Mimo, że odebranie Państwo Islamskiemu jego „stolicy”, Ar-Rakki, jest poważnym ciosem dla terrorystów, Amerykanie nie powinni spodziewać się zmniejszenia zagrożenia na swojej ziemi.
Siła islamistów w Stanach bierze się z ich umiejętności inspirowania młodych ludzi, którzy już przebywają w kraju, a tereny zdobyte w akcjach wojskowych Syrii i Iraku to zupełnie odrębna kwestia.
Według danych fundacji New America, od kiedy ISIS wkroczyło na scenę globalną w 2014 r., na terenie USA siedmiu napastników poruszonych ideologią dżihadu zabiło 74 osoby w 6 atakach, z których żaden nie był bezpośrednio zorganizowany przez przywódców ISIS, ani przez bojówkarzy przybyłych z terenów Syrii lub Iraku.
Co więcej, od czasu zamachów 11/9 żaden z amerykańskich zamachowców nie był szkolony przez organizację terrorystyczną, ani nawet nie utrzymywał za pośrednictwem Internetu kontaktu z dżihadystami. Do podobnych wniosków doszło również National Counterterrorism Center. Po sześciu latach wojny domowej w Syrii znany jest tylko jeden przypadek islamisty pochodzenia amerykańskiego, który wyjechał do Syrii, a następnie po powrocie do kraju usiłował przeprowadzić atak terrorystyczny, twierdzi New America. Bojówkarz ten miał powiązania z Frontem al-Nusra, nie z ISIS.
Zdobycie Ar-Rakki i inne udane akcje wojskowe w Syrii i Iraku nie pozostają oczywiście całkowicie bez echa. Ogromne znaczenie ma przejęcie terenów wykorzystywanych przez ISIS do szkolenia zamachowców wysyłanych do Europy. Zdobycie miasta to również sygnał dla zwolenników światowego dżihadu, że kondycja Państwa Islamskiego daleka jest od wizji opisywanej przez jego propagandę sukcesu z 2014 r. Straty terytorialne utrudnią zamachowcom szkolenia bojówkarzy przez Internet.
Jeszcze przed upadkiem Ar-Rakki siłom koalicji udało się wyłapać licznych rekruterów internetowych, wyszukujących potencjalnych zamachowców na Zachodzie, takich jak np. Junaid Hussain, członek ISIS pochodzenia brytyjskiego, który utrzymywał kontakty z dwoma zamachowcami, którzy strzelali do ochroniarzy podczas wystawy rysunków Mahometa w Curtis Culwell Center w Teksasie w maju 2015 r. Obaj zostali zastrzeleni przez ochroniarza.
Zasięg i siła rażenia propagandy ISIS nie są jasne. Niektórzy zamachowcy zostają zainspirowani przez inne grupy dżihadystyczne lub też mają zupełnie niezwiązaną z dżihadem motywację. W ataku na centrum rekrutacyjne jednostki wojskowej w Chattanooga (Tennessee) nie udało się ustalić, pod wpływem jakiej organizacji terrorystycznej znajdował się zamachowiec. W dwóch kolejnych atakach, na ochroniarza w Denver w 2017 r. oraz na pracownika fabryki paczkującej mięso w 2014 r., nie udało się ustalić motywu.
Nawet jeśli szkolenia przez Internet stanowią poważne zagrożenie, nie jest powiedziane, że szkoleniowcy stacjonują na terenie Syrii. Niedawno wyszła na jaw sprawa lekarza z Filipin, który pomagał zorganizować i sfinansować atak, jaki przeprowadzić mieli obywatele Kanady i Stanów Zjednoczonych zamieszkali w Pakistanie.
Mimo że upadek Ar-Rakki ogranicza wpływy ISIS, nie ma większego wpływu na zagrożenie terrorystyczne na terenie Stanów Zjednoczonych. Potrzeba czegoś więcej niż operacji wojskowych w dalekich krajach, żeby poradzić sobie z atakami przeprowadzanymi przez zaczarowanymi ideologią dżihadu jednostkami na własnym terenie.
Borsuk na podst.: edition.cnn.com