Zaprawione w walkach z rebeliantami na pustyni wojska z Czadu nadciągają nad granicę Nigru z Mali, by na malijskiej północy otworzyć drugi front w wojnie z miejscowymi dżihadystami sprzymierzonymi z afrykańską filią Al-Kaidy.
Po wyparciu dżihadystów z południa i centrum kraju i odbiciu z ich rąk miasteczek Konna, Diabaly i Douentza, stanowiących bramy do strategicznych miast Mopti i Segou i leżącej na południu stolicy kraju, Bamako, francuskie wojska umacniają się na północnych brzegach rzeki Niger. Po zajęciu opuszczanych przez dżihadystów miast Francuzi natychmiast wycofują się z nich, przekazując je postępującym za nimi oddziałom malijskiego wojska.
W inwazji w Mali uczestniczy już ponad 2 tys. francuskich żołnierzy, a w najbliższych tygodniach ich liczba zwiększy się prawie dwukrotnie. W tym tygodniu przewóz francuskich wojsk i ich uzbrojenia do Mali wzięli na siebie Amerykanie. Żołnierzy i broń z Francji do Mali przerzucają samoloty z Kanady, Wielkiej Brytanii, Belgii i Danii.
Poza Francuzami w rozpoczętej przez nich 11 stycznia inwazji na Mali uczestniczy ponad tysiąc żołnierzy z krajów Afryki Zachodniej i Czadu. W najbliższych tygodniach ma być ich ponad 5 tysięcy. Według przyjętego w grudniu przez Radę Bezpieczeństwa ONZ planu inwazji zachodnioafrykańskie wojska miały odgrywać w Mali rolę jedynie porządkową, a ciężar wojny z dżihadystami miało wziąć na siebie w całości wojsko malijskie.
Przyspieszona przez Francję inwazja sprawiła, że jej pierwotny cel został zmieniony i teraz także żołnierze z zachodnioafrykańskiego korpusu będą walczyć na północy z partyzantami. Koszty wojny ma wziąć na siebie Zachód. Pod koniec stycznia w Addis Abebie na międzynarodowej naradzie mają zapaść decyzje, jak podzielić pół miliarda dolarów, na ile oszacowano na razie koszty inwazji.
Zanim wraz z malijskim wojskiem i żołnierzami z zachodniej Afryki Francuzi utworzą południowy front przeciwko dżihadystom z północy, francuskie samoloty i śmigłowce kontynuują naloty i bombardowania kryjówek i baz partyzantów. Celem francuskiego lotnictwa jest teraz Timbuktu i Gao, największa metropolia malijskiej północy, kontrolowanej od czerwca przez dżihadystów.
W Timbuktu, odległym o tysiąc kilometrów na północ od Bamako, Francuzi zburzyli pałac, który wybudował tam sobie były libijski przywódca Muammar Kadafi. W pałacu Libijczyka urządzili sobie kwaterę przywódcy miejscowej Al-Kaidy. Francuzi zbombardowali także kilka innych miejsc na przedmieściach Timbuktu, niszcząc m.in. magazyn paliwa partyzantów. Francuskie samoloty tropią też i atakują kryjówki dżihadystów w okolicach Gao.
To największe miasto północy będzie celem natarcia 2 tys. żołnierzy z Czadu, ściągających powoli przez Niger nad granicę z Mali. Czadyjski prezydent Idriss Deby posłał na wojnę do Mali swoje najlepsze wojska, najbardziej zaprawione w walkach i pościgach za rebeliantami na pustyni, a także zagranicznych zajazdach do sudańskiego Darfuru i Republiki Środkowoafrykańskiej.
Czadyjczycy otworzą północy front wojny przeciwko dżihadystom wraz z pół tysiącem żołnierzy z Nigru i kilkuset malijskimi Tuaregami, żołnierzami rządowego wojska, którzy wiosną, nie chcąc toczyć bratobójczej wojny z tuareskimi partyzantami, przekroczyli granicę i dali się internować w Nigrze.
Czadyjczycy zaatakują z przygranicznej oazy Labezanga i mają połączyć siły z nacierającymi z południa Francuzami i Afrykanami pod Timbuktu. Ostatnim celem inwazji ma być miasto Kidal, leżące przy granicy z Algierią i odległe o 1,5 tys. km na północ od Bamako. Aby uniemożliwić partyzantom przedostanie się z Kidalu na Saharę lub do któregoś z państw Sahelu, Algieria i Mauretania zamknęły swoje granice z Mali.
Bombardowani przez Francuzów dżihadyści uciekają właśnie do Kidalu, rodzinnych stron sprzymierzonych z nimi malijskich talibów, dowodzonych przez Ijada ag Ghalego, jednego z przywódców tuareskich plemion z północy Mali.
Szef sztabu malijskiego wojska gen. Ibrahima Dahirou Dembele zapewnia, że do końca lutego wszystkie trzy wielkie miasta północy – Timbuktu, Gao i Kidal – zostaną odbite z rąk dżihadystów. Przed nadmiernym optymizmem ostrzega płk Oumar Kande z dowództwa korpusu zachodnioafrykańskiego.
– Jeśli się spóźnimy, partyzanci przegrupują się, rozdzielą na małe oddziały i zaczną wojnę polegającą na podkładaniu min, zamachach i zasadzkach – powiedział Kande dziennikarzowi Reutera. – Wtedy rzeczywiście w miesiąc może i uda nam się zdobyć Timbuktu, Gao i Kidal, ale Bóg jeden wie, ile potrwa ta wojna.(…)
więcej na: wp.pl