ten sukces powinien dawać do myślenia współczesnym pacyfistom, ale zazwyczaj tak się nie dzieje. Jednak nazywanie islamu religią „prostoty” jest, zdaniem Belloca, raczej komplementem. Zauważa on, że islam uwolnił wielu ludzi ze skomplikowanych oków lichwy, uwolnił ich od prawników. Uwolnił niewolników, jeżeli tylko przyjęli islam, i zbratał ich z systemem. Braterstwo wiary jest nadrzędne w stosunku do innych relacji. Belloc odróżnia charakter początkowej ekspansji islamu na Bliskim Wschodzie od ekspansji w krajach Persów i Mongołów – w obszarze od Mezopotamii po Indie i Wschodnie Cesarstwo Rzymskie. „Jednolitość usposobienia, która jest znakiem społeczeństw azjatyckich, zareagowała od razu na tę nową ideę jednej, bardzo prostej, personalnej formy rządu, usankcjonowanej przez religię i sprawującej władzę teoretycznie absolutną z jednego centrum”. To z tych podbojów islam poznał grecką filozofię i inne kultury, które stały się źródłem znacznej części jego nauki i sztuki. „Islam był tą jedyną herezją – napisał Belloc – która prawie zniszczyła chrześcijaństwo poprzez jego własną uprzednią wyższość materialną i intelektualną”.
Wiele się mówi o „tolerancji” w islamie, szczególnie dla religii księgi. Jednak ta tolerancja często oznaczała zwyczajną niemożność zmiany dużych podbitych społeczeństw w krótkim czasie. Belloc uważał, że „muzułmański charakter nie miał w sobie tolerancji. Przeciwnie, był fanatyczny i żądny krwi. Nie czuł szacunku czy choćby ciekawości wobec tych, od których się różnił. Był absurdalnie próżny w odniesieniu do siebie, traktując wysoką chrześcijańską kulturę z pogardą. Uważa ją za taką nawet dzisiaj”. Praktyczny kompromis w tej sytuacji oznaczał zgodę na pozostanie chrześcijan [na zajętych przez islam terenach], lecz w ściśle wyznaczonych rejonach i ograniczonej liczbie zawodów, które mieli prawo wykonywać. Musieli płacić daninę. Wielu zostało stopniowo wchłoniętych przez islam.
V
To świadectwo zwartości islamu, jego zamkniętej natury, jego pozostawania sobą należało, zdaniem Belloca, rozpatrzeć szczegółowo. Była to „najgroźniejsza ze wszystkich herezji”. Pytanie brzmi: dlaczego przetrwała? „Miliony współczesnych ludzi białej cywilizacji – to znaczy cywilizacji Europy i Ameryki – zapomniały wszystko o islamie”. Tak można było napisać w roku 1938, ale nie w 2003. Teraz należy zapytać nie tylko o to, „dlaczego przetrwał”, ale „dlaczego tak rozkwitł?”. Należy uznać, że Belloc był tym, który przewidział problem: „Jest to w rzeczywistości najgroźniejszy i najbardziej wytrwały wróg, którego miała dotąd nasza cywilizacja, i w każdej chwili może się stać w przyszłości równie wielkim zagrożeniem, jakim był w przeszłości”. Nasza współczesna kultura ani współczesny Kościół nie pozwalają dziś na taką szczerość.
Zazwyczaj, uważał Belloc, herezje początkowo oddziałują na ludzi, a potem ulegają osłabieniu i ostatecznie znikają. Z islamem tak się nie stało. Nawet gdy bywał pokonany, pozostawał silny liczebnie i mocny w swoich przekonaniach. Czym zatem islam się różni od innych religii? Niektórzy ludzie Zachodu mówią, że dzieje się tak, ponieważ jest prosty, oparty na sprawiedliwości i poprawił chrześcijaństwo. Belloc sądził, że ten argument się nie sprawdza, ponieważ każda herezja twierdzi to samo, tym niemniej wszystkie zniknęły, a islam nie (98). Historycznie patrząc, stale zdobywał nowych rekrutów: Turków, Mongołów. „Przyczyny jego witalności są bardzo trudne do odnalezienia i być może nie da się ich odkryć. Ja sam przypisywałbym to w jakimś stopniu temu, że mahometanizm, będąc zjawiskiem z zewnątrz, herezją, która nie powstała wewnątrz społeczności chrześcijańskiej, lecz poza jej granicami, zawsze posiadał zaplecze liczebne, dopływ nowych ludzi odświeżających jego energię. Jednak to w pełni nie wyjaśnia sprawy”. Dziś, jak podejrzewam, islam zdobywa nowych rekrutów głównie dzięki rozrostowi swych własnych społeczności, które wypełniają próżnię pozostawioną przez niską stopę urodzeń na Zachodzie. Krucjaty nie rozdzieliły islamu geograficznie. Belloc utrzymywał, że gdyby krucjaty (1095-1200) odcięły Afrykę od Azji, islam mógłby osłabnąć. To interesujące, jak wielu zwolenników okupacji Iraku używa dziś tej teorii o potrzebie podzielenia islamu i w efekcie osłabienia jego siły geopolitycznej.
Jednakże Belloc utrzymywał również, że choć islam opiera się na wojsku, posiada także siłę kulturową. „Mahometanizm odniósł sukces nie dlatego, że oferował coś bardziej satysfakcjonującego w kategoriach filozoficznych i moralnych, lecz, jak już powiedziałem, dzięki zaoferowaniu wolności niewolnikom i dłużnikom oraz skrajnej prostocie, która zadowoliła nieinteligentne masy, skonfundowane z powodu tajemnic nieoddzielnych od głęboko intelektualnego życia katolicyzmu i od radykalnej doktryny inkarnacji”. Tego poglądu nie podziela Eric Voegelin, który twierdził, że podatność zachodnich chrześcijan na nowoczesną ideologię wynikała z praktycznej niewiary wielu chrześcijan w ostateczny, transcendentalny cel ich religii. Belloc w gruncie rzeczy dostrzegał związek pomiędzy upadkiem krucjat i wzrostem nowoczesnej Europy, która początkowo zwróciła się ku sobie samej, nim wynalazła technologiczne środki dla ominięcia krajów islamskich – odkrywając Amerykę i morską drogę do Azji. Belloc twierdził nawet, że sukces Reformacji po części był rezultatem porażki polityki katolickiej i papieskiej w krucjatach. Książka Belloca na temat wypraw krzyżowych stanowi jedną z najostrzejszych analiz nieudanego przedsięwzięcia. „Gdyby siły krzyżowców pod koniec pierwszej wyprawy były trochę liczniejsze, gdyby zdobyły Damaszek oraz szereg miast na granicy pustyni, cała historia świata uległaby zmianie. Świat islamu zostałby przecięty na dwoje i jego Wschód nie byłby w stanie zbliżyć się do Zachodu.” Północna Afryka, stare ziemie rzymskie, nie zostały odzyskane. „Ponieśli klęskę… ale stworzyli nową Europę.” Reformacja wydarzyła się z powodu słabości centrum.
Belloc był jednakże najbardziej świadom tego, że chrześcijaństwo, w przeciwieństwie do islamu, nie utrzymało swojej wewnętrznej spójności, swojej wiary. „Chrześcijańska Europa jest i powinna być z natury jedna, lecz zapomniała o swej naturze poprzez zapomnienie o swej religii”. Belloc powiązał tę utratę wewnętrznej spójności Zachodu z szansą ponownego wzrostu islamu. To właśnie bagatelizowanie wartości religii na Zachodzie spowodowało po części niemożność lub niechęć zrozumienia atrakcyjności islamu wynikającej z jego wewnętrznej spoistości. „Zawsze wydawało mi się możliwe lub nawet prawdopodobne – napisał Belloc – że nastąpi odrodzenie islamu i że nasze dzieci lub wnuki będą świadkami odnowienia się tych straszliwych zmagań pomiędzy kulturą chrześcijańską a jej największym przez ponad tysiąc lat przeciwnikiem. Przyszłość przychodzi zawsze jako niespodzianka, jednakże na polityczną mądrość składają się próby przynajmniej częściowego określenia, czym ta niespodzianka może być. Mnie osobiście trudno jest nie wierzyć w to, że najbardziej niespodziewanym wydarzeniem przyszłości będzie powrót islamu. Z racji tego, że religia jest korzeniem wszelkich ruchów i zmian politycznych i ponieważ mamy do czynienia z wielką religią sparaliżowaną fizycznie, lecz intensywnie żywą moralnie, jesteśmy w stanie niestabilnej równowagi, która nie może pozostać niestabilną na stałe.
To ciekawe, że chociaż islam przebił sie z powrotem na czoło naszej świadomości, nie chcemy widzieć tego powrotu jako zjawiska religijnego wyjaśnionego w kategoriach samego islamu.
Jak powinniśmy oceniać te sugestywne refleksje Belloca? Rozprzestrzeniony na pół świata islam jest podzielony na wiele „narodów”, chociaż pojęcie nacjonalizmu nie jest ideą islamską. Centralne organa Kościoła wydają się być przeciwne jakimkolwiek radykalnym działaniom wobec zagrożenia islamskiego, preferując dyplomację i niezdecydowane odnotowywanie kolejnych, licznych ataków na chrześcijan na świecie. To ciekawe, że kilku watykańskich urzędników jako przyczynę nieużywania siły podało obawę przed powstaniem islamskim i potencjalnym terrorem, jaki może on zasiać wszędzie na świecie. Mają rację, zagrożenie jest realne. Normalnie taki pogląd stanowiłby argument za uczynieniem czegoś w związku z problemem, dopóki jeszcze możemy, zanim wydarzy się coś bardziej przerażającego – szczególnie jeśli problem leży w samym islamie i jego niemożności zaakceptowania normalnych, pokojowych struktur społecznych. Dziś niemal wszystkie pomniejsze wojny na świecie posiadają jakiś islamski komponent.
Wewnątrz islamu istnieją różne szkoły interpretacji, od dobrze finansowanych ekstremistów reprezentujących wahabizm w Arabii Saudyjskiej, do bardziej łagodnych wersji szyickich. Geopolitycy i teolodzy twierdzą, że skoro naprawdę nie mamy wspólnej filozofii, musimy szukać sposobów reinterpretacji islamu w nim samym, używając jego tekstów i tradycji do złagodzenia zapędów ekstremistów, którzy dostrzegli właśnie teraz szansę ustanowienia muzułmańskiej dominacji nad światem. Na pierwszy rzut oka wydaje się to niedorzeczne. Ale, jak stwierdził Belloc, niespodzianki się zdarzają, by wymienić w pierwszej kolejności samo powstanie islamu, chrześcijaństwa czy judaizmu. To sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, czy nie istnieje przypadkiem coś obiektywnego, co można by w końcu powiedzieć o realności historii zbawienia.
Dla katolików w szczególności oceny Belloca stały się otrzeźwieniem. Żył przed „ekumenizmem”, ale z pewnością zastanawiał się nad jego efektywnością w przypadku islamu, jakkolwiek mądrym politycznie byłoby postępowanie wzorowane na filozofach islamskich i niewspominanie o żadnych prawdach poza Koranem. „Misjonarski wysiłek nie ma na islam żadnego dostrzegalnego wpływu” – podsumował Belloc.
Islam nadal hurtowo nawraca pogańskich dzikusów. Przyciąga nawet od czasu do czasu jakichś europejskich ekscentryków, wkraczających na jego łono. Lecz muzułmanin nigdy nie stanie się katolikiem. Żaden odłam islamu nie porzuca nigdy jego świętej księgi, jego kodu moralnego, jego zorganizowanego systemu modlitw, jego prostej doktryny. W tym świetle, powiada Belloc, każdy, kto dysponuje wiedzą historyczną, zmuszony jest pytać samego siebie, czy nie powinniśmy widzieć w przyszłości wyłonienia się przeciwnika w postaci muzułmańskiej siły politycznej i odnowienia dawnej presji islamu wobec chrześcijaństwa.
To słowa mocne i historycznie prawdziwe. Również dziś uderzają nas jako prorocze. W czasach Belloca niewielu zwracało nań uwagę. Żaden muzułmanin nie odszedł od wiary. Żaden nie porzucił księgi i jej rytuałów.
Na zakończenie trudno mi jest nie być wdzięcznym owej „zdecydowanie nienawracalnej” religii, radykalnemu islamowi, za to, że nas przebudził. Może być tak, że wszystkie nasze studia, wszystkie nasze troski o zachodnią ideologię i władzę, mogły być źle umiejscowione. Tym, na co powinniśmy byli zwracać uwagę, są nasze dusze i to, co stanowi najlepsze wyjaśnienie naszej egzystencji i przeznaczenia. Islam ma inną duszę i inne przeznaczenie, które chce rozprzestrzenić swymi własnymi sprawdzonymi metodami po krańce świata – to idea, którą prawdopodobnie zaczerpnął, o ironio, z końcowych słów Ewangelii Mateusza.(p)
Tłum. MP/PJ