W Egipcie rośnie w siłę Bractwo Muzułmańskie. Być może w nadchodzących wyborach to ono wraz z Naczelną Radą Wojskową dostanie najwięcej głosów i wspólnie stworzą rząd. Czy o to chodziło rewolucjonistom z placu Tahrir?
Esam Szaraf, niedawno namaszczony przez Naczelną Radę Wojskową Egiptu na stanowisko premiera, pojawił się na kairskim placu Tahrir, kolebce rewolucji, aby wygłosić swoje pierwsze publiczne przemówienie. W tle, na ogromnym telebimie, przesuwały się sceny libijskiego dramatu. Tłum stał odwrócony plecami do wydarzeń w Trypolisie i Bengazi.
Szaraf mówił przekonująco, nawoływał do spokoju i cierpliwości, zapewniał, że demokracja stoi za progiem – ale nie porwał za sobą młodych Egipcjan. Może dlatego, że człowiek stojący u jego boku symbolizował całkowicie inne przesłanie. Mohamed Beltagi to postać dobrze znana w kraju nad Nilem: jeden z liderów Bractwa Muzułmańskiego; w maju ubiegłego roku prowadził flotyllę statków usiłujących rozbić blokadę Strefy Gazy, bastionu fundamentalistycznego Hamasu. Teraz, choć wybrał milczenie, swoją obecnością symbolizował możliwość aliansu armii i Braci Muzułmańskich. Nie o taką przyszłość walczyli rewolucjoniści, którzy obalili dyktaturę Mubaraka.
Formalnie zdelegalizowani, Bracia opuszczają więzienia tylnymi drzwiami i po niemal 50 latach szeroką ławą wracają na egipską scenę polityczną, zostawiając za sobą oskarżenia o zabójstwo pierwszego premiera Mahmuda Nakrasziego i nieudany zamach na prezydenta Gamala Abdela Nasera w 1954 r. oraz zabójstwo prezydenta Anwara Sadata podczas defilady wojskowej w październiku 1981 r.
W nowym politycznym rozdaniu dużo mówi się o przyszłości, ale liczy się tylko teraźniejszość. Niezależni obserwatorzy oceniają, że w czerwcowych wyborach do parlamentu, a także wrześniowych wyborach prezydenckich Bracia Muzułmańscy i ich poplecznicy zgarną co najmniej jedną trzecią głosów. Z takim posagiem mogą stać się mile widzianym partnerem koalicyjnym pułkowników i generałów, wspieranych przez niedobitki Partii Narodowo-Demokratycznej, bastionu politycznego Hosniego Mubaraka.
Pierwszy egzamin zdali na piątkę: 67-letni dr Mohamed Badie, Naczelny Instruktor Bractwa (taki tytuł nosi lider ruchu), a także podległe mu 16-osobowe Biuro Instruktorów nakazali sympatykom ruchu wzięcie udziału w powszechnym referendum i poparcie projektu zmian w konstytucji. Z 45 mln uprawnionych do głosowania w plebiscycie wzięło udział około 17 mln Egipcjan. Gdy komisje wyborcze podliczyły głosy, okazało się, że 77 proc. uczestniczących w referendum zatwierdziło poprawki wprowadzone przez Komitet Ustawodawczy, którego skład nigdy nie został podany do publicznej wiadomości.
Poprawiona konstytucja ogranicza urzędowanie prezydenta do dwóch kadencji, a trwanie stanu wyjątkowego do sześciu miesięcy. Dziwnym zbiegiem okoliczności nowa konstytucja zawiera również zdanie jakby żywcem przejęte z programu ideowego Bractwa: „kandydat na prezydenta musi być Egipcjaninem zrodzonym z egipskich rodziców, nie może być chrześcijaninem ani kobietą”. Według szariatu w świecie muzułmańskim kobieta nie jest osobą równouprawnioną.
Prawdziwe oblicze Bractwa Muzułmańskiego pozostaje wciąż tajemnicze. Mimo że działa od ponad 80 lat, nikomu z zewnątrz nie udało się całkowicie go poznać. Ideowym zadaniem Bractwa miało być nawracanie na islam świeckich krajów arabskich, a także skupisk ludności muzułmańskiej w Europie. Miało chronić tę ludność przed zgubnymi wpływami zachodniej kultury. W swych działaniach, ostatecznie prowadzących do tego, aby prawodawstwo oparte było na prawach szariatu, nie mieli stosować przemocy. Dżihad, czyli święta wojna, postrzegany był jako zarządzona przez Boga obrona przed duchową i fizyczną agresją innowierców, dopuszczalny tylko wówczas, gdy zawiodły wszystkie inne środki.
Wydaje się jednak, że tradycyjni przywódcy i myśliciele Bractwa, czerpiący natchnienie z nauk założyciela formacji Hasana al-Banny, pragnącego znaleźć pomost między tradycją a nowoczesnością, stracili kontrolę nad Golemem, którego stworzyli.
Bractwo nigdy nie było społecznym ani politycznym monolitem. Wywiady brytyjski i amerykański twierdzą, że jeszcze podczas II wojny światowej powstał w jego łonie radykalny odłam, nazwany „tajnym aparatem”. W latach 40., gdy egipskie ugrupowanie liczyło już 2 mln członków, „tajny aparat” nawiązał ścisłą współpracę z niemieckimi nazistami i czynnie wspierał wielkiego muftiego Jerozolimy Hadż Amina al-Husajniego w jego walce z brytyjskimi władzami kolonialnymi na Bliskim Wschodzie. Gdy wielkiemu muftiemu zaczął się palić grunt pod nogami, znalazł azyl w Berlinie, gdzie usiłował, bezskutecznie, stworzyć muzułmańską brygadę SS.
Po wojnie, w listopadzie 1948 r., egipska policja zatrzymała samochód, w którym znaleziono zarówno plany operacyjne „tajnego aparatu”, jak i nazwiska jego przywódców. Nastąpiło to kilka dni po serii zamachów na gmachy publiczne w Kairze i Aleksandrii. Aresztowano wówczas 32 osoby i skazano na wiele lat więzienia. Wkrótce po tym ówczesny premier Mahmud Nakraszi zdelegalizował Bractwo Muzułmańskie.
Decyzję przypłacił życiem: został zamordowany przez członka tego ruchu, studenta weterynarii Abdela Meguida Ahmeda Hassana. Przepaść wykopana wówczas między władzą państwową a ruchem ideowym, dążącym do wprowadzenia szariatu we wszystkich krajach muzułmańskich, a w przyszłości częściowo również w świecie zachodnim, wydawała się nie do przeskoczenia. Rzeczywistość wykazała, że w polityce wszystko jest możliwe.
Bractwo nie figuruje na europejskich i amerykańskich listach organizacji terrorystycznych. Ale jego „nieślubne dzieci” – tak. Hamas w Strefie Gazy i Hezbollah w Libanie nie stronią od brutalnej przemocy jako środka do osiągnięcia swoich celów: dominacji islamu we współczesnym świecie.
Bojkotowany w przeszłości przez Egipt Hamas doczekał się wyciągniętej ręki nowego egipskiego ministra spraw zagranicznych Nabila al-Arabi. W pierwszych dniach kwietnia al-Arabi oświadczył także, iż nie postrzega w Iranie państwa zagrażającego w czymkolwiek jego ojczyźnie. Jest to całkowicie nowy język dyplomacji egipskiej, niewiele różniący się od haseł Bractwa Muzułmańskiego.
Więcej na: polityka.pl