Ideolodzy i bojówkarze dżihadyzmu: Osama Bin Laden (cz. 3)

Sławosz Grześkowiak

Skierowanie w 1996 r agresji bin Ladena na USA, czyli tzw. „wroga dalekiego” stanowiło część jego strategii zmierzającej do odbudowania kalifatu.

Uznawał, że stojący na przeszkodzie tzw. „wróg bliski”, czyli świeckie rządy w krajach muzułmańskich, ale również saudyjski, nie mają prawa bytu bez amerykańskiej pomocy.

Należało więc, jak mówił, uciąć głowę, żeby odpadła reszta. Późniejsze oświadczenie Al-Kaidy porównywało tę walkę do ścięcia całego pnia drzewa zamiast zrywania po kolei liścia po liściu.

Naturalnym celem islamskiego globalnego dżihadu jest oczywiście restauracja kalifatu, którego jednym z podstawowych warunków istnienia jest terytorium w całości kontrolowane przez muzułmanów wyznających pierwotną, najczystszą, czyli prawdziwą, postać islamu. Z początku mógłby on obejmować niewielkie terytorium, lecz z czasem zdobywać kolejne tereny z ostatecznym obszarem ograniczonym powierzchnią kuli ziemskiej.

W pierwszej wersji bin Ladena rdzeniem kalifatu miał być Półwysep Arabski, w szczególności jego rodzinny Jemen. Spodziewał się, że jako potomkowi mieszkańców tego kraju będzie mu łatwiej skłonić rodaków do współpracy. Kooperacja z nimi miała miejsce głównie w latach 80′, kiedy to zaangażował się w pomoc dżihadystom zwalczającym komunistów w Jemenie Południowym. Walki trwały jeszcze po 1990 r. – kiedy południe zjednoczyło się z północą tworząc Republikę Jemenu, akcje inspirowane przez bin Ladena wciąż wybijały „niewiernych komunistów”.

Ale dostało się również Amerykanom. I to jeszcze przed oficjalnym „wypowiedzeniem” im wojny przez Al-Kaidę. Eksplozja bomby w 1992 r. w hotelu, gdzie nocował wojskowy personel zaangażowany w somalijski konflikt, była 6 lat później tłumaczona przez Osamę jako lekcja dana Stanom Zjednoczonym, żeby ze swoimi militarnymi bazami trzymały się z dala od Jemenu.

Wizja ustanowienia tu dżihadystycznego centrum otworzyła się jeszcze w 1994 r. wraz z wybuchem wojny domowej w tym kraju. Ze względu na jego położenie oraz górzysty teren mógł stanowić doskonały ośrodek skąd starano by się wyprzeć z całego półwyspu wszelkie „nieislamskie wpływy Żydów, Krzyżowców, komunistów i ateistów”.

Przekonanie o możliwości powalenia na kolana największego światowego imperium brało się z prostej analogii. Jedno z supermocarstw, Związek Sowiecki, właśnie upadło, za sprawą gospodarczego wyczerpania, między innymi z powodu jego zaangażowania w Afganistanie. To samo miałoby się stać z Amerykanami. Ich oraz cały Zachód nazywał Osama „złodziejami naszej ropy” i wzywał do ataków, żeby powstrzymać „największą grabież w historii”.

Jednoczesne odcięcie USA od dostaw ropy z krajów arabskich oraz dżihadystyczne ataki miałyby wstrząsnąć amerykańską gospodarką, a w dalszej kolejności pozbawić świat zaufania do niej. W konsekwencji nastąpiłby odpływ kapitału oraz inwestycji, co przyśpieszyłoby upadek Stanów Zjednoczonych. Bez ich wsparcia rządy w krajach muzułmańskich nie miałyby szans na przeżycie. Droga do kalifatu stanęłaby otworem.

Był 7 sierpnia 1998 roku, rocznica przybycia amerykańskich oddziałów do Arabii Saudyjskiej. Al-Kaida uderzyła niemal jednocześnie: ambasady amerykańskie w stolicach Kenii oraz Tanzanii wyleciały w powietrze. Łącznie zginęły 324 osoby, w tym 13 Amerykanów, a ponad 4,6 tys. wszystkich zostało rannych. Wartość głowy Osamy wyceniono na 5 mln dolarów. W serii wielu wywiadów udzielonych prasie ze swoich afgańskich kryjówek bin Laden usiłować poddać w wątpliwość powiązania z afrykańskimi zamachami, niemniej jednak wyrażał się o nich z pełnym uznaniem.

Warto teraz przypomnieć sobie słowa Mohammeda Abd al-Salama Faradża, odpowiedzialnego za zamach z 1981 r. na egipskiego prezydenta Anwara as-Sadata. Uważał on wtedy, blisko 20 lat wcześniej, że trudno jest walczyć o ustanowienie państwa islamskiego, jeśli media należą do niewiernych oraz do zdeprawowanych muzułmanów. Bin Laden telewizji nie stworzył, ale wkrótce udało mu osiągnąć tyle, że w świat poszła wieść, że muzułmanów należy traktować poważnie.

W spektakularnych atakach zaczęli ginąć nie tylko potencjalnie winni w oczach islamistów wrogowie, ale również niczego nie przeczuwający cywile. Te sensacyjne wydarzenia, na miarę hollywoodzkich produkcji, miały odtąd zawładnąć widzami Zachodu i całego świata.

11 września 2001 r., o godzinie 8:46 rano pierwszy Boeing 767 uderzył w północny wieżowiec World Trade Center w Nowym Jorku. O 9:03 tak samo został trafiony południowy budynek. Oba w ciągu niecałych dwóch godzin zapadły się, zamieniając w stertę gruzów. O godzinie 9:37 Boeing 757 trafił w Pentagon w stanie Wirginia. Ostatni, czwarty samolot nie dotarł do celu rozbijając się niedaleko Shanksville w Pensylwanii.

Śledztwo wykazało, że porwań dokonało 19 terrorystów islamskich zorganizowanych przez Al-Kaidę. Łącznie w zamachach zginęło prawie 3 tysiące ludzi, a kilka tysięcy następnych stało się ofiarami chorób, często śmiertelnych, spowodowanych wdychaniem toksycznych gazów powstałych w miejscu katastrofy.

Natychmiast następnego dnia wyznawcy Allaha podjęli próbę dezinformacji tak skutecznej, że po dziś dzień żyje ona własnym mitycznym życiem. Saudyjski dziennik „Al-Hajat” opublikował wtedy oświadczenie rzecznika talibów Abdela Haye Motmaina: „Za tymi zamachami nie stoi Osama bin Laden, są one dziełem organizacji rządowych dużo ważniejszych i o lepszej strukturze niż talibowie, którzy nie mają środków na przeprowadzenie tego typu zamachów”.

W ten sposób zrodziło się w świecie muzułmańskim przekonanie, że w dniu ataku do pracy w WTC nie przyszedł żaden Żyd. Oświadczenie samego bin Ladena o jego odpowiedzialności za zamach, pięć lat później, niczego już nie zmieniło. Mit żyje nadal.

Natychmiastowa reakcja prezydenta George’a Busha doprowadziła w ciągu kilku miesięcy do obalenia władzy talibów w Afganistanie oraz rozbicia wielu kryjówek Al-Kaidy. W wyniku tego kierownictwo ugrupowania przeniosło się do Pakistanu, jednak odtąd miejsce pobytu bin Ladena nie było już takie jasne. Nastąpiło zdecentralizowanie organizacji i Al-Kaida przeistoczyła się w sieć luźno powiązanych ze sobą komórek, zdolnych do szerzenia terroru przez następne lata. Szkoleniowe obozy częściowo zastąpił coraz powszechniejszy internet, aktywując potencjalnych dżihadystów niemal na wszystkich kontynentach. Tak m.in. stało się w roku 2004 w Madrycie oraz Londynie w 2005 r., gdzie dokonano krwawych zamachów na cywilach.

Poszukiwania „naczelnego agitatora” wciąż trwały, a za jego głowę rząd USA oferował 25 mln. dolarów. Nie znalazł się nikt chętny na taką nagrodę, za to od samego bin Ladena wpłynęła w 2004 r. do Europy zgodna z naukami koranicznymi propozycja zawarcia przymierza, uwarunkowana przejściem jej mieszkańców na islam. Tę samą ofertę otrzymała dwa lata później Ameryka. W zamian fala terroru nękająca Zachód miałaby być powstrzymana. Brak reakcji oczywiście sankcjonował dalszą działalność Al-Kaidy, jako awangardy islamu.

Pod wpływem m.in. Stanów Zjednoczonych finanse bin Ladena i jego organizacji znacznie podupadły, zwłaszcza w 2009 r., jednak organizacja nadal była zdolna do podejmowania dużej aktywności. W 2010 r. trzon Al-Kaidy stanowiło około 200-300 członków przebywających na terenach plemiennych w północno-zachodnim Pakistanie. Osama razem z Ajmanem az-Zawahirim przewodzili Madżlis as-Szura, czyli Radzie Konsultacyjnej, a tej z kolei podlegały komitety: wojskowy, polityczny, religijno-ideologiczny i medialny.

W tamtym czasie jednak nie było absolutnej pewności co do tego, czy Osama rzeczywiście żyje. Krążyły różne teorie dotyczące jego śmierci. Mógł umrzeć w 2003 lub 2007 roku z powodu niewydolności nerek, a nawet zginąć już w grudniu 2001 r. w wyniku amerykańskich bombardowań Tora-Bora. Pościg mimo to trwał. Brano przede wszystkim pod uwagę Afganistan, Pakistan, Iran i Sudan. Za pomocą zdjęć satelitarnych wysokiej rozdzielczości kawałek po kawałku przeczesywano prawdopodobne miejsca jego ukrycia, starając się znaleźć domy podobne do takich, w jakich dotychczas zwykł mieszkać.

Terrorysta nadal dawał o sobie znać i wciąż groził światu. Jego ostatnie wystąpienie katarska telewizja Al-Jazeera wyemitowała 21 stycznia 2011 r. Lider Al-Kaidy straszył Francuzów zabiciem porwanych w Nigrze ich rodaków, jeśli Paryż nie wycofa swych wojsk z Afganistanu.

Operację „Geronimo” przeprowadzono w nocy z 1 na 2 maja 2011 r. Osama bin Laden mieszkał przez nikogo nie niepokojony, wraz ze swoimi żonami i dziećmi, niedaleko akademii wojskowej w Abbottabadzie na północ od stolicy Pakistanu, Islamabadu. Nie korzystał z internetu. Ze swoimi współpracownikami wymieniał informacje za pomocą pendrivów. Został zabity na miejscu przez komandosów z Navy Seals, a jego ciało przetransportowano na pokład lotniskowca USS „Carl Vinson” przebywającego na Morzu Arabskim. Zwłoki wrzucono do wody w nieujawnionym miejscu.

Hamza bin Laden

Hamza bin Laden

Kilka lat później, w 2015 r. jeden z synów Osamy, Hamza bin Laden wezwał muzułmanów do prowadzenia świętej wojny przeciwko Zachodowi. Wkrótce wyraził też wolę pomszczenia śmierci swojego ojca. I kiedy w Europie maszerowano w pochodach z hasłami „Je suis Charlie”, Hamza w lipcu 2016 r. wygłosił w swoim wystąpieniu hasło:
„Wszyscy jesteśmy Osamami”.

 

 

Sławosz Grześkowiak – historyk, filolog angielski oraz absolwent Studium Literacko-Artystycznego UJ. Interesuje się islamem oraz terroryzmem islamskim.

Bibliografia:
• Gunaratna Rohan, Oreg Aviv, The Global Jihad Movement
• Izak Krzysztof, Leksykon organizacji i ruchów islamistycznych
• Kepel Gilles, Jihad. The trail of political islam
• Lacey Jim, The Canons of Jihad
• Raufer Xavier, Atlas radykalnego islamu
• Springer R. Devin, Regens L. James, Edger N. David, Islamic Radicalism and Global Jihad
www.youtube.com
www.youtube.com We are all Osama

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign