Arabska wiosna i hipokryzja mediów

W ubiegłym miesiącu co najmniej osiem palestyńskich dziennikarek wyznających islam zostało pobitych. Bito je pięściami, kijami, żelaznymi krzesłami, dźgano nożami, a także torturowano elektrowstrząsami.

Przmoc wobec kobiet

Sprawcami tego aktu byli członkowie sił bezpieczeństwa Hamasu w Strefie Gazy. Kobiety zostały aresztowane. Skonfiskowano im dokumenty, telefony komórkowe, laptopy i aparaty fotograficzne. Niektóre z nich musiały podpisać zobowiązanie, iż będą „unikać takich sytuacji w przyszłości”.

Takie “sytuacje” to między innymi pokojowe akcje zorganizowane na Facebooku przez palestyńską młodzież domagającą się zakończenia konfliktu między islamistycznym Hamasem, a uważanym za bardziej umiarkowany Fatahem.

Tyle, jeśli chodzi o arabską „wiosnę” oraz celowo wprowadzanych w błąd, bohatersko naiwnych młodych demonstrantów. Podobnie mylny jest popularny na Zachodzie pogląd, że coraz lepiej zorganizowany islamistyczny Bliski Wschód stanie w obronie praw człowieka i praw kobiet, bez których nie ma mowy o demokracji.

Nie o tym chcę jednak mówić.

Mainstreamowe media przemilczały wyżej wspomniane akty przemocy wobec kobiet w Strefie Gazy. W angielskojęzycznych częściach świata zaledwie garstka dziennikarzy, w tym dwóch Izraelczyków, jeden piszący dla „Jerusalem Post”, drugi dla „Big Peace”, poruszyło ten temat. Podobnie jak kilka mniejszych pism w Stanach Zjednoczonych i angielskojęzycznych wydawnictw w Egipcie.

Reuters pisał o „uzbrojonych mężczyznach” atakujących ich siedzibę w Strefie Gazy. Później okazało się, że ci uzbrojeni mężczyźni to członkowie Hamasu. Z artykułu Reutersa można było się również dowiedzieć, że Hamas pobił też fotografów i kamerzystów. Sprawa dziennikarek została jednak kompletnie pominięta, nie padają nawet ich nazwiska. „Slate” również opublikował artykuł o tym, jak Fatah podkopuje islamizm na Zachodnim Brzegu. Mimochodem wspomina później o najściu Hamasu na biura Reutersa i zniszczeniu sprzętu. I tu również atak na dziennikarki został przemilczany.

Incydent jest bez znaczenia, właściwie nic się nie wydarzyło. Mainstreamowe media nie przejmują się losem Arabów, muzułmanów czy Palestyńczyków, nawet jeśli są kolegami po fachu, dziennikarzami, feministkami czy zwykłymi kobietami. Media ciekawi jedynie czy Izraelici naprawdę są „tymi złymi”, dręczycielami i mordercami. Nawet kiedy Izraelici w obronie własnej zabiją związanego z Iranem palestyńskiego członka Hamasu, lub kiedy nieumyślnie spowodują śmierć brytyjskiego dziennikarza, bądź amerykańskiego aktywisty, są nie tylko obarczani winą, ale od razu kręci się filmy, pisze się sztuki i nagrywa dokumenty. O „zadręczonej” Amerykance Rachel Corrie, brytyjskim „filmowcu-męczenniku” Jamesie Millerze, bądź brytyjskim „antywojennym” aktywiście Tomie Hurndallu. Przeprowadza się niezliczone demonstracje. W przypadku Millera rząd Wielkiej Brytanii nalegał na przeprowadzenie śledztwa, a jego rodzina wniosła pozew przeciw izraelskiemu żołnierzowi.

Media nie przestawały trąbić o tej sprawie, mimo że dochodzenie wykazało, iż strzały, które zabiły Jamesa Millera, najprawdopodobniej padły ze strony gęsto zaludnionego Rafah. Pomimo tego, że powszechnie wiadomo, iż Palestyńczycy chowają się za cywilami i strzelają do izraelskiej ludności cywilnej, a w szczególności do dzieci, mimo że nie jest tajemnicą, iż tworzą własnych „męczenników” (natychmiast na myśl przychodzą Muhammad al-Dura i Rachel Corrie), media wciąż nie chcą uznać winy Palestyńczyków i uwierzyć, że Izraelici są niewinni. Dziennikarze zdają sobie sprawę, iż po publikacji jakichkolwiek treści przedstawiających Palestynę w niekorzystnym świetle albo zostaliby zamordowani, albo nie mogliby już pracować na terenach palestyńskich. Ten stan rzeczy jest utwierdzony długą tradycją.

Z jedną z niedawno aresztowanych palestyńskich dziennikarek, Asmą Al-Ghoul, pierwszy wywiad przeprowadziłam w 2009 roku. Jest ona sekularystką i feministką, autorką odważnych artykułów o morderstwach honorowych na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Zwróciła się do mnie z prośbą o redakcję i wydanie niektórych z jej tekstów, co z dumą uczyniłam. Już wcześniej Hamas zastraszał ją, trafiła również do aresztu.

Dlaczego? Krążyły pogłoski, że odważyła się śmiać, nosić dżinsy na plaży i kąpać w morzu (oczywiście w całości ubrana). Nienoszenie hidżabu i relaks na plaży w towarzystwie – nie do wiary – przyjaciół, to są właśnie jej winy, plus fakt, że była rozwiedzioną singielką.

Lewicowy magazyn „Mother Jones” potrzebował półtora roku, by znaleźć Al-Ghoul. Zgadnijcie na czym skupia się dziennikarka, Ashley Bates? Oczywiście już w trzecim akapicie pisze: „od trzech lat Izrael forsuje blokadę Strefy Gazy, której celem jest odcięcie Hamasu”. Niektórzy mogą mieć nadzieję, że porzuci już ten temat i skupi się na heroizmie Al-Ghoul oraz islamistycznym prześladowaniu kobiet przez Hamas. Jednak nie. Bates uważa Al-Ghoul za bohaterkę, ponieważ pozostała wierna sekularyzmowi i z tak wielu spraw, które można by w tej sytuacji poruszyć, skupia się na tej:

Asma opisała swoją traumę związaną z wojną izraelsko-palestyńską w latach 2008-2009. Konflikt ten kosztował życie 13 Izraelczyków i około 1 400 mieszkańców Gazy. Często spała w biurze, gdyż bała się, że po drodze do domu zostanie zastrzelona, a mieszkała jedynie pięć minut piechotą od pracy.

„Czułam za plecami izraelskie samoloty bojowe” wspomina. „Atakowały wszystko i wszystkich. Widziałam martwe dzieci… Jako kobieta i jako człowiek nie wierzę w zemstę, ponieważ prowadzi ona do dalszego rozlewu krwi. Jednak podczas wojny ludzie mówili mi: widzisz, to jest twój pokój”.

Podczas gdy Asma obdarzyła przyjaźnią liberalnych żydowskich aktywistów w Strefie Gazy, nigdy nie przekroczyła granicy z Izraelem. W 2003 i 2006 roku rząd Izraela odmówił jej pozwolenia na przejazd na Zachodni Brzeg w celu odebrania przyznanych jej nagród.

Wiemy, że „Mother Jones” to lewicowe pismo, ale na wypadek gdybyśmy o tym zapomnieli, reporterka przypomni nam, że mimo islamizacji Hamasu, stoi po stronie Palestyny, a nie Izraela. Kiedy przeprowadzałam wywiad z Al-Ghoul uważałam, by nie podnieść kwestii konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Co więcej można zrobić? Jak być czynnym, wizjonerskim, informować innych, wyprzedzać wydarzenia?

W tym tygodniu Artists4Israel oraz członkom Birthright Israel Alumni Community udało się dokonać czegoś wspaniałego w Washington Square Park w nowojorskim Greenwich Village. Zbudowali schron przeciwbombowy i udekorowali go na wzór schronu w  Sderot w Izraelu. W ciągu ostatnich dziesięciu lat miasto to było wielokrotnie ostrzeliwane przez Hamas, wiele z tych ataków miało miejsce po wycofaniu się Izraela z Gazy.

Artyści graffiti i ci malujący murale przypomnieli o Sderot i o tym, że kiedy rozlega się alarm bombowy zostaje 15 sekund na znalezienie schronu. Przypomnieli, że izraelskie dzieci są w ciągłym stanie traumy. Niestety, artyści z grupy Artists4Israel nie dostali pozwolenia na włączanie syreny bombowej co 15 sekund przez godzinę (by pokazać jak wygląda życie w Sderot i południowym Izraelu). Równie smutne jest to, że ta grupa dzielnych artystów-wojowników została zmuszona zmierzyć się ze zorganizowaną proforma kontrdemonstracją, której uczestnicy krzyczeli, obrzucali wyzwiskami i zachowywali się jak Arab Street w swoich najgorszych czasach. Kontrdemonstranci okazywali brak szacunku, nie angażowali się w dialog i nie słuchali niczego, co miałoby związek z zadanym przez Hamas cierpieniem niewinnych izraelskich cywili.
Może wszyscy oni już są dziennikarzami, bądź nimi zostaną po ukończeniu studiów. (jk)

Phyllis Chesler
Autorka jest emerytowaną profesorką wydziału psychologii i Women’s Studies Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku
Tłum.GB

Źródło: http://www.newsrealblog.com/2011/04/01/arab-spring-male-on-female-atrocity-in-gaza-disappeared-by-the-western-media/

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign