Mariusz Malinowski
*****
Jest taki dobry, stary, polski film “Smażalnia story” – koneserzy znają. Jest taki moment w filmie, gdy aktor Rudolf Schubert, filmowy cwaniak – Pryslej, patrząc przez lornetkę wypowiada zdanie: „Gdzie oni to schowali…?”.
Dzielnica Pragi – Suchdol. Uniwersytet z 25 000 tysięcami studentów, żłobek, kino, urzędy. Wybuchowy nowy rok, 1 stycznia 2014, mieszkańcom dzielnicy zapewnił świętej już pamięci palestyński ambasador. Wybuch jak wybuch, trzepnąć może wszędzie, ale jak zwykle w momencie, w którym cokolwiek nieprzyjemnego dotyka nas, ze strony muzułmanów zaczyna się „Smażalnia story” – albo inaczej mówiąc, relatywizacja tego, co zapewne w innym przypadku byłoby dziecinnie proste do wyjaśnienia. I następuje wysyp „ekspertów” maści różnej.
Pierwsze pytanie: Co to było? A, to sejf ambasadorowi w rękach wyleciał, gdyż miał takowe zabezpieczenie – ekspert jeden prawi. Inny ekspert: – No tak, ale jak sejf wybucha, to niszczy zawartość sejfu, a nie ambasadora. Z kolei jeszcze inny ekspert, już poważniejszy, bo na eksperckiej emeryturze, czyli niezależny, zauważa: – Bomba wybuchła o godzinie 12 i miasto Praga zwołuje sztab kryzysowy i jeszcze po godzinie 17 ewakuuje ludzi z okolic palestyńskiej ambasady?
Coś chyba nie do końca palestyńskiemu ambasadorowi udało się sejf zdetonować, czyli oprócz pytania „Co to było?”, należy jeszcze zapytać jak filmowy cwaniak: „Gdzie oni to schowali?”. No w sejfie! Ale nie tylko. 16 stycznia 2014 policja informuje, że znalazła drugą bombę; a gdzie? A w książce. Do bomby można jeszcze dodać kilkanaście sztuk broni palnej, ze zdartymi numerami…
Oczywiście strona palestyńska, tak jak w filmie miejscowy kacyk (Wiesław Drzewicz), zwołała naradę połączoną z operatywką, mającą tak samo jak w filmie na celu odwrócenie kota ogonem.
„Sejf długo nieotwierany” – rzecze jeden ważny Palestyńczyk. „Sejf codziennie otwierany” – za chwilę kontruje go inny, nie mniej ważny. No i przyjeżdża grupa palestyńskich „ekspertów”, żeby sprawę wyjaśnić – zostaje tylko mieć nadzieję, że „eksperci” przyjadą z pustymi rękami i że na pewno niczego nie pozostawią…
Cała ta wybuchowa sytuacja nabrała też innych smaczków. Stronę palestyńską reprezentuje oto ojciec samobójczyni Hanadi Taysir Jaradat, która na chwilę „wyparła” się swojej islamskiej wiary, ubrała się po europejsku, dzięki wsparciu rodziny, dostała się do Izraela, weszła do restauracji pełnej ludzi i wyleciała w powietrze tak samo jak ambasador – z tą tylko różnicą, że na własne życzenie – zabijając 21 osób, w tym dzieci, i 58 raniąc. A oto, co na to powiedział jej ojciec, który reprezentuje stronę palestyńską w sprawie wybuchu w palestyńskiej ambasadzie w Pradze: „Przyjmuję tylko gratulacje, to, co zrobiła moja córka, jest dla niej szczęśliwym zdarzeniem tak samo, jak jest to szczęśliwym zdarzeniem dla palestyńskiego ludu”.
Oczywiście nie trzeba dodawać, że odrzucił on jakiekolwiek kondolencje związane ze śmiercią córki. Nie był zresztą sam. Cały arabski i muzułmański świat opiewał ten czyn podczas nabożeństw w meczetach, stawiał Hanadi za przykład i wzór młodym muzułmanom, a w roku 2012 unia prawników arabskich uznała morderczynię za bohaterkę, a jej czyn godny Allaha.
Drugi smaczek to skarga, która Palestyńczycy złożyli w Brukseli (ciekawe, czy taką skargę mogliby złożyć np. sudeccy Niemcy?) na ambasadora Republiki Czeskiej za to, że sobie gdzieś tam na prowincję w Izraelu pojechał i obejrzał jakąś szkołę. Wyjazd ten oczywiście torpeduje okopywanie kostek wszystkim, którzy akurat są Palestyńczykom nie po drodze, czyli ich palestyński „proces pokojowy”, szczególnie teraz, kiedy po wybuchu w Pradze wypadli z roli ofiary i bardzo szybko chcieliby znowu wejść w kostium nieszczęśliwego „narodu” bez państwa.
Zachowanie Palestyńczyków jest wyjątkowo wredne, bo skarżą się na Czechów za ich plecami; po drugie Czesi i tak mają problem, co z Palestyńczykami zrobić, bo krytykować broń boże nie wolno – ale broń i materiały wybuchowe w centrum miasta to jednak jest problem.
Oczywiście tak na dłuższą metę nie ma się nad czym zastanawiać. „No tak, znowu mówimy tylko o tych złych muzułmanach”, westchnąłby przed kamerami jakiś arabista czy inny islamolog i zacząłby bajdurzyć o studni prawdy, miłości i piękna, jaka jest w islamie, umyślnie zapominając o tym, że istnieją uniwersalnie dobre i uniwersalnie złe rzeczy, które akurat w islamie są oceniane zupełnie odwrotnie.
Na przykład wstrętne kłamstwo jest zawsze wstrętnym kłamstwem – ale akurat w islamie, jeżeli zabijasz lub kłamiesz dla Allaha, to czynisz dobro. I tylko muzułmanie owo dobro i owo zło mają już pokręcone na dobre…
„Nie znamy innych, bo jesteśmy od końca drugiej wojny światowej najbardziej jednolitym etnicznie i wyznaniowo społeczeństwem w Europie. Boimy się zgeneralizowanego obcego – „Żyda”, „Cygana”. Lęk przed islamem przenosimy z innych krajów i wpływ na to ma przede wszystkim dyskurs medialny” – oznajmia prof. Krzysztof Podemski, socjolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu – przeczytałem w „Cazecie Wyborczej”.
Ciekawe czy Czesi wiedzą, że nie mieszkają w jednolitym etnicznie i wyznaniowo społeczeństwie? Pewnie tak, bo inaczej nie demonstrowaliby i nie zbierali podpisów, ponieważ nie chcą mieszkać obok ambasady państwa, którego nie ma i która może im znowu zrobić niespodziankę.