Obama wspiera islamistów kosztem liberałów

Walid Phares

Plan prezydenta Obamy aby zapewnić finansową pomoc państwom Bliskiego Wschodu, takim jak Egipt czy Tunezja, a później może nawet Jemen po Salehu oraz Syria po Assadzie, w których demokracja dopiero się rozwija, być może jest chwalebny, ale również może przynieść katastrofalne skutki.

Jeśli miliardy dolarów zagranicznego długu miałyby być umorzone lub przyznane na inwestycje tamtejszym demokratycznym rządom, które odsuwałyby się od fundamentalizmu,radykalizmu i nierówności, w stronę państwa świeckiego o demokratycznych, liberalnych wartościach, wtedy finansowa pomoc będzie zgodna z amerykańskimi ideałami oraz z wolą amerykańskiego społeczeństwa.

Z drugiej strony, jeśli pomoc zostanie użyta do finansowania programów ustanawianych przez islamistów oraz ich nowe i stare ugrupowania, wtedy bliskowschodnia inicjatywa Obamy spowoduje jeszcze większą niesprawiedliwość wsród społeczeństw tamtego regionu, a ostatecznie będzie przyczyną kolejnych większych konfliktów, które staną się problemem dla przyszłych pokoleń Stanów Zjednoczonych.

Przemowa prezydenta Obamy oraz komentarze jego doradców miały na celu próbę porównania jakoby „historycznej” pomocy dla państw wychodzących z bliskowschodnich rebelii, do Planu Marshalla, który pomógł wielu krajom europejskim w wyjściu z trudnej ekonomicznej sytuacji po II Wojnie Światowej. Jednak największa różnica jest taka, że dla większości społeczeństw europejskich był to jedynie powrót do systemu demokratycznego po kilku latach totalitaryzmu, a większość świata arabskiego nie ma doświadczenia z liberalną demokracją. Ponadto kraje, które powstały przeciwko autorytarnym systemom, są wciąż zagrożone dżihadzkim faszyzmem.

„Plan Marshalla” w świecie arabskim powinien zostać wprowadzany po klęsce islamskiego fundamentalizmu w tamtym regionie, a nie przed nią. Pomoc powinna być nagrodą za wygraną z ideologiami salafizmu i pomysłami Chomeiniego, a nie finansować ich dominację.

Powstanie ludowe w Egipcie wywołała świecka młodzież razem z mniejszościami, a nie Bractwo Muzułmańskie, ruch, którego celem jest szerzenie teokratycznego reżimu oraz zniesienie liberalnej demokracji. Bractwo bardzo szybko (i z cichym poparciem Waszyngtonu) przechwyciło siłą mikrofony rewolucji, nazwało się jej „duszą” i „przyszłością”, i nie stanowiąc nawet 15 procent demonstrantów, usytuowało się w centrum powstania. Jako dobrze opłacana i zarządzana organizacja zamierza włączyć się w proces wyborczy jako część młodzieżowej większości, która zapoczątkowała egipskie powstanie. Mniejszość chrześcijańska jest zdezorganizowana i stanowi polityczny margines.

Według wszelkich analiz, jeśli w Egipcie nie nastąpi masowe poparcie dla sił demokratycznych, Bractwo Muzułmańskie zdobędzie znaczący wpływ w następnych wyborach do parlamentu, a tym samym dużą liczbę miejsc w rządzie. To mogłoby oznaczać, że miliardy dolarów pomocy wysłane przez prezydenta Obamę ostatecznie zostaną wykorzystane przez islamistów, którzy wspierają dżihad.

Niektórzy rządowi intelektualiści utrzymują, że Bracia przechodzą transformację i stają się reformatorami. Jednak jeśli mieliby zmienić swoją ideologię, to grupy będące na celowniku ich islamistycznego programu – ludzie świeccy, kobiety, liberałowie, młodzież oraz Koptowie – wiedzieliby o tym jako pierwsi. Niestety, wieści z Egiptu nie potwierdzają takich twierdzeń.

Akademicy oraz doradcy rządowi w Waszyngtonie przekonali rząd Obamy, że pokadafijska Libia, posalehowski Jemen i ewentualnie poassadzka Syria chcą, żeby islamiści zostali nowymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych. Dlatego też przemowa prezydenta Obamy odnośnie polityki amerykańskiej na Środkowym Wschodzie dostosowała się już do tych  przewidywanych zmian. Stany Zjednoczone zaakceptują islamistów i spróbują wciągnąć ich do swego „Planu Marshalla”, aby umocnić ich władzę, nawet jeżeli ludzie ci popierają demokrację przedstawicielską” tylko w słowach.

Jednak nie tylko islamiści starają się być słyszalni w tym regionie. Podnoszą się też inne głosy, przeciwne sojuszowi pomiędzy największą demokracją w historii, Ameryką, a islamistami. Głosy liberałów podczas rebelii w Egipcie, Tunezji i Syrii, nadawały SOS do wolnego świata: „Nie opuszczajcie nas dla pragmatycznego sojuszu z islamistami!”.

Egipskie ugrupowania młodzieżowe udzieliły w tym tygodniu bardzo niepokojącego komentarza telewizji Al-Hurra, ujawniając że rząd Obamy odciął całą pomoc finansową dla liberalnych i demokratycznych organizacji pozarządowych tamtejszego regionu: „Jak to możliwe, że islamiści będą finansowani przez wielki Plan Marshalla, podczas gdy ci, którzy chcą rozwoju prawdziwej demokracji na Bliskim Wschodzie, są ignorowani?”. Czy rząd Obamy zastępuje starych autorytarnych władców nowymi, finansując ich z pieniędzy amerykańskich podatników?(pj)

Walid Phares

Autor jest doradcą amerykańskich kongresmenów i Parlamentu Europejskiego. Wykłada strategie globalne w Waszyngtonie; napisał książkę „The Coming Revolution: Struggle for Freedom in the Middle East”.

Tłum. PS

http://www.analyst-network.com/article.php?art_id=3786

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign