Mariusz Malinowski
Pierwszy artykuł „Polskich konwertytek świat równoległy” zacząłem zdaniem, w którym napisałem, że nie byłem w meczecie, „bo i po co”. Zainspirowany reakcjami na artykuł pozwolę sobie przytoczyć pewnie zdarzenie.
W 1918 roku przedstawiciele Cesarstwa Niemieckiego zasiedli w Brześciu do stołu razem z przedstawicielami bolszewickiej Rosji. Z jednej strony dystyngowani, wysocy urzędnicy i oficerowie kajzerowscy pochodzący z arystokracji, zapięci na ostatni guzik, z nienagannymi manierami, w binoklach i innych gadżetach. Po drugiej stronie zasiedli przedstawiciele i wysłannicy Kominternu. I oto jak negocjacje opisuje jeden z przedstawicieli kajzera: „Naprzeciwko delegacji teutońskiej zasiedli przeważnie niechlujnie i źle ubrani Rosjanie, którzy przez cały czas obrad palili wielkie fajki. Odnosiło się wrażenie, że znaczna część dyskusji zupełnie ich nie interesuje, odzywali się monosylabami z wyjątkiem przypadków, kiedy wtargnąwszy w rejony etosu polityki dawali się ponosić zawiłej metafizyce. Konferencja po części przypominała zgromadzenie dobrze wychowanych pracodawców usiłujących dogadać się ze szczególnie tępą delegacją robotników […]”. (Richard Pipes – „Rosja bolszewicka”)
I zdarzenie numer dwa: po wyzwoleniu któregoś z obozów koncentracyjnych pewien amerykański generał zapędził obywateli niemieckich do zwiedzania obozu. Niemcy, często członkowie NSDAP, wychodzili po wycieczce po obozie z płaczem, w szoku zakrywając rękoma oczy. Do tej pory nie mieli zielonego pojęcia, czym jest system i ideologia, w których żyją, których dotąd bronili i byli przekonani o ich słuszności. I nagle im ten równoległy świat się zawalił ….Jakiego impulsu trzeba, by równoległe światy naszych konwertytek i naukowców legły w gruzach?
Najbardziej przeraża to, że największej nierzetelności dopuszczają się ci, którzy powinni nas uczciwie informować o islamie: arabiści, orientaliści itd. Zauważa to na swojej stronie profesor Janusz Danecki: „Winni też są naukowcy, którzy wolą swoje hermetyczne studia nad funkcjami imiesłowów w mało znanym dialekcie afgańskim od wyjaśniania, czym naprawdę jest cywilizacja islamu, zwłaszcza współczesnego. Winni są wreszcie sami muzułmanie, którzy wbrew oczywistości twierdzą, że wszyscy są potulnymi barankami, a dżihad to wyłącznie doskonalenie duchowe człowieka. Oto ludzie, w których rękach spoczywa klucz do zmiany nastawienia społeczeństw zachodnich do islamu, a co ważniejsze, do zwalczenia terroryzmu. Tylko wiedza i zrozumienie mogą się przyczynić do skutecznego włączenia samych muzułmanów do walki z wypaczeniami, jakimi są terroryzm, nienawiść wobec Zachodu, niechęć wobec nieuchronnych tendencji globalizacyjnych”. Mowa ładna i na pierwszy rzut oka bardzo dobra.
Z drugiej strony, jeżeli prof. Danecki twierdzi, że jest problem z muzułmanami i z ich koncepcją dżihadu, to czy jego zdanie: „Zamiast budować samonapędzające się wizje zderzenia i zagłady cywilizacji, na pewno lepiej będzie szukać porozumienia”, nie przypomina bardziej postawy Chamberlaina w przededniu II wojny światowej?
I ta nienawiść w stosunku do Zachodu. Czy tu o nienawiść tylko wobec Zachodu? Czy w świecie islamu jest, istnieje, żyje jakakolwiek mniejszość etniczna, narodowa, religijna, ale nieislamska, w szczęściu i pokojowej koegzystencji z islamem korzystając ze wszystkich praw obywatelskich?
Są muzułmanie, którzy nie twierdzą, że są potulnymi barankami ani, że chcą nimi być – wprost mówią o szariacie i uważają fundamentalizm za pozytywne zjawisko. A nawiasem mówiąc, co naprawdę jest złem – fundamentalizm czy idea, którą fundamentalizm stara się jak najdokładniej zrealizować? Jeżeli fundamentalne stosowanie się do idei prowadzi do zła, a z drugiej strony oddalanie się od idei niweluje zło ową ideą generowane, to w takim razie, co jest złe? Fundamentaliści czy idea? I z czym trzeba walczyć, by ostatecznie pozbyć się zła?
„Gdyby Karol Martel nie zahamował podbojów saraceńskich w bitwie pod Tours, to niewątpliwie wykładano by dziś Koran w uczelniach Oxfordu, a uczniowie staraliby się udowadniać ludności świętość i prawdę objawień Mahometa.[…]. Gdyby Piłsudski i Weygand w bitwie pod Warszawą nie zdołali powstrzymać triumfalnego pochodu armii sowieckiej, to nie tylko chrześcijaństwo doznałoby klęski, lecz i cała cywilizacja zachodnia znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Bitwa pod Tours ocaliła naszych przodków brytyjskich oraz ich galijskich sąsiadów od jarzma Koranu. Bitwa natomiast pod Warszawą, rzec można śmiało, wybawiła Środkową a także częściowo i Zachodnią Europę od jeszcze bardziej wywrotowego niebezpieczeństwa, to jest od fanatycznej tyranii Sowietów” – napisał kiedyś Edgar Vincent D’Abernon. Całe plejady naukowców i historyków, bolszewikofilów, głosiły i broniły wyższości komunizmu nad resztą świata w latach 20 i 30 XX wieku, jednocześnie zaznaczając, że nie chcą tam mieszkać, a listy pisali np. z Karlowych Varów puchnąc w łaźniach od ciepła i komfortu. Całe plejady uciekinierów z Rosji bolszewickiej, którzy odczuli na własnej skórze totalitaryzm reżimu Lenina, ostrzegały Europę przed niebezpieczeństwem. Bez skutku.
Wydaje mi się, że to jedyny możliwy wniosek, że taką właśnie przysługę, jak owi pławiący się w basenach Karlowych Varów intelektualiści, oddają nam teraz całe grona naszych naukowców zajmujących się islamem.
W latach sześćdziesiątych angielski historyk Robert Conquest zaczął jako pierwszy spisywać historię kolektywizacji i czystek w Rosji bolszewickiej, w związku z czym był nazywany agentem CIA przez wszystkich zachodnich „towarzyszy” dbających o to, żeby nie zasiać ziarna zwątpienia w komunizm. U nas taką pierwszą jaskółką mówiącą prawdę o islamie wbrew samobójczej koniunkturze jest Dr Bartłomiej Grysa, który za szczere podejście do islamu stracił pracę, o przepraszam, „nie przedłużono z nim kontraktu” na uczelni. A z drugiej strony jastrzębica islamizacji w Polsce, dr. Katarzyna Górak-Sosnowska, która tu i tu i tu i tu (a filmik Islam Cool to mógłby sobie sam Goebbels na tablet wrzucić, żeby się uczyć), relatywizuje islamski totalitaryzm jak się tylko da. I tu przytoczony powyżej cytat z prof. Daneckiego nabiera swojej prawdziwej mocy.
„Motywy sympatyków komunizmu różniły się tak bardzo, jak charaktery ludzi pielgrzymujących do Moskwy: ‘niespokojni profesorowie heretycy, ateiści poszukujący religii, stare panny szukające kompensacji, radykałowie pragnący umocnienia swej słabnącej wiary’. Anżelika Bałabanow, która jako sekretarz Kominternu miała dostęp do poufnych informacji, twierdzi, że wszystkich gości po przybyciu do Rosji zaliczano do jednej czterech kategorii: powierzchowny, naiwny, ambitny lub przekupny” – napisał Richard Pipes.
Jaki cel i jaką motywację musi mieć zwykły człowiek mieszkający w naszej części świata, żeby podejmować ryzyko „oswojenia” islamu, „przyjmując na klatę” eksperyment, do którego nas namawiają – zamiast przed nim ostrzegać – nasi „fachowcy” od islamu? Chociaż to eksperyment, który jeszcze nigdzie się nie udał, eksperyment zagrażający przyszłości jego dzieci i świata?
Mariusz Malinowski