Grzegorz Lindenberg
Jak zmniejszyć strach naszego społeczeństwa przed uchodźcami? – spytał niedawno mnie i profesora Zbigniewa Mikołejkę w swoim programie Andrzej Morozowski. O wywoływanie tego lęku oskarżani są stale przeciwnicy przyjmowania muzułmańskich uchodźców, tacy jak ja czy redakcja Euroislam.pl. Na moją odpowiedź zabrakło w programie czasu, więc prezentuję ją tutaj.
Lęk i wrogość wobec muzułmańskich uchodźców wywołujemy głównie nie my, przeciwnicy, lecz zwolennicy ich przyjmowania w Europie i w Polsce. A żeby ten lęk i wrogość wobec imigrantów zmniejszyć, zwolennicy imigrantów powinni po pierwsze mówić prawdę, po drugie powinni przestać straszyć.
Głos prof. Mikołejki jest znakomitym przykładem, jak, popierając przyjmowanie uchodźców, wywoływać paniczną obawę przed ich przybyciem. Profesor powiedział bowiem, że a. – nie ma sposobu odróżnienia imigranta ekonomicznego od uchodźcy i b. – napływ uchodźców jest faktem, na który nic się nie poradzi („Problem uchodźców to jest gorzka pigułka dla Europejczyków, którzy muszą ją połknąć solidarnie” – powiedział profesor w programie Morozowskiego).
Dwie nieprawdy
Zwolennicy przyjmowania w Europie muzułmańskich imigrantów głoszą uparcie dwie nieprawdziwe rzeczy na ich temat. Jedna – że są to w ogromnej większości uchodźcy, ratujący życie przed wojną domową w Syrii (lub że nie możemy odróżnić uchodźców od imigrantów, jak mówił prof. Mikołejko). Druga – że ich obecność w Europie nie będzie żadnym problemem, wręcz przeciwnie: będzie dobrodziejstwem wzbogacającym nas kulturalnie i ratującym nasze gospodarki przed brakiem siły roboczej.
Tymczasem od początku, nawet w relacjach telewizyjnych, widać było, że to nieprawda: nie przybywają tutaj wynędzniałe rodziny uciekające z resztkami dobytku, lecz głównie dobrze odżywieni i ubrani młodzi faceci, których podstawowym problemem jest znalezienie miejsca, gdzie mogliby naładować smartfona.
To, że nie zbudują oni gospodarki opartej na wysokich kwalifikacjach, a raczej powiększą liczbę młodych muzułmanów żyjących na koszt opieki społecznej i radykalizujących się zamiast pracować, było dosyć oczywiste. To, że będą wśród również terroryści, zapowiadało otwarcie Państwo Islamskie i przyznawali eksperci ze służb bezpieczeństwa.
Kiedy ktoś mówi nieprawdę, o której wiemy, że jest nieprawdą, to natychmiast zaczynamy podejrzewać, że ten ktoś próbuje coś przed nami ukryć, że chce coś osiągnąć, okłamując nas. Podejrzenie jest takie, że skoro kłamie, to stara się ukryć niebezpieczeństwo i próbuje nas skłonić do zrobienia czegoś, czego wcale nie chcielibyśmy zrobić.
A o co może w takim razie chodzić, zastanawiają się ludzie. I zaczynają przypisywać zwolennikom imigrantów najróżniejsze motywy, w tym chęć zlikwidowania tradycji chrześcijańskich i ogólnie – zniszczenie tradycji i odrębnej kultury. W Polsce – kultury polskiej.
Ale to, co mówią zwolennicy imigracji, wywołuje nie tylko podejrzliwość z powodu jawnej nieprawdy obu stwierdzeń. Gorsze jest jeszcze samo to, co ten przekaz mówi o naszej europejskiej przyszłości. Otóż konsekwencją obu stwierdzeń głoszonych przez zwolenników przyjmowania imigrantów jest takie mniej więcej przesłanie: społeczeństwa europejskie muszą pogodzić się z tym, że napływać będą tutaj bez ograniczeń i kontroli milionowe tłumy ludzi, głównie z krajów muzułmańskich, i że te tłumy tutaj zostaną, czy tego chcemy czy nie. Nikt nic na to nie może poradzić, ani społeczeństwa, ani politycy.
Wizja nieuniknionej przyszłości i totalnej bezradności
To przesłanie to w istocie przerażająca wizja, której europejskie społeczeństwa mają racjonalny powód się bać: wizja totalnej bezradności wobec niekontrolowanego zalewu Europy przez imigrantów, z kultury, z którą Europa już obecnie ma ogromny problem. Imigrantów, którzy mają tu przebywać na koszt europejskich społeczeństw, zmieniając Europę w sposób przez nikogo nie kontrolowany i nieprzewidywalny. Demokratyczne społeczeństwa nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia – twierdzą zwolennicy imigracji.
Zauważymy: nigdy żaden polityk europejski nie powiedział, jakiego napływu imigrantów spodziewa się w ciągu kilku następnych lat, nikt nie próbował społeczeństw uspakajać, podając jakiekolwiek liczby. Żaden z polityków polskich nie powiedział: przyjmiemy 7 tysięcy imigrantów i potem jeszcze maksymalnie 10 tysięcy. Albo: teraz 7 tysięcy i w ciągu następnych 10 lat 50 tysięcy.
Nie wiemy, czy politycy nie potrafili tego przewidzieć, czy nie chcieli, bo wiedzieli, że prawda zostanie przez społeczeństwa odrzucona. Lecz kiedy politycy (i publicyści) pozwalają nam przewidywać, że będzie okropnie, ale unikają konkretów, tworzą znakomitą pożywkę dla katastroficznych fantazji, lęków, przerażenia. Niejasne zagrożenie wydaje się zawsze znacznie groźniejsze niż zagrożenie konkretne.
Czego innego w takiej sytuacji możemy się spodziewać, jeśli nie wywołania lęku, poczucia zagrożenia i wreszcie – złości i agresji? Czego spodziewali się zwolennicy imigrantów, sugerując społeczeństwom, że sprowadzać się będą tutaj nie wiadomo jakie, ale wielkie liczby ludzi z innych, obcych, niechętnych integracji kultur? Czy spodziewali się może radości, że wreszcie będzie można na każdym rogu zjeść świeży humus?
Straszenie jest normalne w demokratycznej dyskusji
Od ponad roku piszemy o różnych zagrożeniach związanych z uchodźcami: gospodarczych, kryminalnych, społecznych i jesteśmy oskarżani przez zwolenników imigracji o wywoływanie nieuzasadnionego lęku przed obcymi, o wzmaganie niechęci i wrogości do uchodźców i imigrantów, o wspomaganie nastrojów ksenofobicznych i faszystowskich.
Jestem przekonany, że najważniejsze zagrożenia związane z uchodźcami nie są natury terrorystycznej i że są to zagrożenie istotne nie dla samej Polski, lecz dla całej Europy. Uważam, że są to raczej zagrożenia wynikające z osiedlenia w Europie setek tysięcy (w przyszłości – milionów) samotnych, niewykształconych młodych muzułmanów, integrujących się równie słabo jak miliony już tutaj mieszkające. W tym sensie i ja odpowiadam za wzbudzanie obaw przed skutkami przyjmowania uchodźców, ale obawy, które wzbudzam, są obawami racjonalnymi, opartymi na faktach, o których można dyskutować.
Obawy obawom nierówne. Obawy wzbudzane przez zwolenników imigracji są obawami opartymi nie na konkretnych danych, na faktach, na precyzyjnych przewidywaniach, lecz na niejasnych, choć groźnie wyglądających wizjach przyszłości Europy.
W samym wzbudzaniu obaw nie ma w demokratycznej debacie niczego ani nietypowego, ani groźnego. Jest to zjawisko powszechne i obecne w każdej publicznej dyskusji. Nikogo nie dziwi, że PiS straszy koszmarną wizją katastrofy, jaką będzie kontynuacja rządów Platformy, a Platforma ostrzega przed zagrożeniami dla Polski, jeśli do władzy dojdzie PiS. Zwolennicy i przeciwnicy podniesienia wieku emerytalnego straszą przyszłą nędzą emerytów lub zrujnowaniem ich zdrowia przez nadmiernie wydłużone lata pracy.
Dlatego dyskutowanie o zagrożeniach (i oczywiście, o ewentualnych korzyściach też), jakie wiążą się z niekontrolowanym przyjmowaniem imigrantów, powinno być w demokracjach, w każdym unijnym kraju i w samej Unii, sprawą oczywistą.
Sposobem na to, żeby ludzie mniej bali się imigrantów i mniej mieli wobec nich agresji, nie jest oszukiwanie obywateli ukryte straszenie. Sposobem jest racjonalna dyskusja, w której odwołujemy się do prawdziwych danych, w której tworzymy prawdopodobne scenariusze rozwoju sytuacji, w której zastanawiamy się nad różnymi sposobami rozwiązania problemu.
Idealnym natomiast sposobem na to, żeby ludzie bardziej się bali i mieli wobec imigrantów więcej agresji, jest wmawianie ludziom, że jedyne co mogą zrobić wobec napływu imigrantów, to ich polubić.