Jan Piotrowski
Polskie media dość obszernie relacjonują wyścig do Białego Domu pomiędzy Hillary Clinton i Donaldem Trumpem, niemal zupełnie jednak pomijając kwestię ich stosunku do islamu.
Wiemy jeszcze co nieco o tym, co o muzułmanach myśli Trump, natomiast działania Clinton na polu relacji administracji Obamy z islamem są w głównych polskich mediach – z lewej, ale co dziwniejsze, również z prawej strony – białą plamą. Nie tak dawno ukazał się na przykład w „Do Rzeczy” felieton Szewacha Weissa*, który napisał niemalże agitkę wyborczą pani Clinton, porównując ją do wizjonerki Margaret Thatcher.
Weiss, były ambasador Izraela w Polsce i poseł do Knesetu, powinien wiedzieć, wydawałoby się, że po Hillary Clinton może się spodziewać raczej sympatii do Hamasu, niż do jego ojczyzny. Ale napisał tylko tyle, że „stała wówczas na czele Departamentu Stanu„ i że „republikanie z pewnością będą te rany rozdrapywać” – odnosząc się do tragedii w Benghazi (o której poniżej).
Amerykańskie główne media też przemilczają te kwestie, lub wybielają działania Clinton (za wyjątkiem może Fox News). Prawicowy internet w USA jest jednak pełen faktów, które całkowicie dyskwalifikują byłą sekretarz stanu.
Dlaczego?
Przede wszystkim, zasłużyła się w dziedzinie tłumienia wolności słowa ręka w rękę z islamistami. W ramach tak zwanego Procesu Stambulskiego promowała zawzięcie rezolucję 16/18 ONZ, zredagowaną pod presją Organizacji Współpracy Islamskiej (OIC), zmierzającą w swej istocie do penalizacji „obrażania” islamu.
Podobnie jak Barack Obama, popiera amerykańskich islamistów, promowała ekstremistyczne organizacje typu CAIR czy ISNA – z wzajemnością. Regularnie spotykała się z amerykańskimi zwolennikami Bractwa Muzułmańskiego i ekstremistami, takimi jak szef Muslim Public Affairs Council Salam al-Marayati. Była zwolenniczką formalnych kontaktów rządu z Bractwem.
Jest w dużej mierze odpowiedzialna za śmierć ambasadora Stevensa w Benghazi, bowiem Departament Stanu nie reagował na prośby konsulatu o wzmocnienie ochrony. Clinton mataczyła w tej sprawie, kłamiąc (wraz z Obamą), że przyczyną ataku była spontaniczna reakcja „ludu” na film „Niewinność muzułmanów” – tymczasem wtedy już wiedziała od CIA, że był to zaplanowany atak dżihadystyczny. Gdy udowodniono jej kłamstwo, odpowiedziała: „A jakie to ma teraz znaczenie?!”.
Pojawiły się również dobrze udokumentowane oskarżenia, że Departament Stanu próbował zatrudnić do ochrony konsulatu w Benghazi zwolenników Al-Kaidy.
Jej doradczyni podczas kierowania Departamentem Stanu, Huma Abedin, jest blisko z Bractwem związana poprzez koligacje rodzinne. Poza tym Abedin, pracując dla rządu, jednocześnie była zatrudniona w prywatnej fundacji Clintonów.
Stanowczo wspierała prezydenta Egiptu Mohameda Morsiego – skrajnego islamistę z Bractwa. Była przeciwna jego obaleniu przez ludową rewoltę Egipcjan (wspartych potem przez wojsko). Egipcjanie na placu Tahrir wznosili transparenty „Obama wspiera terrorystów”.
Wiele z tych spraw można prawdopodobnie przypisać prywatnym interesom obojga Clintonów i ich związkom z prominentami z krajów muzułmańskich. Jak ujęła to kiedyś w liście do piszącego te słowa Katherine Gorka z think-tanku Westminster Institute: „Clintonowie od dawna chodzą do łóżka z szejkami z Bahrajnu czy Kataru”. Kraje arabskie przekazały wiele milionów dolarów na rzecz Clinton Foundation.
Wygląda na to, że zwycięstwo Hillary Clinton w wyborach prezydenckich może być dla Stanów Zjednoczonych – w kontekście relacji amerykańsko – islamskich – wręcz niebezpieczne.
————–
* „Hillary Clinton i moc Żelaznej Damy”. Tekstu nie można znaleźć na www tygodnika „Do Rzeczy”.