Ewa Glubińska
„Widmo rewolucji krąży po świecie” powiedział kiedyś klasyk. Teraz jednak to nie jest rewolucja, a coś w rodzaju społecznego buntu, który tli się przez długi czas, a potem wybucha z błahych pozornie przyczyn.
W ostatnich latach takich miejsc było i jest całkiem sporo: Hiszpania i Grecja, Egipt i Tunezja, USA, Brazylia i Chile. Najbardziej jednak niezwykłym protestem jest chyba ten z placu Taksim w Istambule. A właściwie demonstracje z parku Gezi. Jest on niecodzienny przez swoich uczestników oraz społeczne, polityczne i międzynarodowe konteksty. Przede wszystkim zaś zaprzeczenie wszelkich stereotypów, jakie funkcjonują w Europie i świecie na temat Turcji.
Kontekst I: Silny premier, hidżab i feministki
Premier Erdogan, z przekonań zajadły konserwatysta, wzorem całej reszty europejskiej prawicy, tęsknym wzrokiem patrzy w stronę autorytarnego (czy, jak to się określa dla lepszego wrażenia-„silnego”) państwa. Frustrację premiera wywołują następujące składniki rzeczywistości: portale społecznościowe, a właściwie internet jako taki, feministki, ruchy równościowe i LGTB, ekolodzy, liberałowie, zwolennicy Zachodu i wolnych mediów, mniejszości etniczne. Ponieważ dodatkowo Turcja to państwo muzułmańskie, powszechne s działania takie, jak: aresztowania wśród dziennikarzy, cenzurowanie internetu, postępowania karne przeciwko intelektualistom, wypychanie kobiet z życia publicznego wywołały oskarżenia, podejrzenia i zarzuty o plany islamizacji świeckiej dotąd Turcji, która na dodatek jest wieczną kandydatką na członka europejskiej wspólnoty. Rzeczywiście premier Turcji ma dość tradycyjne ideały: faceci rządzą, modlą się w meczetach i pracują, a kobiety wracają do hidżabu (nazywanego w Turcji turbanem), domu i rodzenia dzieci.
Walka z hidżabem stała się dla tureckich organizacji kobiecych równoznaczna z walką z opresyjnym systemem i przeciwko niszczeniu świeckości państwa. Problem tkwi jednak w imperialnym dziedzictwie Turcji. Wszyscy jesteśmy dziećmi imperium powiedziała turecka pisarka Elif Şafak w wywiadzie udzielonym BBC. To ono powoduje, że społeczeństwo Turcji dzieli się na dwie połowy: konserwatywno-islamską, przywiązaną do wizji państwa silnego, odmiennego kulturowo i religijnie od reszty Europy oraz liberalną, której symbolem jest twórca nowoczesnej i świeckiej państwowości Mustafa Kemal Atatürk. Ci pierwsi uważają, że kobiecie przypada tradycyjna rola żony i matki, są przeciwni równouprawnieniu kobiet, zwalczają swobodę obyczajową, prawo do aborcji, wyboru partnera. Ci drudzy chcą demokracji w stylu zachodnim, ochrony praw kobiet, mniejszości etnicznych, religijnych i seksualnych. Jeszcze przed protestami z placu Taksim rząd ogłosił plany wprowadzenia zakazu aborcji i ograniczenia dostępu do środków antykoncepcyjnych, czym wywołał masowe protesty organizacji kobiecych, a nawet demonstracje uliczne. Rządy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju zyskały opinię najbardziej mizoginicznych i homofobicznych w historii Turcji. Liberalni Turcy nie chcą autorytarnej władzy, która pragnie generalnego odwrotu od zasad świeckości państwa, nie prowadzi dialogu ze społeczeństwem, arbitralnie podejmuje decyzje.
Sama sekwencja wypadków prowadząca do wybuchu protestów była jednak zaskakująca. Najpierw na placu Taksim, otaczającym słynny od niedawna park, jak co roku lewicowe organizacje, związki zawodowe i młodzieżówki różnych opozycyjnych partii starły się 1 maja z policją. Niby nic niezwykłego- pierwszomajowe kryteria uliczne odbywają się w większości europejskich miast. Jednak szokująca była reakcja władz. Rzuciły one przeciw demonstrantom siły policyjne, których liczebności nie powstydziłoby się chyba żadne mocarstwo. Do tłumienia demonstracji użyto hektolitrów gazu łzawiącego. Po mieście kursowały potem pogłoski, że do gazu dodano jakichś substancji chemicznych, bo w wyniku jego użycia zginęła 19-letnia dziewczyna. Demonstrantów rozegnano do domów, najbardziej aktywnych aresztowano, Europa głośno wyraziła swoje oburzenie. Wkrótce potem wybuchła sprawa parku Gezi.
Kontekst II: Komunardki i rebelianci
Pod koniec maja ogłoszono plany likwidacji jedynego parku, który ostał się jeszcze w centrum Istambułu i zbudowania na jego miejscu kolejnego centrum handlowego. Nowicjuszowi trafiającemu do tej ogromnej, blisko 15-milionowej metropolii oszałamiająca wydawać musi się ilość znajdujących się w niej hoteli i właśnie centrów handlowych. To pierwsze wrażenie. Jednak następne to zmęczenie tym ogromnym i mało funkcjonalnym molochem. Dlatego też park Gezi, leżący w środku handlowo-turystycznego centrum Taksim, był tradycyjnym miejscem spotkań młodzieży i okolicznych mieszkańców. Niektórzy mówią o nim „serce miasta”. Teraz to miejsce miało przestać istnieć.
Walka o park rozpoczęła się właściwie niewinnie. Grupa studentek i studentów oraz okolicznych mieszkańców przyszła w proteście do parku i pozostała w nim, chcąc przeszkodzić planowanej wycince drzew. Park zajmuje naprawdę niewielką część placu Taksim. Bardziej przypomina duży zadrzewiony skwer. Jest jednak ogrodzony niewysokim murem, co umożliwiło wywieszenie transparentów informujących o akcji protestacyjnej. Wszyscy wiemy, jak to działa. Do parku zaczęły przychodzić tłumy gapiów i zwykłych przechodniów zainteresowanych niecodzienną sytuacją. Telewizja i reszta mediów informowały o tym mało, właściwie to, co można było w nich znaleźć można nazwać dezinformacją. Protestujących nazywano ekologami, choć nie była to prawda, gdyż przebywało tam wielu przedstawicieli różnych organizacji pozarządowych, mających najczęściej na pieńku z obecną władzą. Skąpe informacje medialne nikogo nie dziwiły, gdyż większość niezależnych i antyrządowych dziennikarzy przebywa obecnie w więzieniach. To jeden z zarzutów stawianych Turcji przez społeczność międzynarodową: łamanie praw człowieka oraz likwidowanie niezależności mediów. Rząd turecki raczej się tym nie przejmuje i nie zmienia taktyki absolutnego podporządkowywania sobie mediów. Kiedy więc setki policjantów dotarło do parku z zamiarem wyrzucenia z niego demonstrantów, w tureckiej telewizji pokazywano na przykład program kulinarny czy tamtejszą edycję „Idola”. Jednak wokół parku znajdowało się na tyle dużo ludzi, że pozornie łatwa akcja przerodziła się w regularną bitwę, którą demonstranci… wygrali. Pomimo kolejnych litrów gazu, gumowych kul i armatek wodnych nie udało się wyrzucić demonstrantów z parku. W tym czasie z innych dzielnic miasta zaczęły przybywać setki osób, które również zaczęły walczyć z zaskoczoną obrotem wypadków policją. Władze bowiem zapomniały o jednym fakcie: żyjemy w czasach internetu i portali społecznościowych. Za pośrednictwem twittera i facebooka w ciągu paru minut cały Istambuł dowiedział się o szturmie policji na park. Walki trwały w ciągu nocy, demonstranci zostali w parku, a w całej okolicy jeszcze przez kilkanaście godzin nie dało się przejść bez łzawienia oczu albo po prostu otworzyć okna.
W ciągu paru dni park przemienił się w miejsce, dające wyobrażenie, co działoby się na Woodstock, gdyby skrzyżować je z londyńskim Hyde Parkiem. Można było tam na przykład spotkać grupę mężczyzn określających się jako antykapitalistyczni muzułmanie, zobaczyć kurdyjskie dziewczyny publicznie wykonujące pieśń, za którą jeszcze parę miesięcy temu trafiłyby do więzienia pod zarzutem popierania kurdyjskiego terroryzmu lub starszych panów krzyczących słowo „istiklal” czyli „niepodległość”. Wszędzie rozwieszone były portrety Mustafy Kemala Atatürka, który został patronem zwolenników świeckiego państwa. Zresztą powszechnie znana jest niechęć obecnego premiera do słynnego poprzednika. Nic dziwnego-Erdogan jest zwolennikiem modelu państwa powiązanego silnie z islamem i nawiązującego do ottomańskiej tradycji. Wszystkiego tego co, jego zdaniem, Atatürk zniszczył. W parku odbywały się koncerty, zainstalowano też scenę, z której każdy mógł wygłosić przemówienie albo manifest. Mieszkańcy Istambułu masowo przyjeżdżali przywożąc i rozdając uczestnikom żywność oraz wodę. Rozstawiono dziesiątki namiotów i namiocików oraz niewielkich stoisk należących do dziesiątek organizacji pozarządowych, wśród których coraz śmielej zaczęły pojawiać się te reprezentujące koła feministyczne i walczące o pełne równouprawnienie oraz grupy działaczy LGTB, Należy pamietać, że są to grupy, które spotyka nie tylko agresja słowna, ale i przemoc fizyczna. Jak twierdzi Istambul Feminist Collective zdarzały się przypadki zabójstw przez nieznanych sprawców zarówno aktywistów ruchu LGTB, jak i działaczek feministycznych. Policja okazuje w takich przypadkach absolutną bezczynność, co bardzo kontrastuje z jej hiperaktywnością w tłumieniu jakichkolwiek demonstracji.
W każdym razie już po paru dniach sprawa parku zeszła nieco na dalszy plan, ustępując miejsca hasłom nawołującym do odwołania rządu. Rozruchy rozprzestrzeniły się na cały kraj. Walczono i demonstrowano także w Ankarze, Izmirze, Bursie, Adanie i wielu mniejszych miastach. Feministki, a także kobiety reprezentujące wiele zawodów: dziennikarki, publicystki, redaktorki, profesorki wyższych uczelni, aktorki zapewniły protestom międzynarodowe wsparcie. Wysyłały dziesiątki maili do intelektualistów, organizacji międzynarodowych, pisarzy, wykorzystywały swoje kontakty. Szczególną popularność wśród internautów zdobyły dwa oświadczenia: jedno Słoweńca Slavoja Žižka i Izraelczyka Edgara Kereta, który publicznie i wbrew wielu opiniom poparł protest. Czasami jedno zdanie może zmienić amplitudę antypatii między narodami i Keret je właśnie wygłosił. To także dzięki temu nie udało się Erdoganowi przekonać demonstrantów, że są manipulowani i zwodzeni przez bliżej niesprecyzowane wrogie ośrodki knujące spisek przeciw demokracji oraz oczywiście przez Izrael i USA. Lewicowi demonstranci oczywiście rozwieszali na drzewach w parku hasła przeciw polityce imperializmu, ale jakby bez przekonania. Ich przeciwnikiem jest wewnętrzny autorytaryzm. Wszyscy, niezależnie od różnic ideologiczno-politycznych, przyznawali jedno: tego protestu nigdy nie byłoby, gdyby nie aktywność kobiet i dziewczyn z Istambułu, Ankary, Izmiru. To one wymyśliły symbole protestu: powszechne noszenia masek przeciwgazowych, gogli i kasków ochronnych, każdego wieczoru w dziesiątkach okien zapalają się i gasną światła, a potem rozlega się stukot pokrywek. To forma oporu starszych kobiet, które w większości nigdy nie były nigdy aktywne na forum publicznym. Ich bohaterką stała się zamaskowana starsza pani strzelająca do policji z procy. Zorganizowały się matki demonstrantów z Gezi Park, które kilkakrotnie demonstrowały przy wejściu do parku.
Obecność kobiet w życiu politycznym Turcji to zresztą osobne zagadnienie. Nieliczna ich reprezentacja wśród polityków sprawia, że dominuje zmaskulinizowany i pełen agresji język. Wpływ kobiet na decyzje polityczne i życie społeczne jest praktycznie żaden. Wiele osób zwraca a to uwagę, jednak szanse na zmianę tej sytuacji są obecnie raczej niewielkie. Udział w demonstracjach to była szansa na pokazanie swojej obecności i niezgody na dalsze wykluczanie kobiet z życia publicznego.
Tureckie dziewczyny okazały się bardzo sprawnymi komunardkami. Kiedy w czasie kolejnego szturmu na park dziesiątki ludzi traciły przytomność na skutek użycia gazów łzawiących, lekarki i studentki medycyny zorganizowały szpital polowy w leżącym opodal meczecie, zajmowały się dystrybucją żywności, kolportowały wiadomości i materiały informacyjne. To one dbały o czystość na terenie parku. Wszystko to sprawiło, że tuż za zdobytymi i ozdobionymi przez graficiarzy policyjnymi samochodami i autobusami, z których zbudowano barykadę chroniącą wejście do parku Gezi, panowała nie tylko atmosfera wolności, ale i porządku. Coś przypominającego nieco nastrój czerwca 1989 roku w Polsce albo dni, w których upadał mur berliński. W nieużywanym budynku wewnątrz parku zorganizowano zresztą swoiste muzeum, dokumentujące kolejne dni protestu. Składało się ono ze spontanicznie wypisywanych na ścianach haseł, zebranych ulotek i wielu zdjęć. Szczególnie te ostatnie obalały mit, że protestują wyłącznie studenci. Można było zobaczyć np. maszerujące w hidżabach kobiety i eleganckie damy odrzucające granaty z gazem i walczące wraz z tłumem.
Oczywiście rządzący silną ręką premier nie mógł pozwolić na to, aby protest trwał dalej. Stąd każdej nocy dochodziło do starć z policją, usiłującą oczyścić teren parku z demonstrantów. W końcu doszło do ulicznej bitwy, w której uczestniczyło ponad 50 tysięcy osób i kilka tysięcy policjantów. Po kilku dniach policji udało się opróżnić park, a o jego losie ma zdecydować Sąd Najwyższy. To jednak wcale nie uspokoiło sytuacji. Demonstracje trwają dalej, często prowadzonych w nowatorskich formach, a rozbudzona aktywność organizacji, ruchów kobiecych, równościowych i środowisk LGTB wcale nie osłabła, a przeciwnie-wzmocniła się.
Kontekst III: „Standing man” i płomienie tuż za progiem
Nikt nie spodziewał się jednak, że protesty w Turcji uwikłane są jeszcze w coś, czego nie było ani w czasie arabskiej wiosny, ani w przypadku Hiszpanii, Grecji czy Brazylii. To skomplikowana sytuacja międzynarodowa, która ma swoje skutki społeczne. Na protesty w Turcji pada długi cień syryjskiego inferno i sprawa kurdyjska.
Zanim doszło do protestów na terytorium Turcji znalazło się w ciągu roku ponad milion Syryjczyków, rozpaczliwie szukających ucieczki przed toczącą się wojną domową. Tereny przygraniczne to teren zamieszkały przez Alawitów, którzy w Syrii popierają prezydenta Asada. Często alawickie rodziny żyją po obu stronach granicy, a władze tureckie prowadziły politykę wpuszczania wszystkich, którzy dotarli do granicy. Jednak w maju, tuż przed wybuchem protestów, niemal w powietrze wysadzono miasteczko Reyhanli, centrum uchodźców syryjskich. Nie wiadomo do końca, kto stal za tym atakiem, w którym zginęło też ponad 50 osób, ale nawet przeciwnicy premiera Erdogana i jego partii wiedzą, że poważna destabilizacja kraju moze skończyć się uwikłaniem Turcji w konflikt syryjski. To byłby najgorszy scenariusz, którego obawiają się wszyscy. Dlatego trudno dostrzec radykalizację żądań czy zachowań demonstrantów, a wszelkie apele wysyłane przez organizacje obrony praw człowieka czy feministyczne nawołują raczej do stosowania nacisku na władze i unikanie sytuacji, które mogłyby sprowokować je do radykalnych posunięć. Na początku takie obawy można było uznać za przesadzone, aż do momentu, kiedy najpierw rozeszły się pogłoski o planowanej interwencji amerykańskiej w Syrii, a potem możliwości strzelania do demonstrantów w Turcji, aby wygasić protesty. Dlatego też po opróżnieniu parku przez policję, protest przybrał nieoczekiwaną formę, która swą popularność zawdzięcza istnieniu internetu i portali społecznościowych.
Jej autorem był pewien młody mężczyzna, który w czasie wyrzucania przez policję osób okupujących park Gezi w przeciwieństwie do wszystkich innych po prostu stał bez ruchu i patrzył w stronę policjantów. Jego zdjęcie w ciągu nocy zostało zamieszczone w tysiącach kopii na twitterze i facebooku, a w kolejnych dniach na placu Taksim stały już tłumy. „Standing man” stał się specyficznym fenomenem, który ostudził nieco zapał wladz do siłowego rozprawienia się z demonstracjami.
Zaczęto organizować marsze solidarnościowe z Kurdami i parady środowisk LGTB, rzecz niespotykana w jakimkolwiek kraju islamskim. Organizacje kobiece ze swej strony zastępują obecnie wolne media i informują swiat o rozwoju wypadków w Turcji, prowadzą też szeroko zakrojoną akcję zwalczania seksistowskiego i homofobicznego języka stosowanego nie tylko przez polityków, ale częstokroć także przez demonstrantów, wciąż aktywizują i moderują protesty przeciwko autorytarnej władzy, podkreślając, że będą walczyć przeciwko jakimkolwiek próbom wtłoczenia ich w konserwatywne schematy, spychające kobiety do rangi obywateli podrzędnej kategorii.
Dziewczyny z placu Taksim kochają wolność.
Ewa Glubińska – historyczka, feministka, wielbicielka herstories pisanych przez życie i tych fikcyjnych również, żyje w Izraelu, odwiedza Turcję.
Tekst ukazał się na www.izrael.org, http://izrael.org.il/opinie/3577-ewa-glubinska-dziewczyny-z-placu-taksim.html