Czy Turcja się rozpada?

David P. Goldman

Koalicja między rządzącą krajem partią Erdogana, AKP, a islamistycznym ruchem Fetullaha Gülena – ta sama, która pokonała wcześniej świecki system polityczny i wojskowy – przeżywa rozłam.

Bójka w tureckim parlamencie podczas debaty o Syrii (Maj 2013)  [foto: presstv.ir]

Bójka w tureckim parlamencie podczas debaty o Syrii (Maj 2013) [foto: presstv.ir]

Zwolennicy Gülena, którzy stanowią większość w siłach zbrojnych, aresztowali synów najważniejszych ministrów w ramach odwetu za pomoc Iranowi w praniu brudnych pieniędzy i unikaniu sankcji. W efekcie dziesięciu członków gabinetu Erdogana podało się do dymisji. Słabnie również pozycja liry tureckiej, jednak jest to dopiero początek problemów gospodarczych kraju. 40% dłużnych papierów pozarządowych (długu korporacyjnego) to zobowiązania w walutach obcych, więc koszt ich obsługi gwałtownie rośnie za każdym razem, gdy lira traci na wartości. Sytuację pogarszają poważne spadki na giełdzie papierów wartościowych

Już dwa lata temu przewidywałem kryzys gospodarczy Turcji. Szumnie zapowiadany przez Erdogana cud gospodarczy opierał się głównie na zwiększeniu zadłużenia na rozwój importu. W efekcie kraj został z deficytem w obrotach bieżących rzędu 7% PKB (na podobnym poziomie znajdowała się Grecja zanim ogłosiła bankructwo) oraz ze stale rosnącą liczbą krótkoterminowych pożyczek zagranicznych. Państwa Zatoki finansowały import Erdogana, ponieważ zależało im na utrzymaniu sunnitów w grze, by mogli stanowić przeciwwagę dla Iranu. Być może jednak miały już dość interesów Turcji z Persją, podczas gdy zagraniczni inwestorzy bezkrytycznie inwestowali w tureckie papiery wartościowe. Wielokrotnie wówczas ostrzegałem, że kraj będzie krok po kroku podupadać.

Obecnie Turcja jest w najlepszym razie gospodarką na średnim poziomie, ze słabo wykształconą siłą roboczą, bez możliwości rozwinięcia nowoczesnych technologii oraz o kurczących się rynkach zbytu na terenie dotkniętej kryzysem Europy i w niestabilnym świecie arabskim. W przyszłości może stać się gospodarczo zależna od Chin, ponieważ „nowy jedwabny szlak” prowadzi liniami szybkiej kolei aż do cieśniny Bosfor.

W ciągu minionej dekady do znudzenia mówiło się o “tureckim modelu islamskiej demokracji”. Administracja Georga W. Busha przyjmowała Erdogana z honorami, nawet zanim objął stanowisko premiera. Obama natomiast poszedł o krok dalej i uczynił z Erdogana swojego głównego sojusznika w polityce zagranicznej. Od lat obśmiewam tę ideę.

Już w założeniu pomysł ten ma same słabe punkty. Turcja nigdy nie miała potencjału, by stać się potęgą gospodarczą w żadnym znaczeniu. Brak jej było umiejętności i ludzi, żeby osiągnąć coś więcej niż produkcję przy użyciu średnio zaawansowanych technologii. Tureccy islamiści nigdy nie skłonią się ku demokracji. Co gorsza, prognozy demograficzne są tam równie tragiczne, jak w Europie: rdzenni Turcy mają średnio 1.5 dziecka, a wśród mniejszości kurdyjskiej stopa dzietności to czworo dzieci na parę. W nowej generacji połowa młodych Turków będzie pochodzić z rodzin, gdzie pierwszym językiem jest kurdyjski.

Amerykańscy politycy, zarówno Demokraci jak i Republikanie, byli tak zakochani w idei islamskiej demokracji, że pomylili ją z raczkującą dyktaturą Erdogana i gospodarką bańki mydlanej. W czerwcu 2012 roku David Ignatius z „The Washington Post” rozpływał się nad korzyściami z przyjaźni Obamy z Erdoganem:

„Tuż po objęciu urzędu, kiedy Prezydent Barack Obama badał jeszcze grunt w polityce zagranicznej, zdecydował się kultywować dobre stosunki z nieustępliwym premierem Turcji Erdoganem. W minionym roku ta inwestycja w Turcję przyniosła znaczne korzyści, w tym zakotwiczenie polityki Stanów Zjednoczonych w regionie, który sam nie wie, dokąd zmierza. W ubiegłym tygodniu Erdogan znalazł się na świeczniku, podczas konferencji World Economic Forum w Stambule, gdzie fetowano stabilność „tureckiego modelu”  islamskiej demokracji pośród chaosu Arabskiej Wiosny. Panel dyskusyjny nosił tytuł: „Turcja źródłem inspiracji”.

Kiedy rozwiał się już dym haszyszu, “jaskinia cudów” Erdogana okazała się być zwykłą piaskownicą, natomiast establishment polityki zagranicznej nic nie zyskał na latch bratania się z pochodzącym z Anatolii politykiem o wygórowanych aspiracjach.

Teraz, kiedy wyraźnie widać już, że Turcja popada w ruinę – podobnie jak Libia, Egipt, Liban, Syria oraz Irak, musimy szczerze przyznać, że cały plan zaprowadzenia pokoju w świecie muzułmańskim od początku był tylko iluzją. Oprócz Izraela i kilku sunnickich monarchii, które wiążą koniec z końcem tylko dzięki ropie, cały Bliski Wschód popada w ruinę. Najlepsze co możemy zrobić w tej sytuacji to odizolować się od długofalowych konsekwencji bliskowschodniego kryzysu.

Tłumaczenie Gabbie B.
Źródło: www.meforum.org

——————————————-

David P. Goldman jest starszym członkiem London Center for Policy Research oraz członkiem Middle East Forum.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign