Dziesięciokrotne zwiększenie liczby imigrantów, którzy przypłynęli w ubiegłym roku na Wyspy Kanaryjskie, wynikać może z celowej polityki Maroka, które rozluźnia nadzorowanie wybrzeża.
Wyspy Kanaryjskie, na które przypłynęło w 2020 r. 23 tysiące imigrantów – a w styczniu b.r. już ponad 1000 – stały się jednym z głównym kierunków imigracji z Afryki do krajów europejskich. Na Wyspach przebywa obecnie około 15 tysięcy imigrantów; około 2 tysiące osób zagrożonych (chorych, dzieci) zostało przewiezionych do Hiszpanii, a na temat około 5 tysięcy brak informacji.
Imigranci przebywają obecnie głównie w obozach namiotowych; przez całą jesień mieszkali w kilkunastu hotelach, do których z powodu pandemii nie przyjechali turyści. Znaczna część tych osób – co najmniej jedna trzecia – pochodzi z Maroka.
Są co najmniej cztery teorie, tłumaczące dziesięciokrotny wzrost liczby imigrantów przypływających na Wyspy Kanaryjskie. Wyruszają oni z kilku krajów afrykańskich, ale głównie z wybrzeża Sahary Zachodniej. Ta dawna kolonia hiszpańska została zaanektowana przez Maroko i od ponad 30 lat działa tam partyzantka, próbująca wywalczyć niepodległość.
Aneksja marokańska została ostatnio uznana przez ustępującego prezydenta Trumpa, natomiast nadal nie uznała jej Hiszpania. Prasa hiszpańska twierdzi, że marokańska straż przybrzeżna znacznie zmniejszyła liczbę patroli, choć niejasne są powody, dla których to uczyniła.
Pierwsza z teorii – powołując się na dziennik „El Pais” (pisała o niej PAP) – mówi, że więcej ludzi przypływa z Sahary Zachodniej, bo ma to być środkiem nacisku na Hiszpanię, żeby uznała marokańską zwierzchność nad Saharą Zachodnią. Dlatego też król Maroka odwołał coroczne grudniowe spotkanie z premierem Hiszpanii.