Apartheid po żydowsku

Andrzej Koraszewski

Na naszej (Racjonalista.pl) stronie FB czytelnik podpisujący się Pablo Vitasso pod artykułem Nicka Cohena informującym o londyńskiej wystawie mieszkającej w Danii irańskiej artystki, na której jednym z eksponatów były kamienie o wielkości zalecanej przez szariat (i irańskie prawo) do kamienowania kobiet, zadaje pytanie, czy wolno krytykować Izrael.

Jest to pytanie wyraźnie dręczące tego „czytelnika”, bo zadaje je systematycznie i przy najróżniejszych okazjach. Próbowałem mu wyjaśnić, że cały świat nieustanie krytykuje Izrael i nie widać, żeby istniały na tym polu jakiekolwiek zakazy, że być może warto zapytać, czy wolno ujawniać kłamliwe informacje zawarte tak często w tych krytykach, takie jak rozpowszechnianie zdjęć dzieci zabitych w Syrii jako ofiar Izraela, podawanie informacji o palestyńskich więźniach w Izraelu, bez informowania, że są to mordercy dzieci i starców, czy zatajanie informacji, że palestyńscy uczestnicy „rozmów pokojowych” nie uznają istnienia Izraela i deklarują zamiar „wyzwolenia całej Palestyny”. Nasz stały „czytelnik” był nieco urażony moją obcesową odpowiedzią, ja zaś powróciłem do poszukiwania informacji, o których nie dowiem się ani z „Gazety Wyborczej”, ani z „New York Timesa”.

Czy wolno informować o ratujących życie izraelskich wynalazkach? Czy wolno informować o tym, że gdziekolwiek jest katastrofa naturalna, tam natychmiast pojawia się izraelska pomoc humanitarna? Takie informacje doprowadzają tego rodzaju „czytelników” do skrajnej rozpaczy. Tak bardzo chcieliby nas przekonać, że Izrael jest państwem apartheidu, największym zagrożeniem dla pokoju na świecie, że znęca się nad biednymi Palestyńczykami, że nieustannie popełnia zbrodnię budowania domów, która jego zdaniem zupełnie słusznie przesłania każde ludobójstwo, każdy mord, każdy akt terroru na świecie.

Ten „czytelnik” jest tu postacią nic nie znaczącą. Istotni są politycy, dyplomaci reprezentujący swoje kraje w ONZ, redaktorzy wielkich dzienników i stacji telewizyjnych, ludzie którzy przechwycili organizacje takie jak Amnesty International czy Human Rights Watch. Powróciła mordercza obsesja, która wielokrotnie zarażała umysły mieszkańców naszego globu. Kiedy w izraelskim autobusie zostaje zadźgany nożem śpiący izraelski żołnierz, „New York Times” publikuje wielkie zdjęcie  zrozpaczonej z powodu aresztowania syna matki mordercy.

W sobotę 16 listopada dyrektor biura Amnesty International w Izraelu, Yonatan Gher, opublikował w magazynie +972 artykuł pod tytułem „W rok po 'Filarze obrony’ — koszmar trwa”.

Artykuł zaczyna wytłuszczone streszczenie:

A year after 165 Palestinians and six Israelis were killed, political leaders have yet to conduct independent, impartial investigations into allegations of human rights violations. (W rok po tym jak zginęło 165 Palestyńczyków i sześciu Izraelczyków, polityczni przywódcy jeszcze nie przeprowadzili niezależnego i bezstronnego dochodzenia w sprawie oskarżeń o pogwałcenie praw człowieka.)

Autor pisze dalej o zapomnianych przez świat mieszkańcach Gazy. Zaczyna od historii 13-letniego chłopca zabitego przez izraelskiego drona 12 listopada 2012 roku, żeby w ósmym akapicie wspomnieć:

W Izraelu cywile są również dotknięci konfliktem. Palestyńskie ugrupowania zbrojne odpaliły ponad 1500 rakiet i pocisków moździerzowych w ciągu ośmiu dni. Większość tego ostrzału było na oślep, co oznacza, że strzelający nie mogli skierować go na cele wojskowe i z tego powodu użycie tej broni naruszało międzynarodowe humanitarne prawa.

Słychać tu nieustający żal, że w tym konflikcie zazwyczaj więcej ginie tych, którzy zaczęli strzelać, niż tych, którzy się bronią, szczere przerażenie, że tak mało Żydów ginie, mimo że Arabowie tak bardzo się starają.

Dyrektor biura Amnesty International w Izraelu pisze o zapomnianych mieszkańcach Gazy. Byłem działaczem Amnesty International, kiedy ta organizacja nie miała biur ani dyrektorów, za to wszyscy doskonale znali artykuł jej założyciela, Petera Benensona o zapomnianych więźniach sumienia. Benenson zainspirował ruch pamięci o zapomnianych więźniach sumienia, nigdy jednak sam nie został członkiem Amnesty International i w odróżnieniu od założyciela Human Rights Watch, Roberta Bernsteina, nie musiał z niej występować i się od niej odcinać. Rozpoczęty przez Benensona ruch nie miał zajmować się opieką nad mordercami i terrorystami, bardzo wyraźnie definiował, kim są więźniowie sumienia i konsekwentnie do nich tylko miał się ograniczać. (Nawiasem mówiąc Peter Benenson to poniekąd nasz rodak, jego rodzina pochodziła z Pińska.)

AI zwolniła swoją pracownicę, kiedy ta sprzeciwiła się otwartemu promowaniu terrorystów, wydała dziesiątki oświadczeń o izraelskim apartheidzie, z zasady nie dementuje przekazanych wiadomości, które potem okazują się nieprawdziwe. Systematycznie na temat tego konfliktu podaje dane z najbardziej tendencyjnych źródeł. (Na przykład po zakończeniu operacji „Płynny ołów” strona izraelska podawała, że wśród zabitych Palestyńczyków w Gazie było709 terrorystów, Hamas informował, że zginęło 600 do 700 bojowników, Amnesty International informowała, że zabito 92 osoby z bronią w ręku [ 1 ].

Zarzut apartheidu jest szczególnie ciekawy dla każdego, kto kiedykolwiek kąpał się na izraelskiej plaży, szedł ulicą dowolnego izraelskiego miasta, był w izraelskim szpitalu, lub obserwuje izraelską politykę i kto wie czym był apartheid w RPA.

Ayoub Kara, izraelski wiceminister do spraw rozwoju pustyni Negev i Galilei (nawiasem mówiąc, Druz) ujawnił w grudniu ubiegłego roku, że wysłał swojego przedstawiciela do Jordanii w celu zorganizowania pomocy dla syryjskich dzieci rannych podczas konfliktu w Syrii i znajdujących się w Jordanii. [ 2 ]. Od tamtej pory dziesiątki Syryjczyków trafiło do izraelskich szpitali i wiele ton żywności dotarło do obozów dla syryjskich uchodźców [ 3 ]. Arabska prasa donosi o podstępnych knowaniach Żydów pod pozorem dostarczania pomocy.

Izraelscy ochotnicy dostarczają pomoc uchodźcom również na terenie samej Syrii. Kobieta, która zaczęła tę działalność prawie trzy lata temu, mówi:

„Jesteśmy tu, żeby być głosem pozbawionych głosu i dać trochę nadziei światu. Izrael jest krajem zbudowanym przez naród niemal wymordowany podczas Holocaustu i ta pomoc to nasz sposób mówienia „nigdy więcej”. Nie wolno nam milczeć kiedy inni ludzie giną. [ 4 ]

Pablo Vitasso raczej nie zrozumie ani tego, co chciał powiedzieć w swoim artykule o zapomnianych więźniach sumienia potomek pińskich Żydów Peter Benenson, ani co właściwie mówi jakaś Żydówka narażająca przez blisko trzy lata swoje życie w Syrii.

Powróćmy zatem do izraelskiego apartheidu. „Financial Times” z 12 listopada 2013 roku opublikował artykuł Johna Reeda o tym jak Izrael pomaga ofiarom wojny w Syrii [ 5 ]

W pierwszym akapicie czytamy: „Pacjenci przywożeni są do szpitala pojedynczo lub całymi grupami z potwornymi ranami, ciężkimi poparzeniami, połamanymi kośćmi, urazami czaszki, organami uszkodzonymi przez pociski lub odłamki bomb, wielu z nich nieprzytomnych.”

Kiedy odzyskują przytomność odkrywają, że są na terytorium swojego arcywroga, niektórzy wpadają w panikę, uspakaja ich ktoś z personelu mówiący po arabsku, najczęściej z syryjskim akcentem. Do szpitala w Nahariva przywożą ich wojskowe ambulanse, tu przekazuje się ich w ręce arabskojęzycznego personelu, którego zadaniem jest zarówno ustalenie problemów medycznych, jak i uspokojenie wystraszonych pacjentów. Nie jest to jedyny izraelski szpital ratujący życie ofiar syryjskiej wojny domowej.

Izrael zachowuje neutralność, ale poszukujących pomocy na posterunkach granicznych nie odprawiają z kwitkiem, ludzie dostają żywność i pomoc medyczną, w przypadkach zagrożenia życia człowieka przewozi się do szpitala.

Ta pomoc wywołuje gniewne pomruki Damaszku. Rząd Assada oskarża Izrael o leczenie „rannych członków zbrojnych band”. Lekarze potwierdzają, że niektórzy ranni mężczyźni przyznają się do powiązań z Wolną Armią Syryjską, ale były również przypadki żołnierzy armii rządowej. Większość to cywile, często dzieci. Leczenie rannych obydwu walczących stron wymaga czasem oddzielenia ich od siebie również w szpitalu. Mogą się pozabijać.

Do artykułu dołączony jest pięciominutowy film, na którym autor pokazuje kilka przypadków, (niestety nie mamy pozwolenia na zrobienie polskich napisów). John Reed opowiada o syryjskim szesnastolatku, któremu pocisk urwał dolną szczękę, o mężczyźnie z nogą złamaną w czterech miejscach i urazem czaszki, o koszmarze tej wojny. Nawet jeśli nie rozumiesz słów narratora, widzisz rzucający się w oczy apartheid, pielęgniarki w muzułmańskich chustach współpracujące z pielęgniarkami, o których nie można powiedzieć, czy są Żydówkami czy muzułmankami, pacjenci arabscy, pacjenci żydowscy, lekarze próbujący zrobić co w ich mocy, by ratować pacjentów, którzy mogą ich nienawidzić. Apartheid jak w RPA, albo jeszcze gorszy.

Na odległych od Izraela Filipinach od kilku dni działa izraelski szpital polowy na 500 pacjentów. 14 listopada urodziło się w tym szpitalu pierwsze dziecko. Rodzice postanowili mu dać na imię Izrael. Wiadomość o istnieniu tego szpitala wzburzyła między innymi pana Alego A. który wysłał w świat tweeta:

Antysemicki wpis

Ludzkie traktowanie gejów to pinkwashing, współczucie dla ofiar katastrof naturalnych to bluewashing. Zawsze to samo, zawsze tak samo.

Nasz „czytelnik” Pablo Vitasso, zapytany czy kiedykolwiek zaprotestował przeciwko kłamstwom rozpowszechnianym na temat Izraela, odpowiedział: „…raczej nie tolerujecie tutaj innych poglądów niż Wasze, a kwestia polityczna właśnie kwestii okupacji Palestyny jest największą Waszą zadrą, stąd o tym przypominam. A już wnioski z Waszej reakcji niech czytelnicy wyniosą.”

Nie pisze nam ów „czytelnik” jak definiuje „Palestynę”, czy jak Hamas przez Palestynę rozumie obszar „od rzeki [Jordan] do morza”, czy jak prezydent Abbas, który po angielsku twierdzi, że uznaje Izrael, a po arabsku mówi to samo co Hamas, czy jak palestyński pisarz Mudar Zahran, który prezentuje to jeszcze inaczej.

Narodowcy z flagą Hezbollahu

Narodowcy z flagą Hezbollahu

Nie pisze nam nasz „czytelnik” co rozumie przez okupację, bo nigdy nie było państwa „Palestyna”, a jeśli ma na myśli tylko Judeę i Samarię, to była ona w latach 1948-1967 okupowana przez Jordanię, a potem była przedmiotem negocjacji pokojowych nieodmiennie torpedowanych przez kraje arabskie.

Nie jest to jednak ważne, ostatecznie Pablo Vitasso nie przychodzi rozmawiać. Podobnie jak miliony innych ludzi z nickami zamiast nazwisk, czy ludzi demonstrujących na ulicach w maskach lub bez, wyraża żal, że tak mało ginie Izraelczyków mimo tak wielkich starań tych Arabów, którzy nie siedzą w arabskich więzieniach za to, że chcą pokoju. Część z tych milionowych mas zaledwie pisze komentarze z niewinnymi pytaniami „czy wolno krytykować Izrael?” część demonstruje swoją potrzebę walki o „wolną Polskę” pod flagą Hezbollahu.

Nasz „czytelnik” nie jest ważny, powtarza tylko to, co mówią miliony, a miliony są ważne dla polityków.

Izrael broni się przed kolejną zagładą przeciw muzułmańskiemu światu i przeciw reszcie tzw. cywilizowanego świata. Chroni swoich obywateli przed ciągłymi zbrojnymi atakami, a izraelskie społeczeństwo broni się przed nienawiścią i utratą zdolności do współczucia. Żydowski apartheid.

Przypisy:

[ 1 ] Patrz: Camera.org
[ 2 ] Israelis work in Jordan to assist Syrian refugees
[ 3 ] Israeli group quietly feeding Syrian refugees in Jordan
[ 4 ] Report: Israeli aid workers inside Syria
[ 5 ] Israel quietly treats Syria war victims, (za pay wall)

Artykuł ukazał się na Racjonalista.pl

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign